Historia pierwszego w dziejach błogosławionego małżeństwa udowadnia, że ku Bogu można wędrować WE DWOJE. Warto sięgnąć po książkę "Dwoje ludzi - jedna droga", która opowiada historię ich niezwykłego związku.

Data dodania: 2008-11-20

Wyświetleń: 2119

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Czy świętym może być tylko ten, kto całe swoje życie poświęca Bogu, rezygnując ze szczęścia u boku drugiego człowieka? Przez wieki pogląd ten pokutował w Kościele. Historia Marii i Alojzego Quattrocchi na zawsze go obaliła.

Młodzi ludzie, którzy planują zawrzeć związek małżeński, marzą o domu pełnym ciepła, otwartym dla przyjaciół, bezpiecznym. Pragną stworzyć miejsce, do którego każde z nich będzie wracać z radością. Szkoda, że nie zawsze marzenia te udaje się spełnić... Ktoś powiedział, że ideały są jak gwiazdy — nie można do nich sięgnąć, ale można się nimi kierować. Jaki dom stworzyła pierwsza błogosławiona para małżonków?

Alojzy i Maria Quattrocchi żyli w XX wieku. On był adwokatem, ona - pisarką. 21 października 2001 roku Papież Jan Paweł II ogłosił ich parę małżeńską błogosławioną - dokonało się to po raz pierwszy w dziejach Kościoła. We Mszy świętej beatyfikacyjnej na Placu św. Piotra uczestniczyły sędziwe już dzieci Beltrame Quattrocchich, z wyjątkiem jednej córki, siostry Marii Cecylii, która zmarła w 1993 roku. Odtąd Kościół wspomina Błogosła­wionych 25 listopada, w dzień zawarcia przez nich sakramentu małżeństwa.

"Byli tak zwyczajni, że aż święci..." - mówił ich średni syn, Cesare (później o. Paolino). Swą małżeńską wędrówkę od zamieszkania w domu rodziców i dziadków Marii. Gdy na świat przyszły ich dzieci, pod jednym dachem przebywali przez pewien czas przedstawiciele aż czterech pokoleń.

Naiwnością byłoby sądzić, że życie we wspólnocie łączącej tak różne światy (przyzwyczajenia, temperamenty, ambicje) przebiegało w idealnej zgodzie. A jednak im się udało. Wspominając dom rodzinny, ich dzieci zgodnie twierdziły, że panowały w nim spokój i życzliwość, a o swych dziadkach i pradziadkach wyrażały się z największym szacunkiem.
Obecność przedstawicieli starszego pokolenia miała i ten pozytywny skutek, że Maria — nawet podczas długotrwałych, związanych z pracą, wyjazdów Alojzego — nie była sama z dziećmi. Mimo to bardzo tęskniła za mężem i pragnęła, aby znów byli razem. Obecność męża dodawała jej skrzydeł. Przy swoim "Gino" piękniała i nabierała energii. On także z niecierpliwością liczył dni do powrotu, bo bez swej "Madonniny" nie umiał cieszyć się życiem. Tęsknił za nią, za dziećmi i za domem.

Gdy Alojzy wracał, robił wszystko, by wynagrodzić Ukochanej dni rozłąki. Widząc, że jest zmęczona, wstawał w nocy do dzieci, czuwał, gdy któreś było chore, odprowadzał je do szkoły, pomagał im w nauce. Oboje starali się eliminować ze swego życia wszystko, co mogłoby zaszkodzić ich dzieciom, równocześnie dokładając starań, by ich pociechy miały skąd czerpać dobre wzory. Zapewniali im kontakt z ludźmi o szerokich horyzontach i głębokiej wierze.

Oboje byli bardzo gościnni. Drzwi ich domu stały otworem. Korzystali z tego zarówno przyjaciele rodziny, jak i osoby potrzebujące rady, pomocy czy pragnące po prostu pobyć przez chwilę w miłej i przyjaznej atmosferze. Do domu Quattrocchich przychodzili znajomi zarówno dziadków czy rodziców, jak i dzieci. Jeśli chodzi o tę ostatnią grupę, to obowiązywała zasada: w domu nie wolno zachowywać się agresywnie czy wulgarnie, nie ma miejsca na niestosowne żarty czy nieprzyzwoite aluzje. Podobne wymagania stawiano zresztą i dorosłym. Gdy Alojzy zauważył, że w rozmowie pojawiają się słowa krytyki pod czyimś adresem czy — nie daj Boże! — oszczerstwa, natychmiast zmieniał temat, a gdy sytuacja się powtarzała, po prostu rezygnowano z kontynuowania znajomości z daną osobą. Mimo to stół w jadalni wciąż trzeba było rozsuwać.

Zasada otwartych drzwi obowiązywała także wtedy, gdy wiązało się to z wielkim ryzykiem. Kiedy przyjaciele rodziny zmarli na hiszpankę, ich dzieci znalazły opiekę i pomoc w domu Quatrocchich, choć nie było wiadomo, czy nie są zarażone.

Podczas wojny mieszkanie Alojzego i Marii było pracownią, w której wytwarzano ciepłą odzież dla żołnierzy, a także azylem i punktem przerzutowym dla osób ściganych. Nikt, kto potrzebował pomocy, nie odszedł z kwitkiem. Pełne wdzięczności listy ludzi, którzy właśnie w tym domu znaleźli pocieszenie, wypełniły grube tomy akt procesu beatyfikacyjnego tej niezwykłej pary.

Książkę czyta się jednym tchem. Obowiązkowa lektura dla wszystkich, którzy planują zawarcie związku małżeńskiego, dla "starych, dobrych małżeństw" i dla singli szukających swojej "drugiej połówki".

***

"Dwoje ludzi-jedna droga" - Ewa i Marek Stadtmuller, Wydawnictwo "eSPe", Kraków 2008, 83 strony.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena