na ulicy Krakowskie Przedmieście w Warszawie w okolicach Pałacu Prezydenckiego pojawiło się zupełnie nie spodziewanie kilka stoisk handlowych z kwiatami.
To był tylko początek, po punktach, gdzie można było kupić kwiaty, pojawiły się stoiska ze zniczami, co jeszcze można zrozumieć. Ale już stoiska z gorącymi napojami i słodyczami wydają mi się lekką przesadą. No cóż może sprzedawcy wyszli z założenia, że ludność w drodze do kościoła św. Anny na mszę, posili się czymś ciepłym, a na poprawę humoru zagryzie batonika.
Większość stoisk znajduje się tam nielegalnie. Pytani o pozwolenie sprzedawcy, zazwyczaj odpowiadają mniej więcej tak samo jak emerytowany hydraulik: „nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy". Ewentualnie starają się zagrać na emocjach, kwitując pytanie, okrągłym zdaniem: „jest żłoba, nie potrzeba pozwoleń", lub „noo przecież ułatwiamy ludziom życie, gdzie niby mieli by znicz kupić"
A handel kwitnie i codziennie dochodzi nowy asortyment: po kwiatach i zniczach pojawiły się czarne wstążki, znaczki z czarnymi wstążkami, do wklejenia w klapę marynarki (mały 6 zł, duży 8 zł) flagi samochodowe (po 15 zł), a pod arkadami Centralnej Biblioteki Rolniczej stoi nawet mały grill, jeszcze dalej stoi stanowisko z małymi wiatraczkami dla dzieci. Zrobiło się trochę festyniarsko.
Straż miejska chyba straciła kontrolę nad tymi ulicami. Jak twierdzi Monika Niźnik, rzecznik straży miejskiej - „ Handlujących jest coraz więcej". Chociaż górnolotnych zapewnień nie brakuje: - „Nie będziemy dłużej tej sytuacji tolerować". Jednak aktywność straży miejskiej kończy się na rekwirowaniu stanowisk. Podobno cały interes należy do dwóch przedsiębiorczych osób, które w związku z okolicznościami postanowiły zatrudnić dodatkowych sprzedawców.
I w taki o ot sposób, całość podniosłych, patriotycznych wydarzeń, zamieniło się w jakąś tragigroteskę, z grillem w tle.