Od prawie dwóch już lat przebywam w lesie za dużo, jak na człowieka ale tyle, ile mi przystoi. Poczuwszy się, pewnego czasu, obywatelem lasu zacząłem chodzić ścieżkami przyrody, a nie są to drogi wyznaczone dla przedstawicieli egzystencji miejskiej. Kiedy rozpoczynałem te prawie dwuletnie moje doświadczenie leśne, wtedy szedłem na spotkanie dzikom, wiedząc że w takich okolicznościach musi dojść do tego spotkania. Znajdując się w rejonach środowiska przyrodniczego, zatrzymywałem się na mały posiłek, lub na „browarka” w miejscach dzikich dostatecznie (nie wstyd mi za takie „piwko”; niech wstydzą się zaśmiecający przyrodę, do których nie należę). Dziki pojawiały się, budziły z początku moje obawy, ale widziałem w nich część potrzebnego lasu, więc akceptowałem je. Zwierzęta te przechodziły niedaleko miejsca, gdzie stałem, przebiegały, a w między czasie spoglądały na mnie uważnie. Żyły swoim życiem, nie szukały ze mną zwady, a często nawet uciekały.
Raz tylko zadziwił mnie, wysokością skoku, potężny samiec, spośród nich. Kilka minut później, przez przypadek źle się poczułem. Wciąż świadomy przy tym byłem faktycznej obecności tego samca w pobliżu; - to jego terytorium. Nagle usłyszałem tętent kopyt i przegalopował odyniec, mniej więcej na metr ode mnie. Odczuwając dużą obawę i chcąc jego terytorium opuścić, odchodziłem pospiesznie. Nie zdążyłem wtedy przerazić się; zastrzyk adrenaliny, który otrzymałem okazał się, silniejszy od przerażenia. Zamierzałem opuścić już obszar przyrodniczy, a im dłużej szedłem, tym bardziej pozyskana w wyniku zdarzenia adrenalina przeważała nad złym samopoczuciem. Doszedłszy już do swego miejsca zamieszkania – znajduje się ono nie zbyt daleko od tamtego lasu – dysponowałem pełną wydolnością organizmu i dobrym samopoczuciem, dzięki wpływowi adrenaliny, pozyskanej w „zbyt bliskim spotkaniu” z potężnym dzikiem. Wiedziałem o tym i pomyślałem wtedy: gdyby nie ten dzik, to miałbym teraz samopoczucie i wydolność „pierdoły”. Moja inicjacja leśna odbyła się.
Podczas następnych swoich wędrówek wśród przyrody, spotykałem dziki wielokrotnie. Dostrzegając należące do tego gatunku samice z młodymi, uważałem, by nie iść wprost na te zwierzęta, a także, by nie zagrodzić im „drogi”, przez nie przemierzanej. I wtedy matki prosiaczków nie przysparzały mi problemów. Przechodziłem koło dzików pojedynczych i koło stadek „dzikich świń”. Problemy nie pojawiały się wtedy.
Przy każdym takim spotkaniu początkowy, ludzki, odruchowy niepokój szybko mi przechodził, a następnie zastępowany był, w moich odczuciach, sympatycznym doznaniem. Tak było za każdym razem.
Czekały mnie jednak trudniejsze kontakty, z tymi zwierzętami.
Kiedyś, gdy na obszarze ilością wielką drzew obfitującym przebywałem i w miejscu dzikim na potężnej kłodzie siedziałem nad własnym, zapisywanym wtedy moją ręką tekstem, nagle chrumknięcie ostrzegawcze z zadumy mnie wyrwało. I kiedy spojrzałem tam, skąd dobiegało, wtedy samica dzika znalazła się w polu mojego widzenia, a obok niej dostrzegłem prosiaczki. Locha czujnie mi się przyglądała. Sytuacja ta przynosiła znaczny niepokój, zarówno dla zwierzęcej rodziny, jak i dla osobnika ludzkiego, zetkniętego nagle z tą rodziną. Celowo wstałem bardzo spokojnie, z potężnej kłody, na której siedziałem. Następnie, z równie dużym spokojem odszedłem na kilka kroków od dzieci tej samicy i zatrzymałem się, zachowując przy tym skromną cierpliwość. Maluchy podeszły trochę bliżej mnie, żeby poszukać ryjkami jedzenia na odpowiednim gruncie; pojadły przez chwilę. Po upływie tej chwili, locha dopilnowała, by prosiaczki wraz z nią opuściły miejsce bytowania obecnego autora tego tekstu. Pozostałem tam, po części z emocjonalnego przywiązania do tamtego miejsca. Wpadłem wtedy w euforię: ja uszanowałem zwierzęce potomstwo, a „dziczyca” uszanowała obecność moją. Niebezpieczeństwo tej, załagodzonej sytuacji było duże: młodziutkie dziczki są, nawet w całym swym stadku, tylko małymi, bezbronnymi i płochliwymi świnkami; zaś ich matka, gdy opiekuje się nimi, żyje tylko po to, by wyżywić i ochronić swe młode. Zbyt silne przestraszenie ich stanowi dla lochy sygnał zagrożenia dla prosiaczków. Na taki sygnał zaatakuje ona każdego, kto zagraża jej dzieciom i będzie w tym miała słuszność. – Należy uważać, by za bardzo nie przestraszyć malutkich dzików, a wszystko będzie w porządku.
Często odwiedzałem miejsce mojego spotkania, z rodziną dzików, pisałem tam. Niebezpieczna, lecz zakończona moją euforią sytuacja miała się powtórzyć.
Pewnego razu, gdy siedziałem na owej potężnej kłodzie, zatopiony w przemyśleniach nad pisaniem własnym, obejrzałem się za siebie. Dostrzegłem wtedy oczywiście „dziką świnię”, wraz z jej potomstwem. Prosiaczki nie weszły już na zajmowane przeze mnie bardzo małe terytorium, tylko posilały się tuż obok tego skrawka ziemi. Od ich rodzicielki nie usłyszałem już chrumknięcia ostrzegawczego. Zastanawiając się, czy przypadkiem jednak nie rozwali mnie ona, wstałem jak poprzednio, z dużym spokojem i spokój już z trudem zachowując (czułem się zaskoczony bardziej, niż poprzednio), powtórzyłem dawniejszy manewr odejścia na kilka kroków i zatrzymania się, z postawą własną skromną i cierpliwą. Żaden problem, z tej sytuacji, nie wyniknął. Co prawda, euforia nie powtórzyła się, lecz zrobiło mi się ciepło na sercu od własnej, dużej sympatii dla małych świnek i ich mamy.
Duże jest prawdopodobieństwo na to, że zetknąłem się drugi raz, z tą samą zwierzęcą rodziną, co poprzednio; jednak nie jest to pewne.
Później nastał dla mnie czas niedobrego samopoczucia. W odstępach czasowych, zdarzało mi się dalej mijać dziki. Dla uważnych oczu osłabienie mojego organizmu było, w moim sposobie poruszania się, dostrzegalne.
„Dzikie świnie” jako zwierzęta posiadają instynktowną orientację w terenie i w sytuacji; w dodatku, są one obdarzone inteligencją. Najprawdopodobniej, w uważnych oczach tych zwierząt, przedstawiałem się już słabiej, niż do niedawna.
Gdy mijałem wtedy dziki, zastanawiałem się, czy mnie słabszego są one w stanie respektować tak, jak kogoś silniejszego, którym byłem wcześniej. Po pewnym czasie, wystarczająco licznym od moich nowszych zetknięć z dzikami, wniosek nasunął się sam: „dzikie świnie” raczej respektują nie tylko człowieka mocnego, ale tez pana dysponującego siłami mniejszymi, ponieważ brak jest najmniejszych oznak agresji wobec mnie, ze strony tych zwierząt.
Doszło wreszcie do poprawy samopoczucia u mnie. Rozmawiałem, z kolegą o istotnych kłach znajdujących się w posiadaniu odyńców, z gatunku tutaj opisywanego.
Niedługo, po tej rozmowie, doszły do skutku kolejne, moje odwiedziny w lesie. Będąc już na miejscu i popijając piwo, słyszałem odgłos potężnych kroków i zastanawiałem się, co to za „drwal” tak chodzi. „Drwal” wkrótce ukazał mi się, oraz okazał się być potężnym dzikiem o kłach o wiele przerastających rozmiarami kły odyńców omawianych we wcześniejszej rozmowie, z kolegą. Nigdy wcześniej nie widziałem takiego zjawiska; zacząłem poważnie obawiać się, a w moich nogach odczułem wielki przypływ adrenaliny. Od adrenaliny przeszło do szacunku i ambicji: samiec zbliżał się, a ja – wariat – zwróciłem się do niego przodem i ukłoniłem mu się, - pochyliłem przed nim czoło. Jego reakcja ogromnie mnie zadziwiła: wtedy, na mój widok zwierzę to natychmiast odbiegło w bok, na parę metrów dalej ode mnie i chcąc wyraźnie mieć spokój, odchodziło w swa stronę. Trudno mi to było zrozumieć; szybko zacząłem się zastanawiać; ale sensowne wnioski przyszły później.
Na początku pomyślałem wedle wrażenia: odbiegł i zachował się, jakby uznał „a daj mi spokój; nie moja wina, że mam takie kły”. Fakt, iż stanąwszy do niego frontem, pochyliłem głowę, mógł przez tego odyńca zostać odebrany jako wyzwanie bojowe wobec niego; - chyląc przed nim czoła, popełniłem gafę. Jednak on nie miał mi tego za złe, skoro nie rozwalił mnie. Ogromne kły jego musiały szczególnie zdrowo rosnąć, przez bardzo wiele lat. – To był dość stary samiec. Osobniki zwierzęce, podobnie jak niektórzy ludzie, nawet za młodu bardzo skore do walki, w późnych latach swego życia zdecydowanie bardziej już stronią od sytuacji konfliktowych. Może po udanych starciach, z innymi odyńcami, w okresie godów (- pomiędzy sobą są do tego zdolne; chodzi wtedy o samicę -), dożywszy już lat dostojnych, ten stary dzik miał już dość doświadczeń bojowych w swoim życiu -, niewykluczone.
Dużo później spotkałem stadko dzików dość niewielkich, może młodych samic. Od dawna odczuwałem potrzebę, by podzielić się, z tymi zwierzętami jedzeniem, choć ogólnie nie należy ich dokarmiać. Podchodziłem więc do tego stadka najspokojniej, jak mogłem. Jednak, żeby dorzucić do nich kawałki kanapki, musiałem brać zamach ręką; co wyraźnie wzbudziło niepokój „dzikich świń”.
Potem swoimi sposobami pozyskałem jednak trochę więcej ich zaufania. I parę metrów ode mnie, dziki grzebały już nieśmiało ryjkami w ziemi. Oczywiście żadna wrogość, ze strony tego zwierzęcego towarzystwa, nie spotkała mnie.
Tak przedstawia się dotychczasowy bagaż leśnych doświadczeń, który ze swego własnego życia wyniosłem. W bagażu tym rozum mój znajduje jedną, ze swych pożywek – treść życiową.
***
Pośród ludzi czytających ten tekst, znajdą się też ci, którzy powiedzą o zdarzeniach przyrodniczych, w tekście tym opisanych, że „to wszystko na pewno jest nieprawda”. Powiem tutaj, że kłamstwa, którymi swoje umysły łatwo darzą osobnicy ludzcy, zarzucający mi w problematyce przyrodniczej „nieprawdę” całkowitą, kłamstwa te nie usuną tych wartościowych chwil, gdy koło dzików przebywałem, nie wymażą tych faktów dokonanych z życia mojego. Kto może być tak „dobry” w okłamywaniu swojego umysłu, by o relacji czyjejś, poważnej mówić, iż „to wszystko jest nieprawda”? – „Ćwiczenie czyni mistrzem” – także „dobry” w samozakłamaniu umysł jest już zazwyczaj wprawiony do realizowania się w swym „mistrzostwie”. Tym, którzy mojej relacji przyrodniczej zarzucą całkowitą „nieprawdę”, polecam, by dalej w tej sprawie pozostali „mistrzami” w okłamywaniu swych umysłów, skoro nie tylko zdolność ku temu oni posiadają, ale też wielu, z nich praktyką w tej zdolności dysponuje.
***
Za zgodą Biura Ochrony Środowiska, oraz Polskiego Związku Łowieckiego została przez Prezydenta Miasta Stołecznego Warszawy wydana decyzja nie tylko o odłowieniu dzików, ale też o odstrzeleniu wielu przedstawicieli tego gatunku. Decyzje ta dotyczy – rzecz jasna – zwierząt żyjących na zalesionych terenach stolicy, a także w leśnych okolicach miasta. Minimalna ilość osobników zwierzęcych, odławianych i na los niepewny zdanych, określona jest liczbą stu ich egzemplarzy. Dodano do tego również 80 sztuk dzików skazanych na pozbawienie życia. Rozpoczęcie działalności odławiania oraz odstrzeliwania tych zwierząt zostało ogłoszone w prasie, a także w mediach dnia 4-ego, lutego, 2016r. Działalność ta, w zależności od przepisów prawnych, rozpoczęła się dnia powyżej określonego, lub nawet poprzedniego, 3- go lutego. Wedle rozporządzenia o odłowieniu i odstrzale dzików, którego realizację ogłoszono za pośrednictwem prasy, a także medialnie w 4-tym dniu lutego, bieżącego roku, chwytanie, oraz likwidowanie tych zwierząt realizowane może być do końca kwietnia. Na podstawie decyzji Prezydenta Miasta Stołecznego Warszawy przesądzono, iż odłowienie około stu takich osobników zwierzęcych nastąpić ma do 31 marca, oraz zawyrokowano, że 80 „dzikich świń” straci życie, wraz z upływem kwietnia.
***
Dziki żyją w polskich lasach nie tylko od samych początków utworzenia państwa polskiego; zwierzęta te zamieszkiwały ziemie obecnej Polski na długo jeszcze, przed powstaniem naszego państwa. „Dzikie świnie” są odwieczną częścią przyrody polskiej.
Rozpoczęty już proceder zabijania dzików, żyjących na leśnych przestrzeniach Warszawy i jej okolic, proceder ten, urzeczywistniany na dużą skalę, jest zamachem na odwieczną część polskiej przyrody.
Wynikiem moich przyrodniczych doświadczeń własnych, a także przedsięwziętego przeze mnie wnioskowania na podstawie tych doświadczeń, oraz wiedzy, którą posiadam, wynikiem tym jest, co następuje: Zagrożenie, ze strony dzików dla zdrowia i życia człowieka, prawie nie istnieje. „Dzikie świnie”, w bardzo rzadkich przypadkach, mogą stanowić zagrożenie dla ludzi, dla człowieka; ale tylko i wyłącznie wtedy, gdy będą one bezpośrednio, faktycznie zagrożone przez tych ludzi, lub przez kogoś jednego, z ludzkiego gatunku.
Posądzanie dzików o zagrażanie mieszkańcom Warszawy i okolic tego miasta jest dwojakiego rodzaju.
Po pierwsze, posądzanie to, jeśli się w nie wierzy, wynika zarówno, z przesądów na temat „dzikich świń”, jak i z ludzkich obaw i leków przed niedostatecznie poznanymi, silnymi fizycznie zwierzętami. Zaś obawy te i lęki owe nie są uwarunkowane, przez autentyczne zagrażanie dzików człowiekowi. Wchodzą tutaj w grę ludzkie niedoskonałości, a mianowicie: niewiedza i panikarstwo.
Po drugie, posądzanie to wynika też w dużej mierze, z chłodnej kalkulacji umysłów ekonomicznych – tych interesownych rozumów świetnie uświadamiających sobie ten fakt, że uśmiercanie tych zwierząt jest zdecydowanie bardziej oszczędne pod względem finansowym, a nawet bardziej zyskowne, niż przetransportowywanie „dzikich świń”, w celu umieszczenia ich w środowiskach przyrodniczych, odpowiednich dla dzików. Trzeba by było wtedy uaktywnić także procedury zapewniające tym zwierzętom odpowiednie środowiska przyrodnicze, jako miejsca egzystencji tych przedstawicieli fauny polskiej. Uaktywnienie, oraz realizowanie takich procedur jest rzeczą kosztowną.
Niektórzy, rozumujący ekonomicznie ludzie wprowadzają innych w błąd, co do sprawy tutaj opisanej. Wchodząca już teraz w grę kłamliwość jest jedną, z metod osiągania „dobrego” interesu.
Niewiedza w kwestiach przyrodoznawczych, panikarstwo i zakłamana interesowność, - przede wszystkim te, wymienione tutaj ułomności ludzkie zmotywowały silnie wielu mieszkańców Warszawy i okolic tego miasta do zainicjowania, a także realizowania procederu zabijania dzików. Ludzi pozbawionych wiedzy przyrodniczej, panikujących, w zakłamany sposób interesownych jest razem tylu w samej stolicy i w jej okolicach, że Prezydent Miasta Stołecznego musi liczyć się, ze zwalaniem przez nich winy na zwierzęta wytypowane już do odstrzału. Również wpływowość tych właśnie ludzi okazała się przeważająca w wydaniu, przez Urząd Miasta S. Warszawy rozporządzenia o odłowieniu i odstrzale dzików.
Na szczęście w rejonach centralnego miasta na Mazowszu jest równie nie mało przedstawicieli naszego gatunku na tyle szlachetnych i obeznanych z wiedzą o przyrodzie, że faktycznie pojawił się z ich strony sprzeciw wobec haniebnego zamachu na odwieczną część polskiej przyrody. Zamach ten został zalegalizowany, a jego rozpoczęcie ogłoszono w prasie i w mediach dnia 4-ego.02.2016r.
Panikarski debilizm i funkcjonowanie mózgów w charakterze kłamliwych maszynek do zarabiania pieniędzy – obydwa te zwyrodnienia umysłu warte są tyle, co śmieci pozostawione w lesie.
Obyśmy my,- przeciwnicy zabijania dzików,- okazali się bardziej wpływowi w sprawie naszej i tych zwierząt.
Domyślności potrzeba, by niniejszą pracę refleksyjną zrozumieć. W ratowanie „dzikich świń” należy włożyć wiele rzeczywistej kreatywności, żeby mogły one faktycznie zostać ocalone. Zarówno zapobieganie nadmiernemu rozrodowi tych zwierząt (nie mam na myśli sterylizacji), jak i rozwój działalności ekologicznej, to rzeczy niezbędne w wartościowej Polsce.