Filozofię fast najlepiej kojarzymy z branży gastronomicznej – sieci restauracji takich jak McDonald’s czy KFC do perfekcji opracowały formułę obsłużenia Klienta w czasie jednej minuty i nakarmienia go delicjami, których rzeczywiste wartości odżywcze budzą sporo wątpliwości. Ale nie tylko restauracje bazują dziś na szybkiej ofercie.
Olbrzymi, komercyjny sukces popularnych, sieciowych marek takich jak Zara, H&M czy Primark wprowadził do słownika branży termin fast fashion, czyli jednosezonowej, niedrogiej mody na każdą kieszeń. Dziś, gdy zdjęcia lub filmy z odbywających się z półrocznym wyprzedzeniem pokazów podczas najważniejszych Tygodni Mody trafiają do sieci na żywo, nie dziwi nas już fakt, że oryginalne modele znanych projektantów widzimy potem w lekko zmienionej wersji na sklepowych wieszakach. Jak to się dzieje? Bardzo prosto. Zdjęcia z pokazów trafiają do działów projektowych, gdzie poszczególne modele są rozrysowywane, delikatnie korygowane (do utraty praw autorskich w modzie wystarczy zaledwie 15% zmian, a więc wydłużenie rękawa czy dodanie kilku zaszewek załatwia sprawę). Następnie gotowe formy wędrują do fabryk, zlokalizowanych najczęściej w Chinach, Indiach czy coraz popularniejszym Bangladeszu, gdzie w lepszych lub gorszych warunkach na ich podstawie odszywane są tysiące sztuk w najmodniejszym fasonie/kolorze sezonu.
Moda produkowana w starannie wybranych lokalizacjach na globalną skalę jest tania, a to zyskuje jej olbrzymie rzesze zwolenników. Ciuchy od kilku lat relatywnie tanieją, więc kupujemy ich coraz więcej na każdy, nadchodzący sezon. Większość brytyjskich nastolatek zapytana o to, jak długo nosi nowe rzeczy dopowiada, że co najwyżej przez trzy miesiące. Co potem dzieje się z górami niepotrzebnej już nikomu, choć wciąż nadającej się do noszenia odzieży? Część trafia do sieci lokalnych charity shops, w których można kupić używane ciuchy za grosze, pomagając przy tym najuboższym. Część przyjeżdża do Polski, by zasilić setki krajowych lumpeksów i wypłynąć na atrakcyjnych cenowo aukcjach Allegro od 1,00 PLN. Większość jednak ląduje po prostu na śmietniku.
Termin slow fashion wyraża niezgodę na taki stan rzeczy i kieruje uwagę na modę projektowaną i produkowaną lokalnie, w niewielkich ilościach, najczęściej przez młodych designerów lub niewielkie firmy, którym zależy na wyróżnieniu się z sieciowej papki. Przez ostatnie kilka lat w Polsce pojawiło się wiele tego rodzaju przedsięwzięć, spośród których kilka naprawdę prężnie się rozwija. I choć nie są w stanie dogonić sieciówek pod względem cen czy też asortymentu, wygrywają niepowtarzalnością, elastycznością i doskonałym dopasowaniem produktu do wymagań Klienta, co w czasie nacisku na personalizację okazuje się być skuteczną strategią.
Jak znaleźć polską modę slow, skoro nie ma jej w popularnych centrach handlowych? Oczywiście – najłatwiej w sieci. Młodzi projektanci sprzedają swoje wyroby zarówno we własnych, jak i multibrandowych sklepach internetowych. Czasem posiadają gotowe rzeczy, innym razem uszyją je dla Was na specjalne zamówienie. Możecie także spotkać ich podczas wszelkiego rodzaju imprez targowych o designerskim charakterze, coraz częściej organizowanych w większych i mniejszych miastach. Połączenie ciekawego programu, dobrej muzyki, prawdziwego jedzenia i niesztampowej mody z reguły sprawdza się doskonale, pozwalając przyjemnie - a przede wszystkim bez pośpiechu - spędzić wolny czas.