Tomasz Lirycki
Zbyt wcześnie odeszłaś...
Siedzę skulony w sobie nad pustą butelką
w ciemnym pokoju pulsującym blaskiem gadającego pudła.
Kiedyś to był telewizor, w którym oglądaliśmy nasze ulubione filmy,
dziś to tylko gapidło, w którym oglądam inny świat.
Na pudle stoi morska, skręcona muszelka.
W niej szumnie zaklęta głębin morskich modła.
Kiedyś zabierała nas do lata w środku polskiej zimy,
dziś to jeszcze jeden niepotrzebny grat.
Obrazek wiszący na ścianie jest kopią tego obrazu,
którym los chciał nas obdarzyć dając skosztować przedsmak.
Kiedyś szczęśliwe chwile oprawialiśmy w ramy obrazu,
dzisiaj szczęśliwych chwil w świecie bez Ciebie jest brak.
Powietrze ciężkie, blizną znaczone, skrapla się rosą na szybie,
którą przecieram mokrym rękawem jak ścierką.
Kiedyś przyjemny, lekki Twój zapach znałem tak dobrze,
dziś piekło wyziewem siarkowym oddycha wraz ze mną.
Zimny powiew od drzwi jest zwiastunem lodowatej nocy.
Kanapa, w której każda sprężyna gotowa zaraz wyskoczyć
była dla nas oazą spokoju wieńczącą każdy dzień.
Dzisiaj jest legowiskiem, na którym trudno o sen.
Z podłogi deskę za deską wyjmuję i składam pod ścianą.
Próchno, robactwo i sęki - tyle z niej pozostało.
Kiedyś muzycznie skrzypiąca niosła nas w tanga próbie,
dzisiaj ostatnie pieniądze w jej szczelinach gubię.
Nikt mi już Ciebie nie zwróci jak wczorajszego dnia czy godziny.
Na skraju nocy wyruszę sam niknąc w objęciach Zimy.
Po pas zanurzony w śniegach upadnę tylko dwa razy:
pierwszy raz - z wyczerpania, drugi - przy Twojej twarzy.