pięćset razy chciałeś pojechać do Palmas w marcu
z nadzieją na maj. było mi zawsze nie po drodze
bo przesiąkały błotem niemodne tej wiosny buty.
widziałam jak umiesz patrzeć i dojrzeć najbrzydsze
szczegóły u rówieśnika bez nogi. wolałam zostać
i odnajdywać to wszystko pod twoim jeszcze biurkiem
mnożyłeś słowa jakbyś bał się że nie zdążysz
odnaleźć mnie kiedyś wśród trajektorii własnych
pocisków i powiedzieć że nic z tego nie jest z ciebie
ale dla mnie. rodziły się więc wróble gołębie
w nieprzewidzianych przestrzeniach i sny
nieprzystosowanych do złowrogiego życia jaskółek
mało było chwil kiedy nie bałam się twojego spojrzenia
nie szukałam cię jednak w słabości a na dnie ciała
spod którego prześwitywała jedyna czysta w tej grozie
rzecz. głupia i nieociosana jeszcze młodość z krótką
linią życia na przełaj. o zmroku. w pojedynkę
ciągle myślę co było w moich oczach że nie wierzyłeś
w nie jak trzeba wierzyć w niebo. nie umiałam bez tego
zasnąć wiedząc że to nie ja byłam wszystkiego przyczyną
którą dostrzec można w cieniu i się nie zlęknąć
jak granatu w ręce nazisty. ty nadawałeś kształty
nigdy nie zaakceptowałam Baśki tak jak twoich
monotematycznych piosenek pesymisto przy obcych
Krzysztofie od Baczyńskich