„Dziennik Gazeta Prawna” opublikowała dane Państwowej Inskpekcji Pracy, które doskonale obrazują kierunek, którym zmierzają polscy pracodawcy w stosunku do swoich pracowników i ich zatrudniania. Zbadano mianowicie ilość umów podpisywanych na czas określony dłuższy niż 5 lat.

Data dodania: 2015-06-04

Wyświetleń: 908

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Copyright - zastrzeżona

Okazało się, że ich liczba zaledwie w ciągu roku wzrosła aż o niemalże jedną piątą. Co to oznacza dla polskich pracowników? Nic innego jak dalszą walkę z rządem, kruczkami prawnymi, nieuczciwymi pracodawcami, a także zamartwianie się o przyszłość własną i swojej rodziny.

Śmieciówki” - przyjeciele pracodawców

Nie jest żadnym zaskoczeniem, że najbardziej przeciwko likwidacji umów śmieciowych protestują pracodawcy. Umowa cywilnoprawna to dla nich same zalety, z których najważniejszą są niskie koszty utrzymania. Czysto teoretycznie powinien być to plus dla obu stron – pracodawca może zaoferować pracownikowi wyższe wynagrodzenie netto, obniżając przy tym koszty utrzymania. Dzieje się tak, gdyż nie ma obowiązku odprowadzania składek do ZUS. Rzeczywistość jest jednak inna. Nie ma bowiem określonej stawki minimalnej, a pracodawcy kierują się chęcią jak największego zysku. O pracowników nie muszą się martwić, gdyż przy obecnym bezrobociu w Polsce chętnych do pracy nie brakuje.

Osoby zatrudnione na umowy cywilnoprawne nie mogą być też pewni swojej przyszłości w miejscu zatrudnienia. Można ich zwolnić praktycznie z dnia na dzień, bez długotrwałych okresów wypowiedzenia, co również jest atutem dla pracodawców. Nie obowiązują też zwolnienia lekarskie. Pracownik może mieć 40 stopni gorączki, ale dopóki jego pracodawca nie wyrazi swojej łaskawej zgody na kilka dni przerwy na wyleczenie, nie ma co marzyć o zwolnieniu. Urlop? Długi weekend? Kilka dni wolnego? Wszystko zależne od życzliwości szefa.

 

Teoria w praktyce

Pracodawcy bronią się mówiąc, że umowy śmieciowe są celowo źle przedstawiane w mediach i przez pracowników, a w rzeczywistości wygląda to o wiele lepiej. Czasem nawet wykłócają się, że za dużo się od nich wymaga, że nie mogą aż tyle płacić, a „śmieciówki” nie są wcale takim najgorszym rozwiązaniem. Czasem mam ochotę wziąć kogoś takiego i kazać mu żyć za taką pensję, jaką oferuje.

Sama też jestem ofiarą „śmieciówek” i być może ten temat tak bardzo mnie dotyka, gdyż wiem, jak bardzo źle to wygląda. Gdy podpisywałam umowę zlecenie zaczynałam od stawki 5,5 zł netto za godzinę. Pensja wręcz głodowa, ale od razu zapowiedziano mi dwie podwyżki – jedna po kilku miesiącach, a kolejna po roku od poprzedniej. Przy pierwszej ta niepisana umowa została dostrzymana, na drugą czekam już kilka miesięcy i co chwilę słyszę, że już niedługo zostanie zatwierdzona. I tak jestem w lepszej sytuacji niż osoby, które pracują od prawie roku i podwyżki nie widzieli.

Zimą koszmarnie rozchorowałam się. Nie mogłam spać całe noce, ciężko mi się oddychało, dusiłam się kaszlem i wszystko mnie bolało. Dostałam dwa antybiotyki, lecz w pracy nikogo to nie obchodziło. Gdy zemdlałam na zapleczu pozwolono mi iść do domu, kolejny dzień dostałam wolny, ale gdy napisałam, że potrzebuję jeszcze trochę odpocząć, w odpowiedzi otrzymałam: „przecież dostałaś aż dwa dni wolnego!”. Nikogo nie obchodziło, że muszę brać Ketonal, żeby jakoś dać radę funkcjonować. Mam być robotem, a one nie chorują.

Kolejny problem jest w czasie pracy, rzecz jasna, nienormowanym. Mogę przyjść i musieć pracować 13 godzin (jeśli jest duży ruch, to niestety mogę sobie pozwolić tylko na jedną, 20-minutową przerwę), innym razem usłyszeć, że mam wracać do domu, bo nic się nie dzieje i nie będą mi płacić aż tyle za nicnierobienie. Przecież wydają na mnie miliony. Czasem zdarza się, że kierownictwo uzna, że mieliśmy naprawdę dużo pracy i należy nas odpowiednio wynagrodzić. Wtedy jako premię otrzymujemy kupony zniżkowe do jednego z fast foodów, które mają nas zmotywować do działania. Dla mnie, jednakże, wydaje się to nieco żałosne.

 

Co można zrobić?

Komisja Europejska zaleciła Polsce ograniczenie umów śmieciowych. Nie jest to jeszcze oficjalny przykaz do wypełnienia, dlatego nikt specjalnie się tą sprawą nie zainteresował. Na dodatek wybory w ostatnim czasie za bardzo zaprzątały głowę politykom, by mogli oni pracować nad ustawą ważną dla społeczeństwa. Pracodawcy chcą zmian w Kodeksie Pracy, a kiedy związkowcy odpowiadają im: „Ograniczmy najpierw umowy śmieciowe!”, milkną. Chociaż głos ludu brzmi, nikt z posiadających władzę nie działa w celu poprawy.

Pracownicy nie siedzą jednak z założonymi rękami, lecz starają się walczyć o swoje prawa. Związek Zawodowy Inicjatywa Pracownicza zorganizował w Warszawie protest pod hasłem „My Prekariat”. Tak właśnie nazywają siebie pracownicy zatrudnieni na umowy śmieciowe. Na jednym z blogów możemy przeczytać: „Prekariusz nie ma energii i czasu na aktywność artystyczną, polityczną i towarzyską. Jego życie jest skolonizowane przez pracę.”. Nie tak powinien wyglądać opis pracownika szanowanego przez pracodawcę i przez państwo.

 

Liczę, że problem „śmieciówek zostanie rozwiązany w korzystny dla obu stron sposób. Nie da się żyć szczęśliwie nieustannie martwiąc się o jutro. Każdy zasługuje na godną zapłatę, możliwość zwolnienia chorobowego, normalne godziny pracy. Ludzie nie są maszynami, czują, myślą, przepracowują się. Jeśli teraz wykończymy wszystkich pracowników, kto będzie im pomagał, gdy będą musieli leczyć wszystkie swoje schorzenia spowodowane wykonywaną przez nich pracą? Nikt, gdyż muszą zaharowywać się, by godnie przeżyć, a na przyszłość i tak nic z tego nie będą mieli. Czy tak wygląda godne życie czy współczesny, polski obóz pracy?

Licencja: Copyright - zastrzeżona
0 Ocena