Rozdział 2
Maryna znowu obudziła się lekko spóźniona. To już kolejny dzień, czwartek — pomyślała. O Boże, i znowu ta myśl: Paweł cię nie kocha. Ale wczoraj był sukces, bo w głowie powtórzyło się to raptem z sześć razy. Znowu lekki prysznic, śniadanie i szybkie malowanie — niezwykle delikatne. Później biegiem na przystanek MPK. Znowu westchnienie: Wrocław to piękne miasto. Dzisiaj miała z kolei same zajęcia projektowe. Projekt ze stacji pomp i wodociągów oraz kanalizacji, a następnie wizyta u Janka, bo przecież jeden z projektów robią razem. Janek to dobry chłopak — pomyślała. Poza tym, że chce mnie rozpić i uwieść jak każdą dziewczynę — bo to straszny pies na baby — to jest okej. Dziś MPK przyjechał jak w zegarku. Spojrzała, a tam jedna znajoma twarz. Był to Kazik, który czasami jeździł tą linią. Znała go z poprzednich lat. Byli razem na roku, dopóki — jak sama o sobie mówi — nie zaczęła świrować z uczeniem się danych technicznych na pamięć. Kazik był już na piątym roku i zaczynał kończyć pisanie pracy magisterskiej. Była to praca badawcza, więc robił naj pierw doświadczenia, a później opisywał resztę. Miał się bronić w październikowym terminie. Był chłopakiem bardzo zaradnym i myślącym. Gdy tylko zobaczył Marynę, natychmiast podszedł i zapytał ją, jak się ma. — Wszystko okej — powiedziała Maryna
. — A u ciebie jak tam?
— Wiesz, jak to jest z pracą magisterską… W weekendy praca, a w tygodniu jeszcze mamy zajęcia.
— A co tam u Patrycji? Chyba planowaliście jakieś poważne kroki?
— zapytała Maryna.
— Co ty, rozstaliśmy się. Może jeszcze kiedyś z nią zacznę, ale na razie musiałem z nią skończyć. Wiesz, na dłuższy czas to ona jest nie do życia.
— A dlaczego? — zaśmiała się Maryna.
— Ponieważ jest niezwykle apodyktyczna.
— Trudne słowo, to chyba znaczy, że chce rządzić. — Mniej więcej. Wiesz, z nią od po czątku było coś nie tak, zawsze chciała, żebym stał się wykładowcą. Ona też do tego dążyła, ale zabrakło jej na ten moment czwartej części punktu ze średniej… I wtedy usłyszałem, że gdybym był wykładowcą… Zresztą, to nie jest rozmowa na autobus, musimy się kiedyś spotkać i pogadać. Wiesz, ty naprawdę jesteś spoko. Wiesz, jak z nią zaczynałem, to przez chwilę myślałem o tobie, później znikłaś gdzieś w szpitalach. A teraz nawet nie wiem, jak tam z twoim zdrowiem.
— Jak w Chinach: jako tako.
— Na co ty tak naprawdę byłaś chora?
— Wiesz, to nie rozmowa na autobus.
— Przepraszam, masz rację.
— To kiedy się umawiamy? Może w sobotę o piętnastej?
— Okej. W sobotę, w barze-dyskotece, ale nie o piętnastej, a o dwudziestej pierwszej, i nie chcę słyszeć odmowy.
— Okej.
— O, dojechaliśmy na nasz wydział, odprowadzę cię do laboratorium. W której sali masz zajęcia?
— W piętnaście a, w nowym budynku. Gdy doszli do laboratorium, to wszyscy już tam weszli. Pożegnali się uśmiechem i oboje powiedzieli niemal równocześnie: — To do soboty. Maryna na laboratorium czuła się jak ryba w wodzie, zawsze miała jakiś szósty zmysł do obliczeń projektowych, ale to nic dziwnego
— przecież zawsze ją pociągały statystyka i socjologia. Pierwsze zajęcia ze stacji pomp upłynęły dość śmiesznie, a to za sprawą naprawdę miłego prowadzącego, który jak z rękawa sypał dowcipami o „inżynierach z Bożej łaski, po których przyszło mu poprawiać”. Przez następny kwadrans na korytarzu zaczęła zastanawiać się nad Kazikiem
— co mu powiedzieć o swojej chorobie. Zaczęcie od całej prawdy, to znaczy powiedzenie: „Wiesz, Kazik, jestem schizofreniczką i około sześciu miesięcy spędziłam w szpitalu psychiatrycznym” byłoby jak wyrok. Z drugiej strony pamiętała doskonale radę psycholożki, że jeśli to coś poważnego, to należy mu się prawda jak psu buda. I tak kiedyś się dowie, ale z drugiej strony gdyby na przykład miała problemy z boreliozą, to nie musiała18 by mu mówić o czymś takim. Co tu zrobić? Ofcjalna wersja to problemy z boreliozą, z którą schizofrenia jest czasami mylona, bo daje takie same objawy.
— Maryna, nie śpij! — wrzasnął Janek, stojąc tuż obok niej.
— Nie śpię, tylko myślę. — Hej, słuchajcie, Maryna, nasza Marynia myśli o, myśli o, myśli o…
— Na pewno nie o rympu rympu ani o piciu, ale ty zapewne tylko o tym.
— Ty to wiesz, jak popsuć atmosferę, coś takiego nie przeszło mi przez myśl, oczywiście myślałem o projekcie robionym tylko przeze mnie i przez ciebie
. — A, dzisiaj po zajęciach. Ale wcześniej idziemy na stołówkę, bo będę głodna. — Okej. To o kim myślałaś, moje ty kochanie? Pogadam z chłopakiem, będzie ci łatwiej, po co jakieś podchody, podejdę i z grubej rury…
— Idź, Janek, i mnie nie denerwuj.
— Według życzenia. Coś miała powiedzieć, gdy w głowie zaświtała myśl: Paweł cię, Maryna, naprawdę bardzo kocha. Lekkie westchnienie i myśl: Takie życie, dobrze, że ta schiza przynosi tylko takie konsekwencje. Tylko pamięć o wielkiej miłości do Pawła, a właściwie nie miłości, ale jakimś rodzaju zadurzenia, które trwało już jakiś czas temu. Przedtem już dawno zapomniała o tym chłopaku, ale nie jej mózg, który codziennie przypominał jej o istnieniu tegoż osobnika. Teraz nawet by go nie poznała. Tylko ta myśl, która męczy i dręczy. Ale to może się kiedyś skoń19 czy. Będę brała leki i wszystko się skończy — myślała czasami, pocieszając się tym. Reszta zajęć upłynęła w podobnym nastroju. Po projekcie z kanalizacji Janek już czekał na Marynę. Oboje poszli na stołówkę. W pewnym momencie Janek wyciągnął bukiecik róż z liścikiem.
— Dla najładniejszej techny na roku. Wiesz, twoje piersi wygrały –powiedział.
— Jesteś okropny, naprawdę okropny.
— Wiem, ale może nauczysz mnie, jak być tak czarującym, jak ty.
— Jesteś niemożliwy, chcesz stać się kobietą.
— Haaa, to ty jesteś okropna, poczekaj, aż to przemyślę. Dla ciebie to i może bym się i zmienił. — Gdybyś się zmienił, to już na pewno nie dla mnie.
— No to już tutaj jest stołówka. Po półgodzinie oboje byli po porcji solidnych pierogów z okrasą.
— No to idziemy do mnie — oznajmił Janek.
— Jeszcze tylko kupię w kiosku gazetę. Po kilku godzinach siedzenia nad projektem oboje byli wyczerpani, ale zrobili całość. Janek odprowadził Marynę na przystanek. Było już dobrze po zmroku, gdy nadjechał trolejbus MPK.
— No to do zobaczenia — powiedział Janek.
— No to cześć. Po przyjściu do akademika Maryna przywitała się ze wszystkimi gośćmi swojej współlokatorki, zrobiła sobie kolację i ją zjadła. Goście Agnieszki to fajni ludzie — pomyślała. Sami psycholodzy, na szczęście nie domyśla ją się, że mają przypadek kliniczny w pokoju. A rozmowa właśnie toczyła się o praktykach psychologicznych. Agnieszka mówiła:
— Wiecie, ja na pewno nie dogadałabym się z kimś chorym i nie próbujcie tego zmieniać, że to tacy sami ludzie po remisji. Ja po prostu się w tym nie widzę… Taki człowiek nigdy dla mnie się nie wyleczy. Zawsze będzie miał powracające myśli, natręctwa lub coś takiego. Dla mnie z psychologii to liczy się wyłącznie reklama. To jest dobrze płatne i w ogóle…
— A ja uważam, że byłabyś świetna, jeśli chodzi o dogadywanie się z ludźmi chorymi. Spróbuj, przekonaj się, a później będziesz mówić — wtrąciła Maryna.
— Ja myślę tak samo — powiedział Michał.
— Wczoraj byłem w psychiatryku. I wiecie co? Było okej. Ale byłem na oddziale rehabilitacyjnym, więc wszyscy byli w remisji, mieli drobnego doła, że tak zachorowali, ale poza tym to okej.
— To jest tak, jak z każdą chorobą. Poważny stan to taki, który był długo nieleczony, czyli początki zawsze są mało groźne, żeby się doprowadzić do stanu klinicznego trzeba trochę pochorować, więc spokojnie — w szpitalu na rehabilitacji jest okej.
— Tak, to prawda, gorzej jest na ostrych oddziałach — rzuciła Ewa.
— Myślę, że to jest tak, jak w tym starym powiedzeniu: Czasami trzeba niektóre sprawy obrócić w żart, bo inaczej można wylądować w psychiatryku. Tylko, cholibka, niektórzy są za poważni. Ja to mam szczęście — pomyślała Maryna. Mieszkam w akademiku, w pokoju z psycholożką — i ciągle przebywam z jej znajomymi w pokoju. Kiedyś im powiem, że to ja jestem po psychiatryku, albo im nie powiem, niech żyją w niewiedzy. Tymczasem rozmowa się rozwinęła.
— Ach, te praktyki, ja będę w poradni pracować — powiedział Jerzyk.
W tym momencie do Maryny zadzwonił telefon. To była mama.
— Cześć, mamo — przywitała się Maryna, wychodząc z pokoju.
— Cześć. Jak się masz? Jak tam zdrowie?
— Okej — powiedziała Maryna. — A jak tam zaliczenia i egzaminy? — W porządku, już zaczęłam się uczyć.
— Wiesz co? Oglądałam taki program o egzorcystach i osobach, które podejrzewano o to, że są chore psychicznie, a tymczasem okazało się, że były one opętane. Może znajdź go sobie w internecie.
— Mamo, ja nie jestem opętana, to choroba.
— Wiem, ale może sobie obejrzysz, modlitwy nigdy dość. Ty nie jesteś głupia, przecież kończysz studia.
— Mamo, choroba psychiczna nie ma nic wspólnego z poziomem inteligencji.
— Wiem, córeczko, ale obejrzyj sobie ten program.
— No dobrze, obejrzę dla twojego świętego spokoju. A co tam słychać w domu?
— Twój brat się żeni. — No nareszcie. Z Kasią, tak?
— Nie, z jakąś dziewczyną ze wschodu Polski. Ona jest prawosławna.
— To naprawdę fajnie, będziemy mieli podwójne święta. A co z Kasią?
— A co ma być, będzie musiała sobie znaleźć kogoś innego.
— Bardzo mi przykro, że nie zostanie moją szwagierką. W końcu tyle na niego czekała. Całe jego studia…
— No cóż, najważniejsze, żeby byli szczęśliwi. Wiesz, córeczko, na siłę nic nie trzeba, bo się i tak rozwali.
— Wiem. A co tam jeszcze słychać w okolicy?
— Wieśka mnie zaatakowała, powiedziała, że bierzesz rentę od głupoty, a studiujesz.
— Ja nie biorę renty, a studiuję, bo mam tyle zapału i chęci do nauki. A ty co jej powiedziałaś?
— Że jak zazdrości, to żeby też poszła do szpitala na pół roku, i że nie bierzesz renty. A swoją drogą, to mogłabyś coś zakombinować i pójść na tę komisję.
— Wiesz, mamo, jak nie będę brała renty, tylko będę radzić sobie jak zdrowe osoby, to może więcej nie zachoruję. Może tak będzie. Kombinowanie nigdy mi nie wychodziło, ale pomyślę, mamuś, a teraz muszę kończyć
. — No tak, pewnie masz dużo nauki.
— Tak, trochę tego jest, a poza tym muszę jeszcze się oprać. Po godzinie prania była już jedenasta, Maryna siadła przed komputerem i przypomniała sobie, co obiecała mamie. Usiadła przed komputerem i wpisała w wyszukiwarkę egzorcyzmy. Zaraz w jednej z pierwszych linijek ukazał się tytuł Anneliese z Nie miec. Krótki flm, jaki obejrzała na temat tej dziewczyny, bardzo ją zasmucił, a jednocześnie skłonił do zastanowienia, czy z teologicznego punktu widzenia Matka Boża mogła ją poprosić o to, żeby w jej sercu zamieszkały diabły, czy to całe objawienie nie było jakimś diabelskim zagraniem, bo przecież wszyscy księża mówią, że ciało człowieka jest świątynią Ducha Świętego. W to, że ta dziewczyna była święta, nie wątpiła, ani też w to, że wszystko, co ją spotkało, było mistyczne. Później były strony, na których przeczytała o egzorcyzmach innych osób i przypadkach z kanonu kościelnego. Nagle jej się coś przypomniało. Pomyślała chwilę i rzeczywiście… Przecież tuż przed tym, nim zachorowała, podeszły do niej dwie dziewczyny i powiedziały, że straci niejeden rok na studiach i zachoruje — i tak się stało. Później one zaraz odeszły, bo obroniły tytuł inżyniera. Może warto do nich napisać? Leki i tak będę brać — pomyślała. Jak pomyślała, tak też zrobiła.