Pierwszy przypadek dotyczy 76-letniego Józefa Guzy, który po trzech godzinach od „swojej śmierci” został umieszczony w trumnie i w ostatniej chwili, tuż przed jej zamknięciem szef zakładu pogrzebowego wyczuł tętno u denata.

Data dodania: 2011-11-02

Wyświetleń: 2265

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 2

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

2 Ocena

Licencja: Creative Commons

Akt zgonu

Był poranek 29 grudnia, pan Józef poszedł do stodoły, w której znajdują się jego ule, do których jest bardzo przywiązany. W pewnym momencie nagle zasłabł i stracił przytomność. Leżąc na ziemi nie dawał żadnych oznak życia. Jego żona wezwała pogotowie.

Doświadczona lekarka, która ma specjalizację II st. z anestezjologii i reanimacji stwierdziła, że pacjent jest bez oddechu, bezakcji serca, ciało ma wychłodzone, z cechami śmierci - mówi Jerzy Wiśniewski, rzecznik Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach. Po dokładnym badaniu lekarka stwierdziła zgon.

Przyjazd pracowników zakładu pogrzebowego

Trzy godziny po zdarzeniu, do domu pana Józefa przyjechali pracownicy Zakładu Pogrzebowego „Charon” z Połomii. Dariusz Wysłucha (45 lat, szef firmy, od 23 lat pracuje w również jako ratownik górniczy w kopalni) wraz ze swoim pomocnikiem włożyli ciało nieboszczyka do trumny, a następnie poprawili jeszcze ułożenie.

Gdy przyjechaliśmy, ten pan od kilku godzin leżał za budynkiem gospodarczym przykryty prześcieradłem. Tuż przed zamknięciem trumny poprosiliśmy rodzinę, by zabrała cenne rzeczy – mówi pan Dariusz.

Powrót do życia

Żona pana Józefa zdecydowała, że zięć zabierze zegarek na pamiątkę, a łańcuszek zostanie na szyi zmarłego.

I dotknąłem szyi w okolicy tętnicy i oniemiałem. Sprawdziłem jeszcze raz i krzyknąłem „jest puls”! Kazałem jeszcze sprawdzić koledze. Nachyliłem się bardziej i usłyszałem, że ten człowiek oddycha. Boże! To był cud!
– mówi pan Wysłucha.

Następnie wezwano karetkę pogotowia. Dyspozytorka nie mogła uwierzyć, że szef zakładu pogrzebowego wyczuł puls u osoby, która przed trzema godzinami była martwa. Na miejsce przyjechała ta sama karetka, która rano wystawiła panu Józefowi akt zgonu. Wyziębionego i oddychającego pacjenta zabrano do szpitala.

Boże, gdybym zamknął trumnę, a mogłem to zrobić, byłaby tragedia. Coś mnie tknęło by dotknąć szyi. Cieszę się, że pan Józef żyje i życzę mu szczęścia. Leżeć w trumnie i ożyć to dopiero cud – mówi pan Dariusz.

Nikt nie wie, co się stało. Stwierdzono, że pacjent nie miał ani zawału, ani zapaści. Praktycznie był martwy. Kilka dni spędził w oddziale intensywnej terapii, a później trafił na internę. Teraz osłabiony i szczęśliwy jest w swoim domu i w dalszym ciągu może zajmować się swoimi ukochanymi ulami.

Szef firmy pogrzebowej uratował mi życie. Jestem mu wdzięczny i bardzo dziękuję. Dostanie ode mnie duży garniec miodu, aby zdrowie go nigdy nie opuściło.
– mówi Pan Józef

Licencja: Creative Commons
2 Ocena