Kiedy ma dwa lata i przestrasza go obca twarz, to ledwie przytuli się do Ciebie i już się nie boi. Kiedy ma siedem lat i pojawią się problemy w szkole, bo koleżanki są złośliwe a koledzy łobuzowaci, bo pani jest groźna (choć możliwe, że jest odwrotnie), Ty wtedy doradzisz, co robić i jeszcze dasz coś dobrego po obiedzie.
Jako nastolatek (nastolatka) nie ma, być może, zbytniej już ochoty na rozmowy z Tobą, ponieważ właśnie doszedł (doszła) do wniosku, że świat jest pusty i okrutny. Dlaczego? Bo nie zachowuje się tak, jak on albo ona uważają za właściwy. Tym bardziej, że inni ludzie nie robią przeważnie tego, co jemu lub jej odpowiada. Zresztą, każde dziecko w tym wieku sądzi, że i tak wszystko wie najlepiej i nikt go nie będzie pouczał. Ani bezsensownie truł. Ale nawet wtedy znajdziesz dla niego/niej czas, aby zmierzyć się tym buntem i protestem. Także wówczas, gdy Twe dziecko nie będzie tego chciało. Masz to przecież w «zakresie obowiązków».
A jak dziecko będzie miało lat więcej? I nie pójdą interesy? Albo w życiu się nie ułoży? Zawsze może iść do mamy na rosół z kluskami domowej roboty. Albo pierogi z kapustą. Będzie Ci wtedy opowiadać, jaki świat jest niesprawiedliwy, a czasy ciężkie. Wtedy… po pierogach (w tę rolę w Twoim domu wcielić się może choćby sernik) wszystkie sprawy wydadzą się prostsze. I świat cały jakby złagodnieje. A Ty, jak zawsze, znajdziesz jakąś dobrą radę i okażesz wsparcie, wytłumaczysz przy okazji, obłaskawiając problem, że na tym świat się wcale nie kończy. Pytasz zatem, co to «opiekuńczość»? Szczerze? Opieka, która nigdy nie ustaje i zawsze dzięki Tobie trwa. Z czasem, co oczywiste, jest ona coraz bardziej... dyskretna i taktowna.
Miłość matki jest jak ziemia, po której stąpają dzieci. Daje im siłę i bezpieczeństwo. Dzięki tej miłości na co dzień dziecko czuje się kimś ważnym i wartościowym już od najwcześniejszych lat. To kapitał, który towarzyszy mu długo potem. To miłość bezwarunkowa, spokojna i stanowcza. Nie przytłacza dziecka i nie obezwładnia.
Nie zabiera mu autonomii, a tylko (i aż!) pomaga radzić sobie ze światem. Bo to miłość prawdziwa. Ona kieruje Twoje dziecko «do» świata, a nie egoistycznie przed nim je skrywa. Jest zawsze w trudnych sytuacjach i pomaga się z nimi uporać, ale nie robi niczego za dziecko, bo Ty, matka, już wiesz, że ono musi poradzić sobie samo. Także wtedy, gdy czasem upadnie i stłucze sobie kolano. Tym sposobem uczysz je samodzielnego, pewnego kroku przez życie. Miłość matki. To «współ-bycie» w cierpieniu. To trzymanie za rękę, kiedy coś bardzo boli.
Dla Ciebie Twoje dziecko jest jedyne i niepowtarzalne... Jeżeli jest akurat – tak się szczęśliwie składa – syntezą Mozarta i Einsteina, będziesz je kochać równie mocno jak wtedy, kiedy nie będzie (obiektywnie) ani specjalnie mądre, ani nawet piękne. Lub odwrotnie. Dla Ciebie będzie ono najpiękniejsze. Nawet chore. Nawet inne niż inni.
I tak będzie tym jedynym. Bo zaakceptowałaś je takim, jakim jest. Ze wszystkimi «za» i «przeciw». Nie stawiasz więc przed nim wymagań i poprzeczek, tych łatwych i tych trudnych, aby zasłużyć mogło na Twoje uczucie. Dlaczego? W takiej miłości jest bowiem światło miłości samego Boga. On też kocha nas takimi, jakimi jesteśmy. I także akceptuje nas w całości: z wadami i zaletami. Zresztą, z całą pewnością jest o nich świetnie poinformowany, ponieważ... tak jak Ty wie i rozumie wszystko.
Ale uwaga: akceptacja wad i zalet nie zwalnia nas bynajmniej od pracy nad naszą pociechą. Nie zachęca też do modnego ostatnio «nic-nie-robienia» i zadufanego samozadowolenia. Przeciwnie, dzięki dobrej znajomości dziecka można w sprzyjającym klimacie rozpocząć bezpiecznie pracę nad eliminowaniem tego, co złe i uwydatnianiem tego, co w nim dobre. Krótko mówiąc: Twoja akceptacja nie oznacza braku zmian. Pamiętaj! Wychowuj «z głową»
Na początku pozwalasz dziecku prawie na wszystko. Może nawet pluć kaszką po stole i walić rękoma w talerz z zupką, dławiąc się przy tym z radości. Potem, krok po kroku, uczysz je, jak trzymać łyżkę, do czego służy widelec i dlaczego nie należy rzucać w gości gotowaną marchewką. Także wtedy, gdy nie lubi marchewki i... gości.
Mówiąc krótko: uczysz je «kindersztuby» – dobrego wychowania. I dzieje się to przez całe lata, aby mogło się „pokazać – jak powiadasz – między ludźmi” i przy okazji nie przyniosło rodzinie wstydu. Odkrywasz zatem przed nim – gdy jest jeszcze pacholęciem – tajemnice chusteczki do nosa i czystych butów. Mówisz wiele o mówieniu «dzień dobry» pani sąsiadce z naprzeciwka. Tak na marginesie: to okropna «raszpla», która zawsze straszy dziecko, toteż ono boi się jej nawet, kiedy stało się dorosłe.
Obecnie dobre wychowanie nie jest już w cenie. Niestety. I bywa, że nierzadko jesteśmy świadkami zachowania nazbyt «spontanicznego» i «nieskrępowanego». Co to oznacza? Ano, zazwyczaj chamowate nieliczenie się z nikim i z niczym, połączone z mozolnym wykuwaniem nonkonformizmu tak doskonałego, żeby w swojej «oryginalności» nie odróżniać się od innych. Celuje w tym rzecz jasna młodzież nastoletnia. Można bez obaw powtórzyć więc słowa: „Młodym ludziom – mawiał niegdyś Ilja Erenburg – daje się raczej wykształcenie niż wychowanie”.
Kochająca więc ślepo mamo, pamiętaj i o tym, co napisał nasz Cyprian Kamil Norwid. Otóż uważał, że na dobre wychowanie pracowano przez tysiąclecia i jest zbyt ważnym osiągnięciem, aby je zniszczyć. Pracowały na nie przede wszystkim mamy. Takie jak Ty. No, może mniej nowoczesne… Dość jednak powiedzieć, że Peter Drucker – światowej sławy guru od zarządzania – powtarzał: „Gdyby menedżerowie byli lepiej wychowani, to znaczna część szkoleń nie byłaby w ogóle potrzebna”.
Mamo, czy jeszcze chcesz coś dodać? Wymagaj i... doceniaj ! Tego wsparcia każdy z nas potrzebuje w sprawach dużych i małych. I wcale nie potrzeba wielkich słów czy patetycznego zadęcia. Wystarczą życzliwe słowo, uśmiech, spojrzenie. Naprawdę.