Kiedy słyszę tu i ówdzie stwierdzenie, że ktoś wierzy w Pana Jezusa, ale w Matkę Bożą to już nie, wtedy nasuwa się pytanie: „To jak to jest?, to Ciebie przyniósł bocian?... Kto Cię wydał na ten świat, w którym żyjesz?” Wiara pochodzi od Matki, a dawcą wcielenia Ciała i Ducha jest Ojciec.
Rozmyślając i pytając Boga o to, co działo się, co teraz się dzieje, dostajemy odpowiedzi, które pisze także nasze życie. Maryja, młoda, bogobojna dziewczyna – uwierzyła i zaufała Aniołowi, wybranemu wśród wybranych. Ogłosił jej dobrą nowinę – oto poczniesz, i porodzisz, i dasz mu na imię. Zaufała w to, co święte i urodziła. Od Matki Boga rozpoczęła się wiara w świętość jej Syna, w świętość życia. Krewna Maryi, Elżbieta, wcześniej poczęła równie święte życie, przepowiadające większe, pełniejsze, odziane w białą szatę miłości bezgranicznej. Każda z tych dwóch prostych kobiet, zanim się spotkały w El Karem, uwierzyła w spełnienie zapowiedzianych im przez proroków, a wielkich dla świata wydarzeń. Chociaż były zwyczajne, czuły cud, który miał się przez ich kobiecość dokonać.
Maryja powiedziała: „Tak!”. Czy gdyby powiedziała: „Nie!”, to nie urodziłaby swojego Syna? Może tak. Urodziłaby dziecko, podobne do tylu innych, niczym szczególnym nie wyróżniające się. Dziecko poczęte bez grzechu w Jej łonie, jest Zbawczą Miłością, a więc dającą, ofiarowującą więcej, niż to, co daje otaczający, znany świat. A świat otaczający tamte chwile Bożego Narodzenia był bezwzględny, okrutny, wymagający ofiar, a zarazem prosty i pełen zaufania. Skąd to znam?
Zgroza spisu ludności. Bo po co ktoś chce mnie pytać o własną rodzinę, piękną, brzemienną żonę, chudego osiołka, o jaskinię urodzenia? Jak pytają, to może coś im się nie podoba? Ale skąd te myśli? Poczucie strachu? Może chcą pomóc? Tylko czy na pewno? A może chcą nam odebrać i zabić to cudowne Życie, to piękne Jestem, nasze dziecko? Te i inne pytania mogły nękać Józefa i Maryję. I jeszcze pogłoski o zamierzeniach Heroda... Strach sprawił jedyne wyjście – ucieczkę tam, gdzie uciekali przodkowie.
Wiara w cud ocalenia prowadziła świętą rodzinę przez pustynię, tak jak wcześniej cały naród wybrany. Powtarzalność kroków przodków była jedyną drogą, której zaufali – innej nie znali, bo ta nowa Droga i Prawda i Życie właśnie czerpała soki wiary z piersi Matki, żeby prowadzić dalej. Jedni mówią, że wiara bierze się ze słuchania; inni, że widziany obraz tworzy wiarę; ale jeszcze są i tacy, według których wiara bierze się z nadziei, z zaufania.
Dzieciństwo Jezusa Chrystusa oparte na wierze rodziców, których zachowanie, postawę jako dziecko podglądał i starał się naśladować było zwyczajne, ale też pytające. Nie ograniczał się do tego, co widział, co słyszał od nauczycieli i chociaż tego nie negował, to zadawał Bogu Ojcu pytania o to, co było dla Niego zagadkowe i co wymagało wyjaśnień. Zadawał te pytania rabinom i rozmawiał z nimi o Torze. Jednak Jego pełne zaufanie Ojcu rodziło się podczas chwil odosobnienia. Góry i pustynie były niemymi(?) świadkami powstawania bezgranicznej wiary bożego dziecka. Później ogród stał się świadkiem Jego wątpliwości i cierpień.
Gdzieś pomiędzy wiarą, a wątpliwością szedł przez swoje życie, powoływał uczniów i nauczał. Gdzieś pomiędzy dokonywał też cudów. A wszystko, co uczynił było podyktowane miłością, więc tak jak dzieło Ojca – było dobre. Gdzieś pomiędzy Starym i Nowym Testamentem jesteśmy my – ludzie wierzący w przedziwną, Bożą moc, łaskę i w Boży pokój radosny i w Boże prowadzenie. Jesteśmy spoiwem, klamrą łączącą wieki, przeszłość, teraźniejszość i przyszłość – tutaj, gdzie jesteśmy jest nasze najlepsze miejsce i najlepszy czas na wiarę, nadzieję i miłość.