Imieniny
Na marchewki imieniny Owoce przyszły i jarzyny
W reklamówkach pół literka Obok bombonierka zerka....
Z pustą ręką nie wypada Jeszcze brzydko ktoś obgada....
Nastawiono samograja Bawić się zaczęła zgraja
Wywijają obertasy , Że aż łamią się obcasy
Kartofelek podskakuje Arbuz z rzepą już tańcuje
A kalafior z krótką nóżką Ciągle biega za pietruszką
Kalarepa w kącie siadła I z zazdrości aż pobladła
Bo jej partner groszek mały Na cebulkę wiesza gały
Burak ciężki i czerwony Gruszką jest zauroczony
A kapusta zaś, bananem Tylko z tym chce tańczyć panem...
Nad marchewką ogór czuwa Wyznaniami ją zatruwa
Miłosnymi oczywiście Ona kocha szczawiu liście...
Dziwna jakaś jest fasolka Śledzi okiem kalafiorka
Widać wpadł fasolce w oko On pietruszkę woli, spoko....
Był niestety akcent smutny.... Bywa czasem los okrutny
Mają w puszce zbirów asa...Tak, przymknęli ananasa....
Nie mógł być na imieninach Głośno jest o jego winach
Ubił mówią tak śmietanę, Że paprzącą się ma ranę....
Chrzan cebuli piosnkę nuci Śliwka jabłko wodą cuci
Ma robaka, wredny taki...I dał teraz się, we znaki...
Aż do rana balowali A tak w tańcu wywijali,
Że opadli rano z sił Lecz wyjątek jeden był
To pomidor, nie pił wcale I zachował trzeżwość w pale....
Pół godziny, stówka......
Mam pobożnych sąsiadów, gdy się wieczór zbliża
Moja żona do ściany szklaneczkę przybliża
Bo dobrze jest wiedzieć, kto za ścianą mieszka
Czy pożądni ludzie? Czy też mamy peszka...
I się patologia jakaś nam trafiła U nas patologia się nie zagnieżdziła
Pewność tą zapewnia mowa musztardówki
A jej przekaz audio Jest konkretny, krótki....
Że mamy pobożną rodzinę za ścianą
Z niewątpliwie pobożną, nieprzeciętnie mamą...
Moja żona mowi, że słychać zza ściany
"Jezuniu mój złoty, Boże ukochany...."
Tylko jedno ją dziwi, że te święte słówka
Kończy zdanie o treści "Pół godziny stówka...."
Ach te gołębie....
Gołąb ptak nie duży Rynki miast osrywa
Przez ten fakt niestety, nie lubiany bywa
Walczą z nimi wszyscy i rady nie dają
Gołębie, kupeczki wszędzie zostawiają...
Ludzie już przywykli do tej atmosfery
Ile lat i po co sypać wciąż, cholery....
Zamiast tego sypią codziennie okruszki
Z ciasteczek, bułeczek, bywają paluszki....
I choć wszędzie piszą , by nie karmić ptic
Polacy z zakazu, robią sobie nic...
Koło się zamyka i tak, długie lata
Gołąb sra na Polskę, przepiękną część świata
Wszystkie więc gołębie to straszne szkodniki
Są z tego dwa wyjścia-wysłać do Afryki
Albo je wyłapać, rosół ugotować....
Mówią, że z gołębi, też będzie smakować....
Obrońców praw zwierząt słychać już przemowy....
Ruch jest do obrony gołębi gotowy
A może ich głosy trzeba mieć na względzie....
Zabraknie gołębi, inne coś, srać będzie....
Na krzywy ryj.....
Idzie kolorowe lato A co chiński Covid na to?
On złośliwie się uśmiecha Wie, że nam przynosi pecha...
Już po cichu wzmacnia siły Schrzanić chce nam, czas ten miły
Nie chce nas wypuścić z domów Choćbyśmy i tysiąc gromów
Na paskudę tą, rzucili Serce jej nie zmięknie, mili....
A jest serce w tymże tworze? Twór ten serca mieć nie może
To wcielenie jest Hitlera...Też nie miała go, cholera...
Ale bić w nim coś tam musi....Nie, nie udał się mamusi....
Ma niestety same wady Nikt mu kurczę nie da rady....
Ponoć tylko mydło jeszcze...Gdy go dotknie, to ma dreszcze
A spirytus gdy poczuje Owszem, ciut się zdenerwuje
Ale potem go, połyka I niestety bardziej fika....
Upijamy nim, gagatka A to jest dla niego gratka
Ma za darmo tęgie chlanie Próżne nasze więc czekanie....
Że odpuści, że ucieknie On bezczelnie, tylko...beknie.....
Szczęście
Prowadziły o szczęściu dwa grzyby dysputę
Jeden to muchomor, co ma wszystko strute
Drugi grzyb prawdziwy, zawsze podziwiany....
Przez wszystkich grzybiarzy najbardziej kochany...
Prawdziwek się chwali, jestem popularny....
A muchomor na to-los cię spotka marny
Mnie w lesie nikt nie tknie, ty się nie ostaniesz...
I w ręce grzybiarza szybko się dostaniesz....
Ja będę podziwiał uroki natury
Ciebie wezmą do kuchni na pewne tortury...
Zaleją cię octem, wysuszą na wiór....
Nie zobaczysz już lasu ani białych chmur...
Kto więc z nas ma szczęście? Pomyśl główką swoją
Ty, tak ubóstwiany? Czy ja, z trutką moją....?
Patelnia
Pojechała Ela z mężusiem nad morze
Nie, nie nad bałtyckie...nad lepsiejsze, może....
I kiedy tak moczyła w tym lepsiejszym nogi
Rekin ją wypatrzył, mój ty Boże drogi....!
Kiedy więc spostrzegła płetwę wokół siebie
Pomyślała, no czekaj...zaraz ci przyje..ię....
Dobrze, że na plaży był ślubny Elżbiety
Heniek, rzuć patelnię, rekin jest, niestety....
Heniek tak uczynił, zgrabnie ją złapała
I rybce porządnie patelnią przylała....
Rekin doznał szoku Uciekł gdzie pieprz rośnie
A Ela po wodzie, chodzi se, radośnie
I taka dygresja przyszła jej do głowy
Patelnia to przedmiot bardzo wyjątkowy
Używam do smażenia, na Heńka wyskoki...
A teraz obiłam i rybeńce boki....
Nad morze ją będę zawsze zabierała
Przed takimi rybkami będzie ratowała...
Nigdy nie wiadomo co z wody wyskoczy
Niech żyje patelnia i otwarte oczy....