Gdyby nie postęp w miniaturyzacji akumulatorów, hybryda musiałaby ciągnąć za sobą przyczepę z bateriami. Tymczasem są one tak niewielkie, że niewtajemniczony właściciel może ich nigdy nie znaleźć w swoim samochodzie.
Wbrew dość powszechnemu poglądowi pojemność wcale nie jest najistotniejszym parametrem baterii w aucie hybrydowym. Byłaby najważniejsza, gdybyśmy mieli do czynienia z samochodem czysto elektrycznym, w dodatku pokonującym wyłącznie pozamiejskie trasy. A najlepiej – niezbaczającym ani na moment z autostrady, na której jest niewielki ruch.
Do czego zmierzamy? Okazuje się, że w przypadku jazdy miejskiej oraz każdej, która wymaga częstego hamowania i przyspieszania, od baterii wymaga się jak najszybszego ładowania. Gdyby w bagażniku Priusa zainstalowano zespół akumulatorów 12-woltowych, jakie można znaleźć pod maskami większości samochodów, to co prawda dostarczyłyby one odpowiedniej mocy do przyspieszania, ale ładowanie takiego układu wymagałoby nie minut, lecz godzin. Na to nie ma czasu – już po kilku hamowaniach bateria ma dostarczyć energię do rozpędzenia auta. Dlatego w Priusie zamontowano akumulator niklowo-wodorkowy, którego głównym atutem jest...
...krótki czas ładowania
Wystarczy kilkanaście dłuższych hamowań, by napełnić baterie i od startu spod świateł dysponować dodatkową mocą. Dzięki temu hybryda potrafi zagospodarować energię hamowania, a spalanie w mieście nie musi być wyższe niż na trasie!