Kongres Kobiet Polskich rok temu przedstawiał się jak targowisko próżności. W tym roku charakter spotkań znacznie się zmienił. Poszedł w stronę polityki, co zresztą jest nieuchronne i zrozumiałe.

Data dodania: 2010-06-24

Wyświetleń: 1922

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 2

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

2 Ocena

Licencja: Creative Commons

Kongres Kobiet Polskich rok temu przedstawiał się jak targowisko próżności. Trudno było przecisnąć się pomiędzy stoiskami reklamowymi, co chwilę ktoś zaczepiał nas, aby przedstawić różnego rodzaju niepowtarzalne promocje. W tym roku charakter spotkań znacznie się zmienił. Poszedł w stronę polityki, co zresztą jest nieuchronne i zrozumiałe.

Tym razem nie przestronne korytarze i poszczególne sale PKiN, ale widowiskowa Sala Kongresowa, stanowiła miejsce wydarzeń podczas pierwszego dnia kongresu. Był on zdecydowanie lepiej zorganizowany. Dwa dni czerwcowego weekendu stanowiły doskonałą okazję do podsumowania tego, co się udało zrealizować przez ostatni rok i do tego, aby postawić nowe cele. Między innymi a propos tego, że przy tak dużej imprezie zrzeszającej kobiety, powinien znajdować się choćby jakiś kącik z opiekunem dla dzieci. Emancypacja emancypacją, ale większości z nas wciąż jest trudno zostawić dziecko pod opieką partnera czy opiekunki, szczególnie jeśli rzeczywiście rozwijamy karierę i podobne okazje zdarzają się nam często. Dzięki słusznej uwadze Agnieszki Graff organizatorki zauważyły, że rzucają tylko słowa i żądania w kierunku polityków, same nic nie robiąc. Padło więc zapewnienie, że następny Kongres będzie miał przedszkole, a do roli opiekuna już zgłosił się Maciej Gdula.

O dziwo bowiem na Kongresowej, oprócz dam polskich, byli także mężczyźni. Byli też przedstawiciele myśli konserwatywnej, choć wciąż słabo dopuszczani do głosu.

Wiec przedwyborczy nader nachalny

Nic w tym dziwnego, że większość osób, które przy rejestracji na Kongresie dostały karty do głosowania przedwyborczego, zagłosowała na Bronisława Komorowskiego. Otóż mamy tę naturę człowieczą, że podążamy kierowani owczym pędem, a ten został przez organizatorów stworzony pojawieniem się na scenie Marszałka Sejmu. Kandydat PO nie przemawiał jakoś szczególnie interesująco. Miał co prawda asa w rękawie, bo wracał właśnie z posiedzenia, na którym podpisał ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Ustawa ta długo przeleżała w „zamrażarce”, puchnąca od słusznych zaleceń, gotowa wyskoczyć jak urodzinowy pajacyk z pudelka. Wystarczyło tylko to pudełko otworzyć. Jej plusy i minusy były rozważane po tysiąckroć. Nie tutaj miejsce, aby je ponownie rozważać.

Pojawia się obawa, którą sformułował Waldemar Pawlak, że przy tym tempie podpisywania i obsadzania stanowisk przez p.o. prezydenta, nowo wybrana „głowa państwa” nie będzie miała już za dużo do zrobienia. Z drugiej strony „zamrażarka” jest tak pełna, że wystarczy tylko odmrozić i brać pełnymi garściami, chociażby ustawę dot. żłobków i przedszkoli.

Kongres stał się przedwyborczym wiecem jednego kandydata i chociaż Bronisław Komorowski nie zgrzeszył merytoryczną wypowiedzią, to twarze zebranych były w zachwycie iście niebiańskim, tak jakby korpulentny pan był zgoła Piotrem Apostołem, trzymającym klucze do bytu niebiańskiego. Marszałek  obiecał, że poprze 50 % parytet i generalnie troszkę sobie z tego dążenia Kobiet Polskich pokpił, stwierdzając, że ręka zadrży mu dopiero jeśli będzie miał podpisać ponad 99-procentowy parytet.

„Warto wspólnymi siłami stłuc szklany pułap” – zaproponował potencjalny przyszły prezydent, dosyć ogólnikowo i być może populistycznie, niemniej jednak wzbudzając tym stwierdzeniem oszalały aplauz zebranych. Niestety, Bronisław Komorowski nie mógł zostać dłużej niż na swoje wystąpienie, ale zostawił na Kongresie swą małżonkę.

Parytet w zarządzie giełdy

Patriarchat czy raczej obecnie już patriarchalizm, cechuje przewaga w związku roli mężczyzny nad kobietą. Patriarcha to mąż możny oddający się swoim męskim rozrywkom (np. myślistwu), płodzący dzieci, które zwykle zostają na głowie żony i zarządzający sprawiedliwie rodziną, gospodarstwem, czasami lokalną społecznością, często de facto pod kierownictwem żony, która „przed” albo „po” instruuje go, pytana lub nie. Patriarcha żyje w systemie patriarchalnym, gdzie kobieta jest od zostawania na mniej ważnych spotkaniach, a patriarcha zajmuje się tylko tym co mega ważne.

Dlaczego Ludwik Sobolewski, prezes Giełdy Papierów Wartościowych, został przez Kazimierę Szczukę nazwany jedynym na Kongresie przedstawicielem patriarchatu, tego nie wiem. Nie znam jego życia prywatnego, tak jak życia niektórych kandydatów na prezydenta (przynajmniej na podstawie tego, co jest o nich ujawnianie), ale trudno jest się zgodzić z takim epitetem. Podobnie niefortunne były dalsze wypowiedzi prowadzącej, która m.in. powiedziała do rzeczonego Sobolewskiego, że „kobiety z pana zakładu pracy przyniosły mi wiadomość i kazały podziękować.” Tworzy to wizję „Kongresówek”, które maja jakąś sieć szpiegów, m.in. przy giełdzie. Strach się bać.

Wracając do tematu: jaka to była wiadomość? Otóż parytet, o który Kongres Kobiet walczy w polityce, jest już na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych. W zarządzie są tam dwie kobiety i dwaj mężczyźni. - Dla jakości, kreatywności, produktywności działań ważna jest różnorodność. A między kobietami a mężczyznami są ogromne różnice - mówił prezes Giełdy Ludwik Sobolewski. - Ważne, żeby ci ludzie byli sobą zaciekawieni.

- To wyjaśnia, dlaczego Kościół i armia są tak nieciekawymi instytucjami - skwitowała krotochwilnie Kazimiera Szczuka.

Uwag subiektywnych ciąg dalszy

Na Kongresie wiele się zadziało. Inicjatywa tego typu jest niezwykle potrzebna. Szczególnie, że w tym roku jej drugi dzień odbywał się na Giełdzie Papierów Wartościowych, poświęcony tematyce kobiecości w biznesie czy kobiecie na rynku pracy. Jednak nie byłabym chyba sobą, gdybym nie zauważyła pewnych zagrożeń. Politykierstwo ukierunkowane całkiem jednoznacznie – to pierwszy zarzut.

Nasuwające się mi przemyślenie i rok temu, i dzisiaj odnosi się do nazwy wydarzenia: otóż dlaczego „polskich”? Kobiety na kongresie zebrane, ale przede wszystkim organizatorki są w miarę jednolitym liberalno-feministycznym monolitem i niekoniecznie reprezentują wszystkie Polki. Może jednak warto byłoby poprzestać na nazwie Kongres Kobiet?

Wiele z przedstawicielek i organizatorek Kongresu to przerażające kobiety. Naprawdę się boję takiego dużego parcia na władzę, która jak słusznie zauważył Edwin Bendyk w ogromnej mierze przejdzie w ręce kobiet naturalną koleją rzeczy (dziejów). „Obiektywny rozwój dziejów prowadzi do tego, że władza przejdzie w ręce kobiet” – powiedział ten publicysta-ekonomista, zaznaczając jednocześnie, że tylko niechęć pań może doprowadzić do tego, że nie przejmiemy władzy. Apelowałabym jednak o pewien rodzaj dystansu i dalsze rzetelne przygotowywania, tak żeby następne wybory przebiegały z obecnością kobiety jako kandydatki, kobiety merytorycznie przygotowanej, rozsądnej, niekoniecznie pieniącej się jak szczuty pitbull i wrzeszczącej za Ryszardem Kaliszem hasło „Moc jest z nami”.

Żeby nie było, że nic mi się nie podobało – ale skądże. Kongres gromadzi naprawdę piękne kobiety. Świadome dziejących się przemian, nadto potrafiące nimi kierować, inteligentne i zasługujące na zaufanie. Do takich z pewnością należała Izabela Jaruga-Nowacka, która nie tylko obejmował stanowiska polityczne, ale sama je tworzyła (stworzyła stanowisko pełnomocnika ds. równego traktowania kobiet i mężczyzn). Chętnie w sejmowych ławach czy na innych, czołowych stanowiskach, zobaczyłabym kobiety pokroju Olgi Krzyżanowskiej, Leny Kolarskiej-Bobińskiej czy Marii Janion, która nota bene została wyróżniona Nagrodą Specjalną II Kongresu Kobiet.

Mam nadzieję, że Kongres będzie docierał do coraz szerszych kręgów kobiet, także na prowincjach i wsiach. Tak żeby na kolejnych jego edycjach pojawiało się to zróżnicowanie, które cechuje Polki. Tak też, aby uświadomić wszystkim kobietom, że tylko od nas zależy jak wykorzystamy zmieniające się warunki ekonomiczno-gospodarcze. Oby z korzyścią dla siebie, społeczeństwa, rodzin.

Licencja: Creative Commons
2 Ocena