I
Pewien mały człowiek Adam,
Chciał zobaczyć chmury w środku
I w ich puchach baraszkować,
Miękkościami rozkoszować.
Więc urodził się na ziemi,
Z matki Gai, ojca Boga.
Najpierw płakał w niebogłosy,
Że go tutaj uwięziono.
Potem poczuł smak tej mocy
I otworzył swoje oczy.
Patrzył, patrzył i podziwiał
Wszystko, co się tutaj działo.
A z zachwytu nie mógł mówić,
Gdyż mu mowę odebrało.
Tylko działał, tworzył, żył,
Płynął z prądem ziemskich sił.
Gdy zaś wreszcie język stopniał
I pozwolił tworzyć słowa,
Schował swoje doświadczenia
Za potokiem wrażeń prostych,
Powiedzianych, wykrzyczanych,
Otoczeniu przekazanych.
Tak rozwijał ród swój nowy,
Ujęty w słowa, tworzący słowa.
Wraz ze mówieniem rósł marzyciel,
Który zwykłe ruchy świata,
Zamknął w formy, ubrał w słowa,
Nazwał i wymodelował.
I tak powstał świat człowieka.
Zatrzymany, wydumany.
Słowem widziany,
Słowem słyszany,
Słowem pokazany.
Potem człowiek zaczął pragnąć,
Postanowił zdobyć chmury.
Dla nich przecież się urodził.
Chciał osiągnąć o czym marzył.
I dla czego tutaj przybył.
Myślał sobie:
Może w tedy, gdy osiągnę cel chwalebny,
Wrócę tam, poza chmur brzegi,
Skąd niebacznie, dawno temu
Sam uciekłem w chmur szeregi,
Na ten dziwny, tajemniczy skraj.
No i zaczął swe wędrówki
Od jaskini do chałupki,
Od maczugi do strzelania
Od biegania do latania ,
Od rysowania do przetwarzania…
Od zgarniania do dawania
Od zdobywania do miłowania.
Przeszedł długą drogę marzeń
Szedł po ziemi z głową w chmurach
Dotarł do nieznanych wrażeń
Do niezwykłych miejsc w swym czasie.
Najpierw zobaczył ogień.
Ten, co przyszedł z błysku nieba.
I w mig wszystko w pył obrócił,
Niosąc z sobą strach i nieład.
Postanowił go okiełzać,
Zamknąć w dybach i używać.
Nakazywać mu co zechce.
On marzyciel, człowiek mały?
Nie, nie mały-Człowiek Wielki!
Pan wszystkiego, Władca ognia…
Władca czego?
Co pomyślał to i zrobił.
Zdobył ogień, zrobił z niego
Swego sługę posłusznego
Pogromcę wszystkiego,
Co mu wskaże pan jego .
Lecz, czy wiedział, co mu służy?
Czym jest żywioł, który miał?
Potem przyjrzał się ptakom.
Szczególnie tym śpiewakom.
Usłyszał jak pięknie trelują,
Dostrzegł jak wysoko szybują.
Zapragnął i tego wszystkiego.
Lecz ptaki ochoty nie miały,
Oddać swej wolności małej.
Więc okiełzać się nie dały,
Bo służyć Panu nie chciały.
Czasem też ogień niesfora,
Wymykał się z zamknięcia
I robił zniszczenia ogromne
Na szkodę swego Pana
Wielkiego Adama.
Myślał Adam – co tu robić?
Jak ogarnąć to, co widzi?
I jak objąć wolą swoją,
Otoczenie, dziedziczenie?
Nagle krzyknął:
A może, naśladować by przestworza
I śpiewanie i latanie i osobliwości żywe,
Może w tym tkwi klucz do władzy
Lub droga do nieba.
To pierwsze – to śpiewanie
Nawet łatwo się udało,
Szybko też rozrosło się w około.
Odtąd Adam muzykował śmiało.
Wymyślał instrumenty, grające wesoło.
Sam im często wtórował piosnkami,
Roztańczoną radość niosąc w koło.
To drugie to latanie jak ptaki wysoko,
To była trudna sprawa, słowa jej nie zmogły.
Musiał głowę wytężyć i wysilić oko.
Skrzydła ptaka nie pomogły,
Także balon był zawodny.
Wreszcie…..
Wymyślił samoloty,
Co powietrze ostro prują
I w obłokach szybują.
Tak, tak – woła Adam
Właśnie o to chodziło!
To wtedy chciałem robić,
Gdy obłoki śledziłem.
Nadeszła pora by wracać tam,
Gdzie poprzednio żyłem.
Zanim na ziemię przybyłem.
No cóż, jednak to zwycięstwo nie dało odpowiedzi,
Jak opuścić to miejsce, w którym od wieków siedzi?
Jak to zrobić - myśli Adam?
Jak pokonać ciężar ciała, więzy ducha,
Przymus trwania?
Czy istnieje sposób łatwy,
Żeby zmienić się w motyla,
I polecieć poza chmury, poza światy,
Poza mury tego, co go tutaj trzyma?
Może ogień mnie uniesie
Tam, gdzie dusza moja pnie się?
Może żywioł mi wypali
Tunel wiedzy, małe przejście,
Tam, gdzie dotrzeć bardzo chcę?
Ale jak go wykorzystać, jak wymodelować,
By ten żar nieokiełzany, mógł pracować
Dla celu takiego? Jak go przebudować?
Trzeba zacząć od początku.
Poznać ogień w swym zarodku,
Zwarzyć, przejrzeć i pomierzyć.
Wejść w istotę jego żaru.
Nie poparzyć przy tym ciała.
Upodobnić się do niego?...
Co tu robić?
Rola trudna.
A to dola,…a to dola….
Myśli Adam, pyta wszystkich.
Pyta niebo, pyta Boga.
Jak uchwycić żaru iskrę?
Jak tu chytrze ją uwięzić?
Podpowiada Bóg Najwyższy
Popatrz w słońce, to jest ogień.
Słońce to ogień świetlisty,
Najczystszy, najprawdziwszy.
To wielka żarząca istota,
Na przestrzał wszędzie otwarta,
Cała w płomieniach zawarta,
Daje życie wszystkiemu,
Co raz muśnie po swojemu.
To twój stwórca najprawdziwszy,
To twój anioł z nieba bram.
On na pewno ci pomoże
Opanować własny ogień,
Zamknięty od zawsze w tobie,
Od twoich pierwszych tchnień.
I mówi Bóg do Adama
Popatrz w słońce,
To jest brama.
Twoja dusza zniewolona
Trzyma w sobie iskrę żaru,
Oddzieloną pod przymusem
Od zródła swojego,
Od życia wiecznego,
Od raju waszego…
Niech cię słońce poprowadzi
Niech cię uczy, niech doradzi,
Jak obchodzić się z tym żarem
W tobie tlącym się nieśmiało.
Jak rozniecić go na nowo,
Tak by jasny płomień jego
Dotknął żródła odległego
I czerpał bogactwo z niego.
Myśli Adam:
A to gratka.
Ogień we mnie,
W mojej duszy?
Starczy tylko go podsycić
I już droga jest gotowa.
Gwieżdzista droga do boga.
Tylko jakby go rozniecić?
Jak rozpalić we mnie żar?
Trzeba w słońcu szukać mocy.
Trzeba siły na skruszenie ram,
Co niewolą duszę moją
I w okowach więżą ja…
Ach już wiem – woła Adam.
Słońce mi to podpowiada.
Moja dusza ma zadanie
Więc wykonać musi je.
Musi zaprowadzić ciało
Do ich żródła wspólnego,
Skąd je kiedyś też wywiało
Na ziemi chmurny skraj.
Tam uwięzło oblepione
Grubym mułem wolnych drgań.
Musę ogień tak rozniecić,
By nim ciało nasiąkało,
I w tym żarze rozpuściło,
Wszystko grube, co w nim było.
Zaś subtelne uwolniło,
Tak by mogło dalej trwać.
Jak pomyślał tak i zrobił.
Dużo go to kosztowało.
Tak się wytężał, aż bolało.
Ćwiczył wolę, duszę, ciało.
I rozdymał, co się dało.
W końcu rozpalił swe ciało,
Aż skwierczało,
Aż jęczało i drżało,
Ale się poddało i….
Ze swego wnętrza wydało
Ognistą formę żywą.
Iskrzącą się całą.
Zupełnie dojrzałą.
I otrzymał Adam ciało
Promieniami owiane,
Delikatnie rozgrzane
I rozmiłowane.
I tak mały człowiek Adam
Wrócił na szlak swój stary
Poza obłoki i drogi
Do znajomej zagrody.
Zabrał swoje piękne ciało.
I zawołał:
Udało się – nareszcie się udało!
Wróciłem do domu!
Do miejsca , z którego przed wiekami
Wyszedłem bawić się z obłokami.