Biorąc pod uwagę, że państwo o populacji sięgającej blisko 1.3 miliarda ludzi to piewca bardzo elastycznej polityki ochrony środowiska, niezmiennie niskich podatków i równie niskich kosztów pracy – nic w tym dziwnego. Z drugiej strony – obserwatorzy rynku wskazują, że Chiny są pod ciągłym obstrzałem – bynajmniej, nie tylko politycznym. Bo Państwo Środka to kolos na historycznych, terakotowych nogach, który z premedytacją prowadzony jest po najmniejszej linii oporu, powtarzając tym samym kolonizatorskie błędy z przeszłości. Państwo Środka żyje z eksportu dóbr na zachód. Z eksportu, po najniższej stawce juana, finansując tym samym europejski i amerykański deficyt. Import z Chin jest więc dla mocarstw zachodnich układem opłacalnym, a dla głównych zainteresowanych – sposobem na tymczasowe łatanie budżetowych dziur.
Chiny za czasu istnienia cesarstwa, to początkowo ekspansja terytorialna i rozwój gospodarczy, a potem – okres kolonizacyjny, kiedy to europejscy (a za nimi – amerykańscy) kupcy - podbijali stopniowo porty Państwa Środka i bez zahamowań korzystali z chińskiej wiedzy, doświadczeń, wynalazków. Prowadzone na szeroką skalę i bardzo niekorzystne dla Chin stosunki handlowe - przyczyniły się w konsekwencji do upadku jednej z najstarszych kultur świata. Wyzyskiwanie potencjału Chin przez zachodnie imperia owocowało wieloma nieudanymi powstaniami, aż wreszcie – upadkiem wielowiekowej dynastii. Kiedy władzę przejęła Komunistyczna Partia Chin - Mao Zedong proklamował powstanie Chińskiej Republiki Ludowej: zamkniętego państwa, blokującego zarówno eksport jak i import z Chin, nie mówiąc już o rządowej negacji nawiązywania jakichkolwiek kontaktów z krajami o politycznym zapleczu innym niż to „właściwe”. Jednocześnie, przewodniczący Mao zamierzał wprowadzić w życie szereg reform – od gospodarczych, po kulturowe – które ostatecznie jeszcze bardziej uwsteczniły kraj. Pod koniec swojego życia Zedong spokorniał i zapoczątkował etap przemiany Chin z kraju zamkniętego, wyizolowanego i (teoretycznie tylko) samowystarczalnego - na państwo przyjazne zagranicznym inwestorom. Po śmierci przewodniczącego i po objęciu władzy przez rząd Deng Xiaopinga – reformy przyspieszyły i swoją efektywnością zadziwiły nawet najbardziej optymistycznych obserwatorów rynku. A wszystko – dzięki taniej, masowej produkcji.
Okazuje się oto, że współczesna gospodarka Chin to przede wszystkim – statystyczny wzrost. Wzrost sam w sobie, bo nie mający pokrycia w marżach i zyskach. Żeby utrzymać tendencję zwyżkową i uspokoić nastroje społeczne – chiński rząd buduje miasta – widma (prawdziwe perełki współczesnej architektury, w których jednak nikt nie mieszka), sztucznie zaniża kurs juana (po to, by podtrzymywać światową modę na import z Chin) i prowadzi politykę taniego, ogólnodostępnego kredytu. W ten sposób – tworzy się chińska pajęczyna, asekurująca kolosa przemysłu i rozwoju gospodarczego. Sęk w tym, że ten kolos stoi najprawdopodobniej na historycznie terakotowych, niepewnych, ciągle eksportowanych przez współczesnych kolonizatorów nogach.
Analitycy przewidują, że już za 10 lat – gospodarka Chin uplasuje na pierwszym miejscu rankingów, a chiński PKB będzie stanowił 20% ogólnoświatowego obrotu. Import z Chin będzie (oczywiście) wzrastał, kurs juana zostanie kolejny raz sztucznie zaniżony, a statystyki rozwoju przemysłu – dosięgną maksymalnego poziomu. A wtedy – Chiny umrą z głodu. Z drugiej strony – jeśli chiński rząd na czas zliberalizuje gospodarkę i poluzuje sztywny kurs waluty – juan może faktycznie stać się światową dewizą rezerwową, wyprzedzając nawet amerykańskiego dolara. Tyle tylko, że jeśli tak się stanie – import z Chin przestanie być opłacalny, a gospodarka Chin nie będzie już tak atrakcyjna dla zachodu.