Kiedy zaczynałam swoją przygodę z tworzeniem biżuterii, byłam uboższa o kilka umiejętności, które uzyskałam po pewnym czasie od rozpoczęcia mojej przygody z handmade’m.
Czego może więc nauczyć taka pasja?
- Zaczynania z konkretną wizją i planem jaki będzie efekt
Każdy, kto choć raz próbował zrobić np. bransoletkę, wie, że nie mając kompletnie pomysłu na nią, nie zrobi kompletnie nic. Zaczynanie z nadzieją, że „coś się po drodze wymyśli” jest z góry skazane na niepowodzenie. Za to, jeśli mamy jakąś wizję, o wiele łatwiej pokonywać po drodze różne trudności lub… modyfikować swój plan.
- Otwartości na zmiany i poprawki – zmiany w nakreślonym planie to nic strasznego.
No właśnie: kiedy coś nie idzie tak, jak tego chcemy, nitki się plączą a druciki łamią, a koraliki jak na złość strzelają w najmniej dostępny kąt pokoju – możemy albo rzucić całą robotę w diabli, albo wytrwale upierać się przy swoim, albo niekiedy – zupełnie zmienić koncepcję. Przygoda z tworzeniem biżuterii może przekonać, że taka zmiana koncepcji to nic złego.
- Cierpliwości wspieranej przez wizję końca
Z moich doświadczeń wynika, że jeśli mamy konkretną wizję tego, jaki ma być końcowy efekt naszej pracy, łatwiej pokonać zdarzające się po drodze utrudnienia. Łatwiej też pokonać własne zniechęcenie, „opór materii” czy momenty kiedy człowiek ma serdecznie dość „tej całej dłubaniny”.
- Wytrwałości i „zawziętości” przy podejmowaniu kolejnych prób by robić coś lepiej/ładniej
Jak mam jakiś konkretny pomysł, jaki ma być docelowy efekt, a wyjdzie… nie do końca tak, jak to sobie zaplanowałam… To wręcz mnie korci, by spróbować jeszcze raz i osiągnąć lepszy efekt. Że ja nie dam rady???- pytam sama siebie. I z reguły owszem, daję radę.
- Skupienia się całą sobą na tym, co robię.
Teoretycznie można próbować jednocześnie robić sobie obiad, rozmawiać przez telefon i tworzyć bransoletkę jednak… nie polecam takiego combo, jeśli chcecie, żeby w każdym z tych przypadków zakończyło się to co najmniej zadowalającym efektem. Kiedy skupiam się na tym co robię – tak na Maksa, cała reszta świata na ten czas przestaje istnieć i jest mi z tym całkiem dobrze. To pomaga nabrać dystansu do wielu rzeczy i czasem jest naprawdę zbawienne. Poza tym skupiając się na czymś na 100% na pewno jestem w stanie osiągnąć o wiele lepszy efekt niż dzieląc swoją uwagę na kilka spraw i zadań.
- Cenienia siebie i wartości „dzieła moich rąk”.
Jeśli ja nie docenię tego, co robię, inni też nie będą. Choć czasem, oczywiście, warto skonsultować z ludźmi, których zdanie się ceni, ile owe „dzieło moich rąk” jest warte, żeby uniknąć drugiej skrajności czyli przecenienia. Na to, jak wyceniam to co robię ma wpływ to, ile kosztowały poszczególne części składowe i jak wiele czasu poświęciłam na pracę nad końcowym efektem.
- To, że czegoś nie umiem, albo nie robię tego tak jakbym chciała, znaczy tylko że TERAZ tak nie jest, ale może być.
Swego czasu miałam duży problem z odpowiednim zakańczaniem czy to bransoletki czy kolczyka. Po prostu zawsze, ale to zawsze coś mi tam na koniec nie pasowało, jakaś końcówka drucika albo żyłki wystawała i nijak nie dawała się „ujarzmić”. Denerwowało mnie to strasznie, ale z każdą kolejną zrobioną rzeczą, udawało mi się to coraz lepiej i byłam już w stanie niektóre rzeczy „rozebrać do rosołu” i poprawić tak, by efekt końcowy był idealny.
- Szukania inspiracji wszędzie
Dosłownie wszędzie: czasem będzie to czyjaś bransoletka, sposób połączenia różnych zaskakujących materiałów, a czasem splot pnących się gałązek w parku czy sposób, w jaki łączą się metalowe elementy mijanej właśnie bramy. Brzmi zaskakująco? Serio, pomysły da się znaleźć wszędzie. Jednak żeby coś z nich wynikło… trzeba je zapisać.
- Zapisywanie pomysłów by nie uleciały i planowania tego co zdobię w najdziwniejszych miejscach
Staram się mieć zawsze przy sobie coś do pisania. By móc w razie potrzeby sięgnąć po to i rozrysować pomysł na bransoletkę, kolczyki czy naszyjnik, niezależnie od tego, czy właśnie robię sobie obiad, jadę komunikacją miejską czy jestem na spacerze w parku. Pomysły na to, co mogłabym zrobić, serio przychodzą mi do głowy w najdziwniejszych miejscach. To, co zapisane jest jakby utrwalone i już zupełnie „nie wyparuje” z głowy, zawsze będzie można do tego wrócić. Pod jednym wszakże warunkiem: warto mieć przy sobie notes, choćby mały. Kartki, karteczki i karteluszki wszelkiej maści zdecydowanie zbyt łatwo się gubią.
- Robienia przerw by wrócić ze świeżymi pomysłami i siłami.
Czasem przychodzi mi do głowy pomysł na coś fajnego. Siadam więc z tym wszystkim: koralikami, drucikami i narzędziami i zaczynam działać. A tu, jak na złość, wszystko się plącze, miesza, a koraliki strzelają w najbardziej niedostępny kąt pokoju. Z doświadczenia wiem, że wtedy lepiej sobie dać spokój i zwyczajnie odpocząć. Nie ma nic złego w odłożeniu wszystkiego na trochę i wróceniu do tego za jakiś czas. Nasze pomysły mogą na tym jedynie zyskać. A i przerwy są czasem wręcz niezbędne by nabrać dystansu do tego, co tworzymy.