Panie, oni tę wodę specjalnie, na złość wypompowywali i wylewali na podwórko za domem - unosi się pan Wiesław. Jego charakterystyczny, wschodni zaśpiew nasila się w miarę, jak podnosi głos. A ponieważ prawie krzyczy, mówi niemal jak przedwojenni Szczepcio i Tońcio. - Niby te filtry do wody zainstalowali, żeby czystsza była. Ale jak je zainstalowali, to się okazało, że rura idzie przez ich, a my musimy prosić. O, i taka sprawiedliwość!
Pan Wiesław nie jest jedynym, który ma problem z wodą. Jego sąsiadka, Krystyna, emerytowana przedszkolanka, ma także pretensje: - Mówili, że tak będzie lepiej. Filtry do wody miały tylko ją oczyścić. A okazało się, że ją zagrabiły - denerwuje się kobieta.
Policjanci z komisariatu w pobliskim miasteczku pierwsze zgłoszenie otrzymali jeszcze zanim rozpoczęła się fala upałów. - Informacja o podejrzeniu popełnienia przestępstwa dotarła do nas drogą nieoficjalną, czyli za pośrednictwem źródła anonimowego - recytuje starszy posterunkowy, który jednak prosi, żeby nie podawać jego nazwiska. - Zaniepokojony obywatel napisał do nas list w formie drukowanej w celu wyjaśnienia sprawy. Chodziło o jakieś filtry do wody.
Starszy posterunkowy oraz jego kolega wsiedli więc do służbowego volkswagena i pojechali na miejsce. - Rozpoznaliśmy studnię, z której korzystały trzy gospodarstwa. Studnia znajdowała się na terenie jednego z nich. Późniejsze dochodzenie wykazało, że istnieje umowa jeszcze z lat pięćdziesiątych gwarantująca równy dostęp do wody wszystkim zainteresowanym - tłumaczy posterunkowy. Innymi słowy oznacza to, że każde z trzech gospodarstw może pobierać ile chce i jak chce. Tamta wizyta nie przyniosła żadnych ustaleń ponieważ nie udało się zidentyfikować poszkodowanych. Ustalono jedynie, że filtry wodne rzeczywiście zamontowano.
Właściciele posesji, na której jest studnia wprowadzili się niedawno. Wcześniej mieszkali w Warszawie, robili kariery, ale im się znudziło i postanowili zasmakować wiejskiego życia. Wyremontowali dom po stryjku i przenieśli się na ścianę wschodnią. - Kiedy się wprowadziliśmy, okazało się, że woda ma dziwny smak. Postanowiliśmy zamontować na studni filtry do wody, które oczyściłyby ją z zanieczyszczeń - mówi mąż. Żona dodaje: - Studnia należy do nas, znajduje się na naszym terenie. To święte prawo własności, nie musimy nikogo pytać o zgodę!
Przyznają, że o starej umowie słyszeli. - Ale przecież to jakiś papier z czasów PRL, mamy nowe czasy i nowe zasady. Wspólne, czyli niczyje, dawno się skończyło! - denerwuje się mąż.
Wspólne, czy nie, policjanci zaczęli otrzymywać kolejne donosy, kiedy nasiliły się upały. - Znowu anonimowe - mówi starszy posterunkowy. Wreszcie właściciele dwóch pozostałych gospodarstw postanowili się ujawnić. Zgłosili oficjalne zawiadomienie i prośbę o wyjaśnienie sytuacji.
Tym razem rzecz była znacznie poważniejsza, ponieważ mogło dojść do kradzieży. - Panie, oni przez te filtry do wody to zaczęli wodą polewać trawnik, a potem podjazd. Fontannę sobie zrobili! - krzyczy pan Wiesław. Jego zdaniem to ordynarna kradzież dobra wspólnego. Krystyna, sąsiadka, zgadza się z jego argumentacją. - Jest umowa, jest ustalone, a oni sobie przywłaszczają. Kradzież, prawda?
- Poprosiliśmy właścicieli posesji, na której znajduje się studnia o powstrzymanie się od dalszych działań na niekorzyść sąsiadów - mówi starszy posterunkowy. - Zgodzili się, ale tylko na czas suszy. Potem mają zamiar zupełnie odciąć wodę pozostałym - dodaje. A pan Wiesław uzupełnia: - Jak tylko to zrobią, idziemy do sądu. Nie damy zawłaszczyć naszej wody.