Któż z nas nie marzy o egzotycznych wakacjach? Egipt faraonów, muzułmańska Turcja, tajemnicza Algieria - wszystko co ma zapach Orientu rozbudza nasz apetyt. Wydajemy grube dolary, aby smażyć się w środku lipca a potem z dumą prezentować naturalną – niesolaryjną opaleniznę. Katusze przeżyte w ponad 40-stopniowym upale pomijamy milczeniem i z początkiem października skrzętnie oszczędzamy na przyszłoroczne wojaże.
A może warto zmienić kurs i postawić na Rosję? Spróbuję udowodnić, że nasz wschodni sąsiad nie jest taki straszny jak do malują. Potrzebna jest tylko odrobina cierpliwości.
Po pierwsze: bez wizy ani rusz! Na szczęście Konsulat Generalny Federacji Rosyjskiej znajduje się w Poznaniu, więc nie musimy tułać się po warszawkach czy innych takich. Trzy wizyty w Konsulacie to niezbędne minimum. Przynajmniej dwa razy będziemy odesłani z kwitkiem po szczegółowym indagowaniu w jakim celu zamierzamy odwiedzić ojczyznę Puszkina, ale summa summarum kiedyś dostaniemy upragnione pozwolenie wjazdu na teren Rosji. Wszystko jest przecież kwestią czasu. Co z tego, że potraktują nas jak intruzów czy wichrzycieli. A bo to pierwszy raz? Ech, nie warto się zrażać!
Z mieszanymi uczuciami, dumą z uzyskanej wizy i panicznym strachem przed utratą paszportu możemy już rozpocząć ekskursję. Może na początku nie warto zbytnio szarżować i zamiast w głąb Azji zdecydować się na europejską część Rosiji – Obwód Kaliningradzki. Gorąco polecam!
Najpierw przeżyjemy mały szok na dworcu kolejowym. Z dwóch przyczyn. Po pierwsze kaliningradzki dworzec naprawdę robi wrażenie. Megapozytywne. Wszędzie marmur, wszystko lśni, jest czyściutko, nad głowami podróżnych wisi gigantyczny, przebogaty żyrandol. Zaraz przy kasach fontanny. Daj Boże, taki dworzec w Poznaniu albo w Warszawie! Po drugie, turysta trochę baranieje kiedy zdaje sobie sprawę, że miasto żyje dwoma rytmami. Pociągi jeżdżą według czasu moskiewskiego, a mieszkańcy Kaliningradu żyją według czasu lokalnego. Rosja jest zbyt dużym państwem, aby zsynchronizować kilkanaście stref czasowych i obowiązujące rozwiązanie wydaje się być logiczne i uzasadnione.
Kaliningrad to miasto z bogatą tradycją. Najpierw był Królewcem, potem stał się Königsbergiem a wreszcie w roku 1946 został przemianowany na miasto Kalinina. Jest w Kaliningradzie coś fascynującego, bo ma w sobie wiele sprzeczności. Z jednej strony monumentalizm centrum, z drugiej ubóstwo peryferii. Z jednej strony gigantyczna cerkwia, imponujący Sobór Chrystusa Zbawiciela - prawosławna świątynia katedralna, z drugiej komunistyczne bloki mieszkaniowe o odrapanych ścianach i balkonach przeznaczonych chyba tylko dla anorektyków, bo osoba o przeciętnej tuszy wejdzie nań co najwyżej jedną nogą.
Innym bardzo ważnym obiektem sakralnym jest kościół świętej Judyty. To niewielka, również prawosławna (choć niegdyś katolicka, a następnie ewangelicka) świątynia, naprawdę godna obejrzenia. Biały kruk dla religioznawców. Uwagę przyciągają zwłaszcza ikony. Co interesujące, liturgia w kościołach prawosławnych jest bardzo długa, trwa nawet do kilku godzin i obowiązuje zakaz siadania. W cerkwiach nie ma ławek.
Königsberg był ukochanym miastem Immanuela Kanta. Filozof urodził się w nim i nie opuścił go aż do śmierci. Godne obejrzenia są Muzeum Kanta gdzie znajduje się m.in. maska pośmiertna intelektualisty, jego grób a także Uniwersytet im. I. Kanta, niegdysiejsza Albertyna.
Nie sposób pominąć milczeniem przepięknej Katedry, Placu Zamkowego, dawnych niemieckich budynków administracyjnych, licznych bram, interesujących muzeów. Szczególnie warto zajrzeć do Muzeum Lascha, Muzeum Miasta oraz Muzeum Bursztynu. Wizyta w królestwie bursztynu to prawdziwa gratka dla pań. Można by tam spędzić co najmniej kilka godzin. W Kaliningradzie znajdują się największe na świecie zbiory biżuterii wykonanej z bursztynu. Oczu nie można oderwać od tych arcydzieł! A co najważniejsze ceny biżuterii są bardzo korzystne, nieporównywalnie niższe niż na polskim wybrzeżu czy na Mazurach.
Po dokładnym zwiedzeniu Kaliningradu czas wybrać się w podróż po Mierzei Kurońskiej. Koniecznie zatrzymujemy się w Zelenogradsku i Rybacij. Zelenogradsk (dawny Cranz) to miejscowość wypoczynkowa. Mieszkańcy Kaliningradu wybierają ją w okresie wakacyjnym na miejsce relaksu i choć Morze Bałtyckie jest niemal zawsze lodowate, kąpiele w nim należą do ulubionych rosyjskich rozrywek. Aż podziw bierze za hart i wytrzymałość! W Rybacij natomiast musimy zaliczyć Muzeum Ptaków a następnie udać się do Ptasiej Warty, miejsca gdzie znajduje się ogromna siatka, w którą łapie się ptaki, następnie się je Muzeum Bursztynuobrączkuje i wypuszcza. W ten sposób można kontrolować liczebność poszczególnych okazów i zapobiegać ich wyginięciu. Zwiedzaniu Ptasiej Warty towarzyszy pokaz obrączkowania małych i większych ptaków. Po dniu pełnym wrażeń czas udać się do Morskoje, usytuowanego nieopodal granicy z Litwą. To właśnie tam można się poczuć jak na Saharze. Wydmy są tak wielkie, że nie sposób odróżnić ich od piasków pustyni, a i karawany pojawiają się czasem…Tutaj też kręcone są często filmy, których akcja rozgrywa się na pustyni. Jest to bardziej opłacalne i warunki atmosferyczne są znośniejsze niż w Afryce.
Czas najwyższy na pointę. Rosja pozostaje nieodkryta i zaskakująca. Bez względu na to jak bardzo pracownicy Konsulatu zniechęcaliby nas do wyjazdu biurokracją i swoją opieszałością, warto próbować. Federacja Rosyjska jest wielka i różnorodna. To konglomerat niezliczonych kultur i tradycji. Przeciętnego zglobalizowanego Europejczyka, który myśli, że język angielski jest pępkiem świata, wszechobecna cyrylica uczy pokory i tylko potwierdza prawdę znaną od lat, że warto uczyć się języków obcych. Języków, a nie tylko języka. Trudno być Rosją stuprocentowo oczarowanym, bo za dużo w tym państwie dysproporcji, zbyt często przepych miesza się z nędzą zwykłych obywateli, ale na pewno warto przekonać się o tym osobiście a nie ferować wyroki wyłącznie na podstawie doniesień prasowych czy stereotypów.
Autor: Monika Grażyna Jania