Teoria Gier jest jedną z najszybciej rozwijających się dziedzin nauki, bliską matematyce, naukom społecznym i psychologii. Wnioski z niej płynące mają ciekawe konsekwencje filozoficzne - wyjaśniają, dlaczego ludzie są istotami etycznymi (i to bez odwoływania się do istnienia boga). Nie znaczy to jednak, że Teoria Gier jest antyreligijna.

Data dodania: 2013-07-08

Wyświetleń: 2765

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 1

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

1 Ocena

Licencja: Creative Commons

Czy Teoria Gier wyjaśnia powstanie moralności bez Boga?

Co to jest teoria gier?

W dużym uproszczeniu, teoria gier zajmuje się opisywaniem i wyjaśnianiem problemu wyboru. Przez wybór rozumiemy tu każde działanie, które polega na przyjęciu jednej z możliwych opcji, z których każda niesie ze sobą określone konsekwencje (w teorii gier nazywane wypłatą).

Przykładowo - po zdaniu matury mamy możliwość kontynuowania nauki na studiach lub rozpoczęcia pracy zawodowej. Dysponując tysiącem złotych, możemy wydać je na przyjemności (konsumpcja), zainwestować (np. w lokatę) lub postawić na loterii (to też rodzaj inwestycji, charakteryzującej się wysokim możliwym zyskiem, ale także wysokim ryzykiem).

Oczywiście w praktyce rzadko się zdarza, aby wachlarz możliwości zawierał jedynie kilka wariantów. Choć rzadko o tym myślimy, ale nawet kupując produkty na śniadanie stajemy przed olbrzymimi możliwościami. Chleb, czy bułka? A jeśli chleb - to razowy czy pszenny? A może dietetyczny? Czy kupić tańszy, czy może droższy, ale za to smaczniejszy. A może ten sam chleb dostaniemy taniej, ale w sklepie na sąsiedniej ulicy?

Gdybyśmy mieli bardzo racjonalnie dokonywać wyboru w tak zróżnicowanym świecie, szybko padlibyśmy ofiarą bogactwa możliwości. Znaleźlibyśmy się w sytuacji osiołka, który nigdy nie dokonuje wyboru między słomą a sianem - bo bez końca analizuje korzyści wiążące się z każdą z możliwości.

Teoria gier nie ogranicza się zresztą do tak prostych wyborów. Jednym z najciekawszych (choć nadal prostych) przypadków są tzw. konkurencyjne gry dla wielu graczy. Wyobraźmy sobie dwie osoby, które zawiązują spółkę cywilną. Każdy z nich może ciężko pracować dla dobra firmy, ale może też spróbować udzielać się "na pół gwizdka". W takiej sytuacji ciężar prowadzenia interesu będzie mocniej obciążał drugiego ze wspólników - ale zyskami będą dzielić się po równo. Nasz wspólnik może więc próbować grać nie fair: nie angażować się w życie firmy, ale za to oczekiwać połowy zysków. No tak - ale jeśli obaj wspólnicy zachowają się w ten sposób, to spółka prawdopodobnie nie przyniesie zysków w ogóle - i w rezultacie obaj stracą.

Powyżej opisany przykład to tylko jeden z rozważanych przez ekonomistów tzw. modeli działań kooperacyjno-rywalizacyjnych. Ich badaniem zajmował się m.in. genialny matematyk i ekonomista, prof. John Nash, laureat Nagrody Nobla i bohater znanego hollywodzkiego filmu Piękny Umysł.

Powstaje pytanie - czy takie analizy można zastosować nie tylko na gruncie matematyki, czy ekonomii, ale

Czym jest moralność?

Moralność - to pojęcie, do którego odwołujemy się bardzo często w życiu publicznym i prywatnym. "Długie kolejki w służbie zdrowia są niemoralne" - słyszymy w telewizji. "Kontrowersyjny artysta tworzył niezwykle piękne obrazy, ale jego wyjątkowo niemoralny sposób bycia sprawia, że trudno go jednoznacznie oceniać jako człowieka" - można przeczytać w notatce biograficznej. "Hitlerowcy stworzyli system państwowy oparty na wypaczonej moralności darwiznizmu społecznego" - informuje nas podręcznik historii.

Czym jest więc moralność? Najprościej zdefiniować ją jako zespół norm, czy też zaleceń, które opisują właściwe (z punktu widzenia danego systemu) zachowanie. Jak łatwo zauważyć, sformułowanie "dany system moralny" sugeruje, że istnieje wiele różnych "moralności". Tak jest w istocie.

Przykładowo: moralność katolicka jednoznacznie określa, że aborcja nie jest dopuszczalna w żadnych okolicznościach (ponieważ w jej ujęciu jest zabójstwem). Z drugiej strony, moralność starożytnych Spartan dopuszczała (a nawet zalecała!) uśmiercanie upośledzonych dzieci - dla dobra całej społeczności. Te dwa spojrzenia są sobie przeciwstawne (w sprawie wartości życia dzieci) - ale to wcale nie oznacza, że jedno z nich jest "lepsze", a drugie - "gorsze". Spartiata Leonidas uznałby prawdopodobnie chrześcijańskie normy moralne za wyjątkowo absurdalne i... nieludzkie (ponieważ stawiają interes indywidualny ponad interes społeczeństwa).

Oczywiście - postępowanie Spartan w myśl moralności chrześcijańskiej jest złe. Nie można jednak powiedzieć, że "zła" była moralność wojowników spod Termopil. No, chyba, że założymy, że istnieje tylko jedna słuszna moralność - ta "nasza". Takie podejście jest zresztą bardzo kuszące. Europa (i nie tylko) była świadkiem wojen religijnych i nie raz spływała krwią tylko dlatego, że grupa ludzi uznawała, że ich moralność jest jedyną, która ma prawo obowiązywać. A i stosy (najbardziej ewidentna forma nietolerancji myśli i poglądów) płonęły aż do początków XVIII wieku...

Etyka oparta o istnienie Boga

Moralność jest pojęciem bliskim, ale nie równoważnym terminowi "etyka". Etyka to po prostu dział nauki zajmujący się tworzeniem systemów myślowych, z których można wyprowadzać określone zasady moralne. Innymi słowy - etyka próbuje wyjaśnić i uzasadnić powstanie określonych systemów moralnych (nie mówi przy tym, czy są one "dobre", czy "złe").

Od czasów starożytnych, kiedy ludzie zaczęli zastanawiać się nad istotą człowieczeństwa, próbowano wyjaśniać fenomen istnienia moralności poprzez istnienie bogów. Było to konieczne i zrozumiałe - bowiem bez uzasadnienia praw moralnych, trudno byłoby znaleźć dla ich obowiązywania inny argument niż tylko argument siły.

Prawa moralne (takie jak "nie kradnij") w oczywisty sposób ograniczają swobodę działania jednostki. W końcu łatwiej jest ukraść złoto niż je zarobić (strategię tę - w odniesieniu do pożywienia - stosują niektóre gatunki zwierząt). W związku z tym niezbędny jest jakiś czynnik sprawiający, że ludzie będą się poddawać ograniczeniom płynącym z kodeksu moralnego.

Uzasadnienie praw moralnych nakazem boskim było niezwykle silnym uwarunkowaniem. Sprzeciwianie się wyrokom i oczekiwaniom bogów mogło wszak prowadzić do szeregu kar - począwszy od niepowodzenia w interesach, a skończywszy na śmierci i wiecznym cierpieniu w ogniu piekielnym (lub lodowej otchłani).

Co ciekawe, w systemach politeistycznych nakazy bogów były nierzadko sprzeczne. Przykładowo - nakaz wierności małżeńskiej pochodzący od bogów opiekujących się ogniskiem domowym mógł stać w sprzeczności z nakazem ulegania miłości głoszonym przez boginię płodności (jak pamiętamy z mitologii, już sama Afrodyta nie należała do specjalnie wiernych kobiet). Paradoksalnie, dawało to szansę na lawirowanie w coraz bardziej skomplikowanym świecie zakazów i nakazów - można było bowiem zaryzykować narażenie się jednemu z bóstw, o ile miało się innego, silniejszego patrona. Doskonale pokazują to koleje losów Odyseusza (który naraził się Posejdonowi, ale którego brała w opiekę Atena), czy Heraklesa (syna Zeusa, którego prześladowała Hera).

W systemie monoteistycznym sprawa wyglądała pozornie prościej - w końcu moralność przekazana (objawiona) przez jedno bóstwo nie mogła być niespójna. W praktyce jednak każdy system moralny musiał być jednocześnie stosunkowo prosty (aby pojęli go wszyscy ludzie) - a to już niosło ze sobą konieczność interpretacji.

Doskonałym przykładem jest tu choćby Dekalog. Jeśli przyjąć literalnie nakaz "nie zabijaj", to bezwzględnie zabronione jest odbieranie życia. Proste? Ale jak postąpić w sytuacji, w której zabicie drugiej osoby jest jedyną drogą do uratowania innych ludzi? Czy przykazanie "nie zabijaj" zabrania snajperowi likwidacji terrorysty, który właśnie chce wysadzić w powietrze budynek pełen ludzi?

Ten i inne przykłady pokazują, że nawet proste i na pozór jednoznaczne systemy moralne wywodzone z zaleceń monoteistycznych wymagają interpretacji - a to z kolei sprawia, że ich stosowanie nie jest już wyłącznie objawioną prawdą boską, ale zależy od ułomnego rozumu ludzkiego.

Mimo takich problemów, teologiczna legitymizacja etyczna obowiązywała praktycznie od zarania dziejów aż do epoki oświecenia.

Prawo naturalne czy prawo boskie?

Filozoficzna myśl oświeceniowa po raz pierwszy na dużą skalę zakwestionowała rolę kościoła w wyjaśnianiu świata. W myśl racjonalizmu oświeceniowego materialny świat mógł być w pełni opisany poprzez prawa natury (fizyki, matematyki, biologii i nauk pokrewnych). Z poglądem tym związane było deterministyczne podejście do świata - wszystko powinno mieć swoją przyczynę i racjonalne uzasadnienie. Jabłko spada na ziemię - ponieważ istnieje siła grawitacji. Ludzie wybierają sobie władców - ponieważ zapewnia to społeczeństwu ochronę przed niszczącą anarchią (nawiasem mówiąc, nie było to spostrzeżenie nowe - bo wywodziło się już od Arystotelesa).

W naturalny sposób pojawiło się pytanie o moralność. Dlaczego ludzie nie powinni zabijać? Kraść? Cudzołożyć? Co sprawiło, że właśnie te prawa moralne uznaliśmy za podstawowe?  Jak wytłumaczyć, że ochrona życia, majątku czy wierność małżeńska była spotykana we wszystkich znanych wówczas społecznościach ludzkich?

Obserwacja świata biologicznego sprzyjała stawianiu nowych pytań. Jeśli w przyrodzie nie występuje praktycznie agresja stosowana przeciwko osobnikom własnego gatunku, to czy oznacza to, że zwierzęta mają swój własny system moralny nakazujący im "nie zabijać"?

Takie postawienie sprawy w oczywisty sposób podważało fundamenty nauczania kościoła. Jeśli bowiem zwierzęta mają "swoją" moralność, to oznacza, że nie są jakościowo różne od ludzi. A takie stwierdzenie było już jawną herezją...

W dodatku uczonych niepokoiło jedno pytanie: jeśli moralność nie jest prawem boskim, lecz naturalnym, to jakie są jej przyczyny? W naturze wszystko powinno się dać wyjaśnić. Jeśli żyrafa ma długą szyję, aby sięgać do wysokich gałęzi, to po co nam moralność?

Czy może istnieć moralność bez Boga?

W tym miejscu powstało interesujące pytanie: czy jest możliwe takie skonstruowanie moralności i takie wyjaśnienie procesu jej powstawania, aby był ono spójny? Kościół  w oczywisty sposób udziela zdecydowanej odpowiedzi negatywnej. W ujęciu teologów katolickich i filozofów chrześcijańskich jedynie istnienie Boga uzasadnia i legitymizuje istnienie systemu moralnego. Co więcej - w większości wypowiedzi uznaje się, że jedynie dopuszczalnym Bogiem jest Bóg chrześcijański.

Magisterium Kościoła Katolickiego mówi mniej więcej tak: człowiek jest skażony złem (egoizm ludzki jest faktem obserwowalnym), którego przyczyną jest grzech pierworodny. Nie jest więc zdolny do stworzenia idealnego systemu moralnego. System taki musi być więc nadany przez Boga (a i tak niedoskonali i grzeszni ludzie nie są w stanie mu sprostać - o czym świadczy Biblia w historii Złotego Cielca czy zaparcia się Piotra).

Dla wsparcia swojej tezy kościół wskazuje, że system moralności komunistycznej, oparty na światopoglądzie czysto materialistycznym doprowadził w ciągu kilkudziesięciu lat do potężnych wynaturzeń i tragedii milionów ludzi.

A jak na to zapatruje się współczesna nauka?

Dylemat więźnia

Dylemat więźnia to jeden z najprostszych modeli stosowanych w Teorii Gier. Polega on na analizie sposobów zachowań w sytuacji, w której dwie osoby mają wybór polegający na działaniu lojalnym lub nielojalnym.

Klasyczna postać modelu wygląda następująco: policja zatrzymuje dwie osoby podejrzewane o udział w napadzie na bank. Niestety, nie udało się złapać przestępców na gorącym uczynku, więc do skazania przydałyby się dodatkowe zeznania. Każdej z osób prokurator proponuje więc układ: jeśli złoży zeznania obciążające drugiego podejrzanego, to zostanie wypuszczona na wolność (o ile drugi podejrzany odmówi współpracy). Możliwe są trzy sytuacje:

  • jeden z podejrzanych zachowuje milczenie, a drugi - współpracuje z policją - wówczas ten, który współpracuje wychodzi na wolność, a ten, który był lojalny względem wspólnika idzie do więzienia na 5 lat
  • obaj podejrzani nie idą na współpracę (czyli są względem siebie lojalni) - wówczas obaj zostaną skazani w procesie poszlakowym na 1 rok więzienia
  • obaj podejrzani współpracują z prokuratorami (czy są nielojalni względem siebie) - wówczas obaj idą do więzienia, ale każdy uzyskuje złagodzenie wyroku do 3 lat.

Powstaje pytanie - jak powinien się zachować podejrzany (oczywiście poza tym, że nie powinien w ogóle napadać na bank)? Zasadniczo - musi on przewidzieć działanie swojego kolegi. Jeśli uważa go za egoistę, to prawdopodobnie uzna, że ten okaże się nielojalny. W takiej sytuacji powstrzymanie się od współpracy z prokuratorem oznacza 5 lat więzienia. Wniosek: jeśli drugi z przestępców jest egoistą, to należy donieść na niego.

Jeśli jednak nasz kolega wydaje się godny zaufania (złodziejskiego), to mamy inny wybór: okazać się samemu nielojalnym (i wyjść z aresztu), czy też "trzymać sztamę" i dać się zamknąć na krótko razem z przyjacielem?

Jak łatwo zauważyć, wszystko zależy od naszej oceny drugiej strony. Jak się taką ocenę buduje? Oczywiście korzystając z pamięci - i historii dotychczasowej współpracy z naszym partnerem. W ten sposób dylemat więźnia zamienia się w tak zwany powtarzalny dylemat więźnia.

Powtarzalny dylemat więźnia

Jednorazowy dylemat więźnia opisuje prostą sytuację, w której można jedynie wybrać zachowanie kooperacyjne lub antagonistyczne (lojalne lub nielojalne). Taki opis pasuje do wielu naszych życiowych wyborów. Czy jesteśmy gotowi, aby załatwić sobie "lewe" zwolnienie lekarskie do pracy? Czy będziemy oszukiwać naszych partnerów biznesowych? Czy będziemy zdradzać męża (lub żonę)?

Nieżyciowość jednorazowego dylematu więźnia polega na tym, że zakłada on, że w relację z drugą osobą wchodzimy tylko raz. W rzeczywistości, z każdą z osób, z którymi stykamy się w życiu, wchodzimy w powtarzalne interakcje. Jeśli w takich kilkakrotnie ponawianych stosunkach, nadużyjemy czyjegoś zaufania, to zostaniemy uznani za osoby programowo działające "nielojalnie". W ten sposób nasi partnerzy będą skłonni do wybierania w stosunku do nas zachowania nielojalnego (w myśl dylematu więźnia). Trafnie obrazuje to zresztą polskie przysłowie: jak Kuba Bogu, tak Bóg - Kubie.

W powtarzalnym dylemacie więźnia nie chodzi oczywiście o kolejne odsiadki w więzieniu. Zamiast tego rozważa się po prostu "punkty karne", które gromadzą uczestnicy symulowanej gry. Oczywiście im mniej punktów karnych ("lat więzienia"), tym lepiej.

Imperatyw współpracy i biologiczna ewolucja moralności

Naukowcy zajmujący się badaniem zastosowań dylematu więźnia w naukach społecznych zauważyli kilka ciekawych zjawisk.

Jeśli stworzono populację, w której wszyscy byli uczciwi (to znaczy, zawsze wybierali zachowanie lojalne), to oczywiście takie społeczeństwo było szczęśliwe i produktywne (to znaczy suma kar wszystkich członków populacji była najmniejsza z możliwych). Jeśli jednak w populacji pojawili się gracze stosujący strategię nielojalną, to pojawiał się podział: nieuczciwi zyskiwali (bo zawsze uzyskiwali 0 punktów karnych), uczciwi tracili (w kontaktach z nieuczciwymi), a wynik populacji jako całej był gorszy od poprzedniego przypadku. Innymi słowy - nawet kilka "zgniłych jabłek" pogarszało smak kompotu.

Oczywiście w rzeczywistości nikt nie jest "stale lojalny" albo "stale nielojalny". Ludzie uczą się - obserwując zachowania innych i naśladując tych, którzy odnoszą sukces. Wprowadzono ten wzorzec do eksperymentu i nagle zaobserwowano niezwykle ciekawe zjawisko. Jeśli grupa preferujących zachowania nielojalne była niewielka - to społeczeństwo dawało sobie radę. Po prostu z nielojalnymi członkami społeczeństwa nikt nie chciał wchodzić w relacje (bardziej opłacało się współpracować z "dobrymi").

Jeśli jednak "nielojalnych" było zbyt dużo - to ich "pomysł na życie" okazywał się skuteczny. Coraz więcej osób zaczynało kopiować ich zachowania - co w rezultacie doprowadzało do sytuacji, w której większość społeczeństwa była "złymi", a wydajność populacji raptownie się załamywała. W końcu cała populacja "rozsypywała się" na nieufające sobie jednostki. Co gorsza - nawet wprowadzenie wielu uczciwych do takiego społeczeństwa nie było w stanie naprawić sytuacji.

Jak się ma to do naszych rozważań o moralności?

Odpowiedź jest prosta: jeśli dominującym wzorcem zachowań w populacji jest strategia oparta na egoizmie, to populacja działa bardzo nieefektywnie. Jeśli natomiast członkowie populacji są skłonni do "moralnych" zachowań (współpraca długoterminowa, budowanie zaufania i generalna skłonność do niekrzywdzenia innych), to społeczeństwo rozkwita. Innymi słowy - jeśli ludzie zachowują się "etycznie", to społeczeństwo odnosi z tego korzyść.

Jeśli przeniesiemy to na grunt rozważań biologicznych, to możemy po prostu dojść do wniosku, że moralne zachowania mogły wykształcić się w toku ewolucji - bowiem zapewniały po prostu gatunkowi największe szanse przeżycia.

Podsumowanie

Przytoczone rozważania udowadniają, że dla wyjaśnienia fenomenu etyki czysto naturalistycznej wystarczają jedynie zasady ewolucji oraz założenie racjonalnego zachowania jednostek. Oznacza to, że dla "samorzutnego" wykształcenia się etyki nie jest konieczne istnienie Boga.

Powyższe ustalenie nie świadczy bynajmniej o tym, że Bóg nie istnieje. Taki wniosek byłby zbyt kategoryczny. Możemy jedynie twierdzić, że dla wyjaśnienia opisanych zjawisk istnienie Istoty Wyższej po prostu nie jest konieczne. Powtórzmy jeszcze raz: przytoczona teoria nie podważa fundamentów wiary, tylko po prostu pokazuje, że niektóre zjawiska etyczne jest w stanie wyjaśnić nauka oparta na racjonalizmie.

Przypomina to w pewien sposób problem wyjaśnienia ruchu słońca po nieboskłonie. Dla starożytnych Greków konieczny był ognisty Rydwan Heliosa prowadzony przez Faetona. Dla astronomów - wystarczyło zrozumienie, że Słońce jest po prostu najbliżej położoną Ziemi gwiazdą.

Taka konstatacja nie doprowadziła jednak do wybuchu powszechnego ateizmu, prawda?

Licencja: Creative Commons
1 Ocena