Do tej pory wydawało mi się, że im człowiek (no dobra, dobra- piesek) starszy, tym jego życie staje się bardziej nudne i przewidywalne. A tu nic bardziej mylnego! Pomimo mojej psiej prawiedorosłości czuję się jeszcze zupełnie szczeniaczkowo i reaguję pełnią zdumienia na przytrafiające mi się niespodziejki. Moja mama niejako potwierdza te odczucia jej ostatnim stwierdzeniem, że zachowuję się jak typowo ludzki osiemnastolatek- niby to pełnoletnie, ale zupełnie jeszcze niedorosłe. Ale czemu mi to wypomina? W końcu ona sama pełnoletnia jest już od bardzo dawna, a dorosłości w niej niewiele... Jak się bawimy, to warczy i bryka i tarmosi zabawki zupełnie tak samo jak ja. No, prawie tak samo... Ale szczegóły nie są tutaj ważne. I na niespodziejki też reaguje pełnią zdumienia, tyle tylko, że ją mniej rzeczy niespodziejkuje. I nie ma się co dziwić, bo gdybym żyła tak straszliwie długo jak ona, to też widziałabym już tyle rzeczy, że zniespodziejkowanie mnie byłoby ciężkie. Jedyną prawdziwie dorosłą osobą w naszym domu wydaje się być tatuś. To on codziennie chodzi do pracy (by zarobić na moje przysmaczki), gdzie pracuje na komputerku. I ma chyba bardzo dużo tej roboty, bo biedak się nie wyrabia i musi jeszcze dokańczać w domu, codziennie. A to praca ciężka i wymagająca- tata steruje takim ludzikiem, który biega po różnych budynkach i zabija inne ludziki. Jeśli tata źle to zrobi, to umrze jego ludzik. Nic więc dziwnego w tym, że tatuś się stresuje i jak coś nie wychodzi to krzyczy i brzydko mówi. Ale wybaczam mu to. W końcu spoczywa na nim ogromna odpowiedzialność...
// czytaj też: kupno psa
Rozważania o dorosłości na przykładzie tatusia doprowadziły mnie do wniosku, że chyba wcale mi się do niej nie spieszy. I bardzo dobrze, bo inaczej głupio by mi było bawić się z Harrisem w ostatni weekend. Jak się pewnie domyślacie- byliśmy u babć. Z Harrisem widziałam się dwukrotnie i muszę przyznać, że chłopak trochę zmądrzał i nabrał ogłady. Wprawdzie i tak koniecznie chciał zobaczyć co mam pod ogonkiem, ale tym razem przynajmniej najpierw się ze mną przywitał! Potem bawiliśmy się jego piłeczką i niestety moim kolorowo-wielko-krzywo-twardonosem gołębim (nie lubię się nim dzielić, bo to moje najukochańsze z nieruchliwych stworzątek) i nawet zaczęliśmy się jakoś dogadywać. Mama bardzo się z tego cieszyła, bo to mój kuzyn i "powinna być między nami choć cienka nić porozumienia". Może kiedyś będzie, bo jak na razie obserwowałam uważnie, ale żadnej nitki między nami nie było. A może była, ale odczepiła się, jak beztrosko hasaliśmy po pokoju (tzn. ja hasałam, a on biegał pomiędzy moimi nogami)? Nie wiem- następnym razem spróbuję ją zaobserwować.
Golden Retriever
A jak już wspomniałam o kolorowo-wielko-krzywo-twardonosie gołębim, to muszę się Wam pochwalić, że już wiem jak on się nazywa naprawdę. Jest to "papuga". Ponieważ jednak ta nazwa jest zupełnie nieintuicyjna i nie wiadomo skąd wzięta- postanowiłam nadal nazywać go kolorowo-wielko-krzywo-twardonosem gołębim. Przyznacie chyba, że to zupełnie logiczne, że wybieram prostsze rozwiązanie? Tą nazwę i łatwiej zapamiętać i łatwiej wymówić i lepiej ona brzmi. Myślę, że warto by było napisać gdzieś, żeby w ogóle pojęcie "papuga"przestało obowiązywać, na rzecz mojej nazwy. Przecież trzeba sobie ułatwiać życie!
// czytaj też: cena psa