Nigdy tak na poważnie nie rozważałem znaczenia religii w moim życiu. Zawsze wydawało się to czymś oczywistym, w końcu jestem w katolickiej rodzinie, gdzie wszyscy wierzą i nigdy się nie zdarzyło, aby ktoś się zbuntował, że nagle przestaje chodzić do kościoła. No, może było kilka takich przypadków, ale były one słabo uzasadnione i spowodowane były zapewne lenistwem. Być może nigdy bym o tym nie pomyślał, gdybym nie otrzymał pewnego kopniaka, który mnie naprowadził na dobrą drogę myślenia – do mnie przemówił akurat film Ingmara Bergmana „Goście Wieczerzy Pańskiej”, który zmusił mnie do przemyślenia wielu rzeczy. Zatem ja będę myślał, a Wy, drodzy czytelnicy, otrzymacie moje przemyślenia, można powiedzieć, podane na tacy.Ostrzegam, że na początku trochę będę atakować tradycję, ogólnie przyjętą prawdę, ale później wszystko wyjaśnię, także nie zniechęcaj się .
Po co się spowiadam, chodzę do komunii, a nawet do kościoła co niedzielę? No tak, wierzę w Boga, taki jest obowiązek chrześcijanina? Dla mnie to nie jest żaden obowiązek, tak na prawdę, jedynym celem misji Jezusa na Ziemi było zainicjowanie czynności, które opiszą jego przyjaciele (apostołowie) i pokolenia będą to rozpowiadać – chodzi tu o spisanie PRAWIDŁOWYCH zasad moralnych. W Starym Testamencie działo się wiele zła, ludzie przymykali oczy na prześladowania grzeszników i różne takie rzeczy miały miejsce, że były sprzeczne ze światopoglądem ludzi postępujących w pełni moralnie, zatem Jezus się – można by rzec – zbuntował przeciwko nieprawym Żydom i utworzył własny odłam Judaizmu – chrześcijaństwo – w którym chciał nakierować ludzi na dobrą ścieżkę, usunąć fanatyzm, człowiek, który zostałby chrześcijaninem, miał się kierować tym, aby życie spędzić jako dobra osoba, która czyni dobro, ponieważ po śmierci czeka na niego sprawiedliwy sąd – albo czeka na niego wieczne szczęście, albo męki (być może nie wieczne).
Jezus, mimo, że w Biblii był mocno podkolorowany przez ewangelistów, poświęcił się bardzo dla swojego dzieła. Wiele osób przedtem próbowało zjednoczyć wszystkie narody świata i nawołać ich do postępowania według zasad moralnych, ale Jezus był najlepiej ze wszystkich oddany sprawie. Nie zaprzestał na nauczaniu ludzi i głoszeniu kazań, jak czynili inni, ale postanowił dać się upokorzyć i zawisnąć na krzyżu. Wszystko BARDZO DOBRZE zaplanował i dzięki temu udało mu się również zapisać na kartach kronikarzy, także mamy również dowody na jego istnienie.
Po śmierci ewangeliści, jak już mówiłem, dodali mu jakieś cuda, uleczanie chorych, wskrzeszenie Łazarza, przywrócenie wzroku chromemu, różne rozmnożenia i w końcu zmartwychwstanie. My, ludzie, lubimy takie różne bajeczki, iluzje, ale to na razie zostawmy.
Jeszcze później ludzie zaczęli wymyślać święta – ktoś sobie postawił przed nosem kalendarz i pomyślał – święto paschy jest tu, to tutaj będzie pewnie rocznica śmierci Jezusa. I proszę bardzo, mamy rocznicę. Ale dlaczego na przykład świętujemy to dokładnie co roku? A czemu nie codziennie? Na to pytanie nie odpowiem, ale warto zastanowić się nad sensem poświęcenia życia przez Jezusa. Ja już, można powiedzieć, zastanowiłem się, to nie tylko to, co napisałem powyżej, doszedłem już do o wiele ciekawszych rzeczy, zapewne co poniektórzy z Was również.
Gdy przedstawiłem mniej-więcej tak wyglądający pogląd mojemu koledze, on przyznał, że również się zastanawiał nad wiarą: „Wiara jest bardzo ważna i potrzebna na świecie. Dobrze jest wiedzieć, że coś jest nad nami i życ w przekonaniu, że po śmierci coś będzie.” Przytoczył również słynną sentencję Pascala, że „Warto wierzyć, bo jeśli się okaże, że Bóg jest to na tym tylko skorzystamy. Jeśli go nie ma, to co nam szkodziło przez całe życie wierzyć”. Oczywiście, z naginaniem różnych faktów zgodził się, w końcu św. Jerzy tak na prawdę nie zabijał smoków, ale przytoczony został przez niego przykład całunu turyńskiego. Naukowcy twierdzą, że szansa na to, że nie jest on prawdziwy wynosi 1/18 miliardów.
Moja odpowiedź wraz z uzupełnieniem przemyśleń brzmiała następująco:
[Ta część konwersacji prowadzonej na Facebooku się zagubiła, po prostu Facebook usunął moją wiadomość. Widocznie, nawet Facebook nie jest idealny ]
Jest jeszcze parę spraw: wydarzały się ponoć cuda. Ja, szczerze powiedziawszy, wierzę w metafizykę, sądzę, że można przywołać dusze (duchy), często się słyszy, że człowiek przed śmiercią widzi jakichś swoich krewnych, że stoją obok niego. Moja babcia nawet doznała takiego czegoś, że gdy rodziła moją mamę, to miała bardzo ciężki poród i na prawdę już nie dawała rady i w pewnym momencie, mogłaby przyrzec, że pojawił się jej zmarły tata i złapał moją mamę za rączkę. Tak mogło rzeczywiście być, dobre dusze, które już znajdują się w stanie szczęścia, schodzą na ziemię w celu pomagania innym w bólu. Może tak jest. Ale jeśli ktoś celowo wywołuje duchy, to jest trochę popiepszony albo w ogóle się nad tym nie zastanawiał, bo według mnie, są to dusze, które nie mogą zaznać spokoju, czyli, jak to się po katolicku mówi, są w piekle. Dlatego później są takie głupie przypadki, że jakiś gnojek chodził z koszulką, na której był pentagram, a potem trzeba egzorcysty, bo duch go opętał i nim w pewnym stopniu steruje, namawia do złego.
Śmierć kliniczna. No tak, to już jest na prawdę zagadkowa ciekawostka. Wiadomo, że jak ktoś umiera i był dobry, odczuwa radość, a gdy był zły, czuje wielki strach. Znowu do tego mieszają się naukowcy, którzy tak na prawdę nigdy niczego nie dowiodą, ale muszą pomóc mediom nagłośnić takie mało przekonujące teorie, że np. przy umieraniu u człowieka wydzielają się jakieś rozweselające hormony, no dobra, ale dlaczego źli ludzie czują strach? Może dlatego, że każdy przed śmiercią dostrzega, co zrobił źle? Ponoć każdy samobójca już po powieszeniu się na taką chwilę zwątpienia w to, co robi. Wie, że tego tak na prawdę nie chce, ale już jest za późno i nikt go nie może uratować.
To, co jest potem w śmierci klinicznej, to już zależy od człowieka.
Niby widzi się światełko w tunelu, na końcu którego coś jest. To coś, to szczęście. Tam są też osoby, które były nam bliskie. Więcej nie powiem, bo akurat śmiercią się aż tak bardzo nie interesowałem, aktualnie szukam czegoś, co mnie wypchnie na właściwą drogę, abym dobrze zaczął rozumować na jej temat. W każdym razie, raczej zgadzam się z chrześcijańską wizją życia po śmierci, z tym że czyściec? Czy ja wiem? To pewnie takie miejsce, w którym dowiadujesz się, dlaczego powinieneś żałować za grzechy, które notorycznie popełniałeś i ich nie żałowałeś. Ale to pewnie trwa jakąś minutkę i już wszystko się w twojej głowie rozjaśnia.
Aha, chciałem mówić o cudach. Ta, to jest rzeczywiście bardzo dziwne, taka zależność się wytworzyła, że im bardziej cywilizowany świat, tym mniej się tych cudów wydarza. Czyżby Bóg zaczynał sobie lekceważyć ludzi i zaczynał zajmować się swoimi sprawami zamiast ukazywać się w różnych postaciach ludziom? Różne rzeczy ludzie mówią i 99% tego jest po prostu nieprawdą, a to, że ktoś mówi, że Maryja mu się ukazała i poprosiła, aby on zaczął wyrabiać łańcuszki z jej podobizną, nie jest niczym złym. Po prostu pomaga ludziom, którzy nie zastanawiają się nad religią (fanatykom lub dzieciom) zrozumieć, do czego zdolny jest Bóg! Ale Bóg milczy. Jeśli istnieje, to nie zniża się do takiego poziomu, aby ingerować w życie ludzi, aby po prostu im powiedzieć, aby ich czcili.
Teraz się wypowiem na temat modlitwy. Z pomocą mojej babci doszedłem do wniosku, że nie jest ona po to, aby wypraszać łaski u Boga, aby spadł deszcz, abym dziewczyna, która mi się podoba, do mnie podeszła. Ludzie, którzy to wymyślili, a wymyślili na prawdę dawno, znali mechanizm, za pomocą którego ludzie zaczynają wierzyć, że coś może się wydarzyć i tworzyć swój los. Otóż, powtarzając sobie cały czas, że coś jest takie i kropka, z czasem zaczynamy w to wierzyć. To jest efekt placebo, który w pełni funkcjonuje. To jest wykorzystywane w wielu dziedzinach życia, ja sam się z tym spotkałem, gdy chciałem zacząć świadome śnienie. Było coś takiego, że przed zaśnięciem trzeba było cały czas sobie powtarzać, że „gdy zasnę, zachowam świadomość”. Jak tak cały czas to sobie powtarzałem, to rzeczywiście po pewnej ilości tak to zapadło w moją podświadomość, że rzeczywiście coraz większe efekty tego widziałem. To samo jest z mantrami w krajach hinduskich. Są one podobne do naszych modlitw, tylko różnią się tym, że powtarzają je tak długo i monotonnie, że czy tego chcesz, czy nie, zapadnie ci to baaardzo głęboko w podświadomość, dlatego modlitwa pomaga. Szczególnie, jeśli wiesz, co powtarzane przez ciebie od kilkunastu lat wierszyki oznaczają.
Także, jeśli człowiek postępuje według zasad moralnych, wie, co ma jaką funkcję i żyje bez obawy przed śmiercią, to jest człowiekiem szczęśliwym i pozostanie takim na zawsze. Wspomniałem tu o tym, że „wie, co ma jaką funkcję”. Tak, może być to chrześcijanin, ateista, żyd, ktokolwiek, byleby był świadomy, dlaczego Jezus oddał życie, dlaczego mnisi się modlą na odosobnieniu, jest wiele pytań. Ale gdy na wiele z nich znajdziemy odpowiedź i będzie się wydawało, że wiemy, po co tak na prawdę żyjemy, poznamy cel naszej krótkiej wizyty na Ziemi, to czy na prawdę jest konieczność chodzenia do spowiedzi, do komunii, ciągłego powtarzania tych samych wierszyków nazywanych modlitwami? Ja absolutnie uważam, że nie. Ale to, jak już powyżej wspominałem, jest związane z efektem PLACEBO. Jeśli wierzymy, że ten rytuał przybliża nas do Boga, to dlaczego w takim razie nie spróbować tego? I tak cały czas powtarzamy te czynności do znudzenia, ale jednak w naszej podświadomości mamy cały czas głosy kapłanów, którzy mówią: to wolno, tego nie wolno. Także jeśli ktoś decyduje się na nie chodzenie do kościoła, to musi zdecydowanie wiele czasu poświęcać na prywatne rozmyślania, ale to też kwestia czyjegoś sumienia.
Jest masa różnych powodów, dla których ludzie nie chodzą do kościoła:
- nie słyszeli o Bogu
- słyszeli o Bogu, ale nie za dobrze
- chodzili do kościoła, ale zwątpili
- lenie
- ludzie, którzy nie mają czasu na religię (żal mi ich)
- ludzie, którzy wychowali się w rodzinach o innej religii bądź ateistycznych
- ludzie, którzy nie uznają kościoła jako instytucji.
Właśnie na tych ostatnich postaram się skupić. Biblia jest dziełem bardzo rozbudowanym, ale jednak nie jest idealna – w końcu została napisana przez samych ludzi. Najbardziej odrzucanymi przez Kościół i odrzucającymi od Kościoła tematami są homoseksualizm, in vitro, „zabijanie życia nienarodzonego” i jeszcze parę takich aktualnych rzeczy. No cóż, ludzie się nie zmieniają, ale technologia tak. Skoro Watykan powołuje się tylko na biblię, to wychodzą takie brednie, które tak na prawdę są sprzeczne z ich naukami. Człowiek ma być wolny, ale nie może być pary gejów. Przecież penis pasuje do cipy, a ludzi stworzył BÓG, więc to wszystko obmyślił! Już mówiłem o ewolucji, więc się nie będę powtarzać, a poza tym, punkt widzenia Kościoła jest taki: jeśli czegoś nie ma w Biblii, jest to zakazane. Tak, właśnie taki, a nie, że pseudo znawcy Biblii doszukują się alegorii do gejów w historii stworzenia Adama i Ewy, która zresztą jest wyssana z palca, ale poniekąd ma w sobie zawartą prawdę.
Jeszcze powracając do potrzeby ludzi do wierzenia w coś, podam przykład wojny. Toczy się ona na dwóch płaszczyznach: uzbrojenie i stan psychiczny osób walczących. Na stan psychiczny może wpływać wiele czynników: perswazja, upojenie alkoholem (jak to miało miejsce w walce secesyjnej w USA – było pod dostatkiem alkoholu = było pod dostatkiem śmiałków) i modlitwa. Z jednej strony Krzyżacy modlili się, z drugiej strony Polacy śpiewali Bogurodzicę. Być może to dzięki niej wygrali, bo to piękna pieśń i tak mocno uwierzyli w to, że wygrają bitwę, że się nie bali śmierci w taki szlachetny sposób. Dobra, to był fajny przykład, ale jeszcze podam jeden, który aż zbyt łatwo obalić: obrona Częstochowy podczas potopu szwedzkiego, że Matka Boska postawiła pole siłowe dookoła sanktuarium w Częstochowie i wystrzeliwane z armat nieprzyjaciela kule zatrzymywały się na brzegu tego pola siłowego i spadały w dół… Takie historie powstawały w karczmach przy piwie, więc nie dodajmy komentarza. Napisałem to po to, aby po prostu pokazać, że takich przykładów jest mnóstwo i wszystkie można łatwo obalić, ale jednak nie zaprzeczyć w 100%, bo zawsze jest szansa 1/18mld, że to jest prawda . No, czasem więcej.
Tak podsumowując, poruszę jeszcze NAJTRUDNIEJSZĄ do zrozumienia kwestię. Kim tak na prawdę jest Bóg? Skąd się wziął, gdzie żyje, po co nas stworzył? To jest bardzo zagadkowe. Według chrześcijan, on jest „tym, który zawsze był i zawsze będzie”. Jest od początku świata, ale Bóg nigdy się nie narodził, on zawsze istniał. Ale jak to możliwe, że coś nie ma początku? Wszystko musi mieć jakiś początek, ale jednak przed tym początkiem jeszcze istniał Bóg! To wszystko ciężko jest ogarnąć ludzkim rozumem, ale jednak cenną wskazówką jest Teoria Względności Einsteina (relatywistyka). Jak to się dzieje, że np. jeśli coś się porusza w wielką prędkością, to upływ czasu jest zupełnie inny, niż dla obserwatora z Ziemi? To mi zasugerowało, że po prostu w innym wymiarze, do którego trafimy po śmierci… Czas nie istnieje. To jest rzecz typowo ludzka, tak samo, jak to, że odczuwamy ból, mamy wątpliwości, mamy potrzeby fizjologiczne. To jest takie pomieszane, że po prostu ciężko się na ten temat wypowiadać. Czas w innym wymiarze nie musi płynąć, więc nic nie musiało mieć początku, skoro i tak to wszystko stoi w miejscu. I tym razem naukowcy pewnie przyznaliby mi rację.
Podsumowując moją wypowiedź, nie ważne, czy światem rządzi Matrix, czy Bóg istnieje, w jakiejkolwiek formie by on się ukazywał (na pewno nie jako człowiek), czy też naszym światem rządzi Elvis Presley albo Potwór Spaghetti, WIERZĘ w sprawiedliwy sąd po odejściu z tego świata, WIERZĘ w to, że ci, którzy odrzucili propozycję nawrócenia i cały czas upierali się przy swoim niezdrowym rozsądku, poniosą niemiłe konsekwencje i doświadczą bólu, a ci, którzy codziennie są gotowi do śmierci, której się nie boją, zostaną na zawsze szczęśliwi. I w tym jesteśmy z Kościołem zgodni!
Przepraszam, jeśli coś zostało pominięte, ale zagubiła się 1/3 moich wywodów, no ale maszyny komputerowe nie są w końcu idealne.
źródło: www.miziu.wordpress.com (ja)