Jeszcze przed świtem zabierają wysokie kalosze, wodoodporny strój, wędki, haczyki, siatki i pędza nad wodę byle tylko zdążyć przed wchodem słońca. To się nazywa poświęcenie dla hobby. Często przejeżdżając obok jezior, stawów czy rzek można zobaczyć mężczyzn, a czasem i kobiety, siedzących spokojnie i wpatrujących się w nieruchomą taflę wody. Tak proszę państwa, wędkarstwo to naprawdę sielankowy sport, tylko dla ludzi opanowanych i łagodnych. Ale czy na pewno? Być może ten stoicki spokój to tylko pozory ukryte i skutecznie zatuszowane przed wyczuwającymi wszystko rybami? Wszach te wodolubne stworzenia, pomimo że nie mają uszu, wyczulone są na najdrobniejszą zmianę kolorów nad taflą wody lub wyższe natężenia dźwięku. W takim wypadku, aby móc się później pochwalić dorodnym okazem, trzeba zachować wręcz nieziemską ciszę.
Dodatkowo, można by podejrzewać, że spokój wędkarski wynika z przygotowania na walkę jaką niedługo trzeba będzie stoczyć z rybą. Jest to bój na śmierć i życie (na szczęście, a może i nie szczęście) ryby. Jednak czego się nie robi dla sławy wśród kolegów i wyrazu podziwu żony z przyniesionego obiadu? Tak, tak... wędkarze bardzo często chwalą się własnymi zdobyczami. Niczym kobiety w przymierzalniach sklepów z ubraniami, zawieszają oni swoje zdobycze na wagach hakowych i porównują. Im większa, okazalsza ryba, tym większa duma jej zdobywcy. Można więc powiedzieć, że wędkarstw to bardziej humanitarna wersja współczesnych walk gladiatorskich odbywających się w dawnym Rzymie. Z tym, że wędkarz jest lwem, a ryba biednym gladiatorem walczącym o swoje „być lub nie być”. Dosyć kontrowersyjne i awangardowe porównanie, aczkolwiek wydaje się mieć jak najbardziej sens. Proszę wyobrazić sobie sytuację, w której spokojne czuwanie niespodziewanie przerywa lekko napinająca się żyła. W pierwszej chwili rozkojarzony wędkarz zrywa się na równe nogi i jeszcze baczniej obserwuje poruszającą się żyłkę. Gdy pod oporem ryby, nagle zaczyna wyginać się wędka, to znak rozpoczynający bój. Ileż trzeba włożyć w tą walkę siły, ile opanowania, sprytu, a zarazem delikatności i wyczucia? Po długich minutach, ba... godzinach! Każdy z przeciwników zaczyna odczuwać zmęczenie, to już ostatnie chwile i tylko jeden z zawodników może wygrać. Ach, te uczucie kiedy ryba daje za wygraną, a my zaczynamy kręcić kołowrotkiem. I ten moment niepewności, czy siłowaliśmy się ze starym kaloszem, czy wielkim rekinem białogłowym? Jeszcze chwila niepewności, nadzieja w oczach...A trofeum w tym całym boju jest jakże spory okaz, pod którym waga hakowa się wręcz załamuje. Taka wizja wędkarstwa to raczej marzenie nie jednego hobbisty, aczkolwiek nikt nie mówi, że to zwykła mrzonka. Przy odrobinie szczęścia każdy wędkarz może przeżyć swoja indywidualną walkę z największą rybą w stawie.