I taki też jest współczesny, zabiegany świat. Ludzie coraz rzadziej potrafią rozmawiać o uczuciach i emocjach, częściej rozmawiając o niczym, o tym, co jak najmniej ich dotyka. Czemu tak jest? Czemu pomimo tego, że na każdym kroku, w każdym popularnym magazynie psycholodzy wypowiadają się na temat wagi tego, żeby wyrażać uczucia i pokazywać emocje, nadal nie umiemy tego robić? Czemu normą jest rozmawianie o wszystkim, byle nie o tym, co czujemy, co myślimy?
Dużą odpowiedzialność za taki stan rzeczy bierze na swoje barki to, w jaki sposób zostaliśmy wychowani. Od samego początku uczeni jesteśmy powściągliwości w wyrażaniu własnych opinii, zwłaszcza tych, które dotyczą nas samych. Żeby nie zdradzić się przed innymi, nie pokazać słabości, nie narazić na śmieszność. Rodzaj instynktu samozachowawczego, który miał nas chronić, a obrócił się przeciwko nam. Bo taka powściągliwość wprawdzie sprawdza się w życiu zawodowym, w sferze prywatnej zaś powoduje spustoszenie. Trudno nam przyznać się do słabości, do tego, że coś nas boli, nie podoba nam się, drażni nas. Chowanie tych emocji w sobie powoduje frustrację. Frustracja ta sprawia, że stajemy się drażliwi, a sytuacja, w jakiej się znajdujemy, jest coraz bardziej nieznośna. Kiedy w końcu poziom frustracji osiąga apogeum – wtedy zamiast rozmowy rozpoczyna się ciąg pretensji i wzajemnego oskarżania.
Nieumiejętność rozmawiania o uczuciach i emocjach wynika również z tego, że wielu uczuć i emocji po prostu sobie nie uświadamiamy, a w wielu przypadkach nie chcemy uświadomić. Na pytanie: co ciebie tak denerwuje, wiele osób reaguje agresją. Reakcja ta wynika z niechęci z jaką przyznajemy się, że coś nas wyprowadza z równowagi. Przyznanie się do tego, że coś nas irytuje wiąże się z przyznaniem do tego, że mamy jakiś słaby punkt. A przecież na arenie życia chcemy być postrzegani jako niezłomni zwycięzcy. Można zatem powiedzieć, że łatwiej jest wybrać prezent na urodziny, niż powiedzieć komuś kocham.