Gdzieś z niebytności się wyłoniła
Czarowność słodka i niewoląca
Lekkością mgiełki odurzająca
Jak udziwniona piękna ułuda
Lub srebrem tkana radosna nuta.
W głąb otulona nimbem złotawym
Gdzieś zagarnęła w fałdy otchłani
Nurt codzienności gestem łaskawym.
Opromieniona boską wonnością
Łąki zielonej, drzewa bujnego
Jasnej przestrzeni, ludu prężnego
Miłości, siły, dnia spokojnego
I tej ufności jutra nowego.
W takt zaśpiewała głosem pochwalnym
Że przyjdzie szczęście i ta radosność
I uśmiech błogi, taki zachłanny
Co mą wesołość porwie wnet w tany
I utnie młynka w gwiezdnej poświacie.
A w tą codzienność ,smutną, szarą
Wszczepi pogodę i beztroskę
Taką, co umie żyć radością
Omija burze, włada miłością
I jest oddechem pełnym, świeżym
Przedsionkiem prawdy,
Gorącym tchnieniem.
Marzeniem dnia.
Wierzę, że ONA jest mym natchnieniem
I będzie zawsze mym przeznaczeniem
Wbrew wszelkim cieniom i wszystkiemu
Co by zakłócić ją miało chęć.