Wigilia
Już choinka na balkonie,
skromnie czeka nim zapłonie.
Wreszcie stoi, już wniesiona,
zapachami odurzona:
Karp smażony i śledziki,
z łazankami borowiki,
w zupie pachną znakomicie,
pożegnały leśne życie.
I makiełki napuszone,
bo bakalie w nich zmiękczone.
I pierogi jak księżyce,
wyglądają należycie.
Każdy zapach chciał być pierwszy,
lecz choinka ochłonąwszy,
swe gałązki już rozkłada,
do igiełek coś tam gada.
I… zapachniało choinką,
taką, lasu odrobinką.
Stroić ją zaczęto wreszcie,
obsypano blasku deszczem,
w lampki, w bombki. A lameta,
wirowała, jak kometa.
Gwiazdka pierwsza zawitała,
do stołu nawoływała.
Czas podzielić się opłatkiem,
z rodzicami, babcią, dziadkiem.
Skosztować potraw dwanaście,
i zaśpiewać kolęd naście!
W końcu czekać niecierpliwie,
patrząc na drzwi, myśleć tkliwie:
- Czy Mikołaj będzie szczodry,
i uwzględni nasze modły?
Wreszcie przybył z prezentami,
każde dziecko z nadziejami,
że dostanie coś miłego.
On już wiedział, kto chce czego!
Gdyby nie dziadkowie
Gdyby nie babcia i dziadek,
zapraszali na obiadek,
w brzuszku ciągle by burczało,
na stołówce je się mało.
Gdyby nie pomogli w lekcjach,
straszny byłby w szkole obciach.
Gdyby nie dziadkowe uszy,
wysłuchały, co gra w duszy,
i zapewniły dyskrecję,
to byś miał ciągle depresję.
Oni zawsze cię pocieszą,
z każdego sukcesu cieszą,
są cierpliwi i pogodni,
no i zawsze ciebie głodni.
Z nimi masz ty wieczną labę,
chcesz to, kupią czekoladę.
Nie ma życia już bez dziadków,
o tym świadczy wiele faktów!