Gdy mesjaszem narodów Polskę nazywa,
Stacza się z góry kamień ogromny.
Lecz zajęty Dziadowską improwizacją mąż skromny
Nie widzi nic i niczego nie słyszy,
Ogarnia go mrok, spowija moc ciszy.
A kamień wciąż toczy się z góry wysokiej
I nawet Mesjasz nie dosięgnie go wzrokiem.
Wtem skończy się żywot męża dzielnego,
Naszego wybawcy narodu wielkiego,
Który jak każdy, kto Carom sprzeciwiać się będzie
Uświadom zostanie, że w wielkim jest błędzie.
Ja, pełen nienawiści, cierpień i żalu,
Głodny sensacji, żądny skandalu.
Ogłaszam wieszczom, daję przestrogę,
Że zbawcą Polaków to i ja też być mogę.
A cóż mi brakuje ? Jestem taki jak inni.
Jak Konrad, czy Kordian co byli niewinni.
Co dla narodu zasłużyli się wielce.
Tak chciał Mickiewicz, Słowacki - ja nie chcę.
Zostanę kim jestem, szarym człowiekiem.
Lecz chociaż ty Boże weź Nas w opiekę.
Spraw, by lawa co pod skorupą drzemie,
Wypłynęła na wierzch, przezwyciężyła cierpienie.
Bo silna lawa jest i pochłonie ten kamień,
W młodzieży nadzieja, zaborca w niepamięć !