Nie wiem, jak wiele prawdy bądź nieprawdy jest w teorii, iż z wiekiem nauka języka obcego przychodzi coraz trudniej. Na własnym przykładzie mogę natomiast powiedzieć, że im jestem starszy, tym trudniej jest mi znaleźć czas na wkuwanie słówek. Brakuje mi również cierpliwości. Sięgając pamięcią do czasów licealnych, mogę być tylko pełen podziwu dla samego siebie. Każdego dnia przez równe 45 minut, z zegarkiem w ręce, czytałem na głos angielskie słowa i zwroty. Nie tylko nowe, ale i te zapisane przed tygodniem czy kilkoma miesiącami. To był taki rytuał, którego niestety zaniechałem w czasach studenckich, co zresztą szybko przełożyło się na stopień znajomości języka, oczywiście w sensie negatywnym.
Od wielu lat cierpiałem na – jak sam je nazwałem – językowe zrywy. Wracałem z zagranicznych podróży z poczuciem klęski, że znów nie udało mi się normalnie porozmawiać z mieszkańcami danego kraju, ale i z mocnym postanowieniem poprawy. Językowy zryw polegał u mnie zwykle na wielogodzinnej nauce, tyle że przez tydzień, może dwa. Potem przychodziło zniechęcenie i nuda. A po kolejnych kilku tygodniach cała nauka szła w las.
Einstein powiedział kiedyś, że wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy. Jako dzieci mamy tę wyobraźnię doskonale rozwiniętą, ucząc się ojczystego języka niejako przy okazji. Nie przejmujemy się nieprawidłową wymową ani gramatyką, a koszmar ortografii pojawia się dopiero w szkole. Dziecięca ciekawość świata sprawia, że język zwyczajnie sam wchodzi do naszych małych główek i – co najważniejsze – zostaje tam na resztę życia.
Kiedy ktoś z przekonaniem mówi o sobie, iż „nie ma talentu do języków”, pytam zawsze z nutką sarkazmu: „Ale polskiego się nauczyłeś?”. To zwykle kończy dyskusję, tym niemniej znajomość jednego – choćby tylko ojczystego – języka jest dowodem na to, iż w tej kwestii nie ma dla człowieka rzeczy niemożliwych. Kluczem do sukcesu jest jedynie właściwa metoda nauki. Sposób, w jaki wchłanialiśmy język jako dzieci, zwykle różni się znacznie od tego, w jaki wkuwaliśmy słówka w liceum czy na studiach. Sposób, jaki poznałem niedawno, a który w swojej książce „Hiszpańskie słówka” proponuje Paweł Sygnowski, jest swego rodzaju „lekiem na całe zło”. Dlaczego? Ponieważ uruchamia wyobraźnię, przypomnę – ważniejszą od wiedzy.
Raz jeszcze pozwolę sobie wrócić do czasów mojego liceum, by zapewnić o rzeczy, co do której nie mam wątpliwości: jeśli chcesz porozumieć się w obcym języku, to właśnie duży zasób słownictwa, a nie poprawność gramatyczna, będzie kluczem do sukcesu. Weźmy taki przykład: na ulicy podchodzi do Ciebie Wietnamczyk i mówi: „Ja chcieć sia w lotnisko dośtać, daleko to? Jaki ja autobus numer jechać musieć?”. Ok, może jego łamana polszczyzna Cię rozbawi, tym niemniej wiesz, o co mu chodzi. Jest duże prawdopodobieństwo, iż ten obcokrajowiec zrozumie też Twoją odpowiedź na pytanie. Wsiądzie więc do właściwego autobusu i dostanie się na lotnisko, z którego następnie odleci. Jego cel zostanie osiągnięty. Nie stałoby się tak, gdyby nie wiedział, jak jest po polsku „autobus”, „lotnisko”, „chcieć” czy „jechać”. Nie umiałby zadać pytania, a jeśli nawet przeczytałby je z kartki, to i tak nie zrozumiałby odpowiedzi i wylądował na przykład na Dworcu Wschodnim. Gramatyka jest ważna, ale dopiero na późniejszym etapie nauki. Słownictwo jest ważne od samego początku.
Jaki sposób nauki proponuje Paweł Sygnowski? Otóż jest to metoda nauki słówek oparta na skojarzeniach, a właściwie na całym ciągu skojarzeń. Dzięki niej będziemy w stanie w krótkim czasie zapamiętać słowa i zwroty, które na pierwszy rzut oka wydają się być nie do zapamiętania. Tym niemniej dla zaprezentowanej metody nie ma rzeczy niemożliwych. Dodam tylko, że pomimo faktu, iż ja sam opieram się na książce „Hiszpańskie słówka”, autor napisał podobne podręczniki również do kilku innych języków, w tym także do języka angielskiego.
Zanim opiszę pokrótce metodę skojarzeń, chciałbym podkreślić jedną bardzo ważną rzecz. Otóż po właściwym zrozumieniu owej metody czytelnik będzie w stanie tworzyć własne materiały do nauki nowych słów i zwrotów. Będzie to nie tylko proste, ale i przyjemne. Poruszanie własnej wyobraźni z założenia właśnie takie jest.
„Pelicula es muy aburrida” (czyt. Pelikula es muj aburrida). Hiszpański to – jak ocenia wiele osób – język stosunkowo prosty dla Polaków, dlatego wybrałem z książki jedno ze zdań, które osobie nieznającej tego języka może wydawać się choć odrobinę skomplikowane i trudne do zapamiętania. Znaczy ono tyle co: „Film jest bardzo nudny”. Co tu dużo pisać – „pelicula” ani trochę nie brzmi jak „film”, „es” ma bardzo mało wspólnego z polskim „jest”, „muy” bardziej kojarzy się z posiadaniem niż z „bardzo”, a słysząc słowo „aburrida” – ja przynajmniej widzę w myślach jakiś bliżej nieokreślony gatunek egzotycznej ryby. Zanim jednak machniecie ręką w geście rezygnacji, przeczytajcie, jaką metodę zapamiętania tego zdania proponuje autor.
Słowa kluczowe to w tym wypadku: Pelikan – kula – Eska – muł – za burtę – rydwan. Teraz pozostaje tylko ułożyć z nich krótką, barwną historyjkę. Najlepiej, by była ona jak najbardziej nieprawdopodobna, bo takie lepiej zostają w naszej pamięci. Autor proponuje coś takiego: „Pelikan ogląda w kinie film, który jest bardzo nudny. Z nudów rzuca metalową kulą, która rozbija kinowy ekran i wpada na wieżę nadawczą radia Eska. Wieża zapada się i z jej gruzów wyłazi muł – jedyny, który przeżył. Marynarze z wyświetlanego filmu wyrzucają muła za burtę, za co kapitan statku przejeżdża rydwanem po ich grzbietach. Pelikan zaczyna klaskać, bo teraz mu się to podoba”.
OK, być może nadal zapamiętanie owego zdania nie jest dla Was najprostsze, ale jak już wspomniałem, wybrałem naprawdę trudny fragment. Co powiecie na skojarzenia dla pojedynczych słówek, jak np.:
My – nosotros. Nosorożec. W knajpie, grubo po północy, jakiś podpity facet wykrzykuje: „Kto chce kolejkę?”. „My – my – my!” – drze się na całego stado nosorożców z pobliskiego stolika.
Cześć! – Hola! (czyt. Ola!). Znajoma Ola w kółko i do każdego krzyczy na całe gardło „Cześć, cześć, cześć”.
Kobieta – mujer (czyt. muher). Mucha. Widzisz kobietę w kształcie muchy.
Takich skojarzeń dla słów i zwrotów w książce „Hiszpańskie słówka” znajdziemy 250, ale to dopiero początek. Jako bonus otrzymamy bowiem dodatkowe 450 słówek. Razem 700 słów i zwrotów – potężna „broń” dla każdego, kto chce się w danym języku porozumieć.
Teraz zapytacie zapewne: a co z wymową? Przede wszystkim warto zaznaczyć, iż zarówno pisownia, jak i wymowa hiszpańskich słów nie są specjalnie skomplikowane. Tym niemniej przyzwyczajenie się do tego, iż np. „v” czyta się jak „b”, a „j” jak „ch” może zabrać trochę czasu. O wiele łatwiej byłoby, gdyby można się z językiem osłuchać. Na szczęście o tym autor również pomyślał...
Kolejnym, choć wcale nie ostatnim bonusem, jaki otrzymujecie wraz z książką „Hiszpańskie słówka”, jest plik, zawierający nagrania wymowy wszystkich siedmiuset słówek w niej przedstawionych. Wysoka jakość nagrań to nie jedyna zaleta tego produktu. Wiele osób jest tzw. słuchowcami i możliwość usłyszenia tego, co mają już zapisane, wielokrotnie zwiększa efektywność nauki.
A ostatni bonus? Ostatni bonus jest chyba najistotniejszy. Są nim bowiem bezpłatne konsultacje z autorem książki. Zawsze może się przecież zdarzyć, że czegoś nie zrozumiemy. Zawsze też mogą pojawić się pytania dodatkowe.
Wybrałem „Hiszpańskie Słówka”, bo akurat hiszpańskiego się uczę. Zaproponowana metoda przemawia do mnie i działa. Z ponad siedmiuset słówek zapamiętałem przynajmniej pięćset, i to zaledwie w ciągu tygodnia. Nie musiałem spędzać nad nimi 45 minut dziennie, jak kiedyś w liceum. Sama nauka była po prostu zabawą, na pewno nie wysiłkiem. Większość słówek zapamiętałem już po pierwszym razie – i to tylko dzięki poruszeniu wyobraźni, bez żadnego mozolnego wkuwania. Bo jak tu nie zapamiętać, że „Yo” (czyt. jo) to „ja”, odwołując się do skojarzenia z „jojo”, „el” – „on” kojarząc z elfem, a „camarero” – „kelner” z kamerą, która obsługuje mnie w restauracji?
Jestem przekonany, że metoda zaproponowana przez Pawła Sygnowskiego pomoże opanować język również tym osobom, które z winy mało inspirujących, a nierzadko i błędnych sposobów nauki przyczepiły sobie etykietkę „językowego beztalencia”. Warto spróbować raz jeszcze. Trzeba jedynie pójść inną drogą, „mniej uczęszczaną”, jak z poniższego wiersza Jarmusha:
„Dwie drogi w żółtym lesie szły w dwie różne strony:
Żałując, że się nie da jechać dwiema naraz
I być jednym podróżnym, stałem zapatrzony (...)
Dwie drogi; pojechałem tą mniej uczęszczaną –
Reszta wzięła się z tego, że to ją wybrałem”.
Autor: Marcin Jaskulski.
www.marcinjaskulski.blog.onet.pl - Dojrzałość to rzecz czarodziejska
---
Hiszpanskie słówka - Jak zapamiętać 200 hiszpańskich słów, zwrotów i wyrażeń w 100 minut, i poznać ich prawidłową wymowę?