O tym, jak spędzić tegoroczne Walentynki, rozpisują się nie tylko liczne portale, blogi tematyczne, ale i atakujące nas reklamy "walentynkowych usługodawców". Pomysłów na spędzenie 14 lutego jest więc niemało - zarówno dla zakochanych, singli, jak i zdeklarowanych przeciwników tego "skomercjonalizowanego święta". Pomijając więc porady "co robić w walentynki" i z kim je spędzić, jeśli drugiej połówki brak, cofnijmy się w czasie, do korzeni tego romantycznego święta.
Czy zakochanie to choroba?
Nie każdy wie, że historia zna co najmniej szesnastu św. Walentych, ale tylko dwóch z nich ma swoją rocznicę 14 lutego. Pierwszy był kapłanem rzymskim, drugi zaś biskupem Terni. W tradycji chrześcijańskiej odnajdujemy historię o świętym Walentym, który potajemnie dawał śluby zakochanym. Co ciekawe, był on też patronem chorych na epilepsję i choroby umysłowe. Pewnie dlatego stan zakochania w pewnym sensie przypomina chorobę umysłową. Dzieje się tak, ponieważ feromony, naturalnie wydzielane przez organizm, odbierane są wówczas podświadomie przez umysł partnera, wpływając na jego reakcje i nastawienie. W efekcie czujemy silne przyciąganie do drugiej osoby, nie tylko fizyczne, ale głównie psychiczne. Potocznie nazywamy je zakochaniem.
Stracić głowę nie tylko z miłości
Dlaczego dzień zakochanych obchodzimy zimą? Jeszcze do początku lat 90-tych Słowianie świętowali przecież walentynki w nocy z 21 na 22 czerwca. Święto nosiło nazwę Noc Kupały lub Sobótka. Dziś praktycznie wszędzie walentynki obchodzimy 14 lutego, bo właśnie ten dzień ogłosił w 496 r. papież Gelazy I jako święto zakochanych. Zostało ustanowione na cześć biskupa Walentego z miasta Terni. Co ciekawe, został on ścięty przez Rzymian właśnie 14 lutego 270 roku. Tak naprawdę głowę stracił za swoje poglądy – cesarz uważał, że małżeństwo nie sprzyja wojskowym, zaś Walenty był innego zdania. To w więzieniu, czekając na wyrok, udzielał potajemnie ślubów.
W południowej i zachodniej Europie walentynki obchodzi się od czasów średniowiecza. Ich pierwowzorem były starorzymskie luperkalia. Było to święto na cześć Junony (rzymskiej bogini kobiet i małżeństwa) oraz Pana (boga przyrody). Europa północna i wschodnia zaczęła obchodzić walentynki znacznie później. Do Polski trafiły w latach 90. XX wieku z kultury francuskiej i anglosaskiej, a także wraz z kultem świętego Walentego z Bawarii i Tyrolu.
Gołąb i serce, czyli walentynka
Lutowe walentynki dziś celebrowane są praktycznie w każdym kraju. Brytyjczycy traktują ten dzień jako ich własne święto. To dzięki ich wpływom na kartkach walentynkowych, które jeszcze tak niedawno wysyłaliśmy do wybranków i wybranek serc, pojawia się motyw ptaków, zwłaszcza gołębi symbolizujących zakochanych. Jak twierdzi Wiktor Koszycki, analityk zachowań społecznych, robiliśmy to chętnie, bo sam proces wysyłania i otrzymywania walentynek owiany był swego rodzaju tajemnicą, niepewnością i oczekiwaniem. Jakże wielką radość sprawiał nam widok kartki walentynkowej w skrzynce pocztowej... Niegdyś nie mieliśmy nieograniczonego dziś dostępu do internetu i możliwości wysyłania kartek elektronicznych, a łatwość dotarcia z naszą walentynką do praktycznie każdego, na przekór, ograniczyła częstotliwość ich wysyłania.
Dziś „papierowe” kartki walentynkowe to raczej wspomnienie, niemniej jednak rokrocznie sprzedawcy "miłosnych gadżetów" całkiem nieźle oceniają swoje lutowe przychody. Podobnie zresztą jak właściciele restauracji, kin, salonów SPA czy nawet biur podróży.
Mimo że polskie walentynki nadal traktujemy ze sporą rezerwą, każdego roku skłaniają nas do okazania ukochanej osobie tego, co czujemy, a niekoniecznie wyrażamy na co dzień. Święto zakochanych to przecież okazja na spędzenie miłego, romantycznego czy szalonego wieczoru z drugą połówką. Nawet jeśli jesteśmy przeciwni formalnemu ich obchodzeniu, nie znaczy to, że partnerowi nie będzie miło, kiedy - podobnie, jak każdego innego dnia - okażemy mu naszą miłość.