Pamiętacie Eris, grecką boginię niezgody? Ta psotna kobietka rzuciła między ucztujące na weselu koleżanki jabłko przeznaczone dla najpiękniejszej z nich. Drobny spór pań doprowadził do wojny trojańskiej. Jak głosi legenda, owa urocza dama w zeszłym wieku objawiła się dwóm sympatycznym Amerykanom. Nieco później nadała im dumne tytuły „Strażników świętego Chao”, po czym poleciła obwieścić całemu światu, że nigdy nie istniał obiektywizm: wszystkie zasady są tylko naszymi opiniami, za które żadna siła nie skaże nas na potępienie. Za to odpowiadamy my sami. Skoro tak, piekło należy się jedynie tym, którzy czują lęk przed trafieniem do niego przez swoje zwątpienie. Tak powstał dyskordianizm szydzący ze wszystkiego, również ze swoich pomysłów.
Oświecenie za dychę
– Na pewno chcesz inicjacji? Potem nie będzie odwrotu. Trafisz w odmęty dystansu do siebie i szacunku dla innych – twierdzi wysoki kapłan „Wrocławskiej Koterii Astralnych Naleśników”, Staszek Sokołowski. Jest jej jedynym członkiem, ale wcale mu to nie przeszkadza. Przecież liczy się jakość, a nie ilość. Poza tym nie narzeka na regularne monologi. Lubi inteligentne pogawędki. – No cóż, w porządku. Oficjalnie zostajesz papieżem, idź i szerz dobrą nowinę. Właściwie mogę Cię jeszcze wyświęcić na diakona, ale musisz udowodnić, że nie jesteś kapustą czy czymś takim. Jak na mój gust nie, a to niedobrze – cmoka, po czym wręcza mi elegancki formularz. Koniecznie muszę podać powód ostatniego strzyżenia, wypisać wszystkie miejsca pracy z jakich zostałem wyrzucony po 1937 roku, wyliczyć epizody psychotyczne przeżyte w ciągu ostatniej doby i uzasadnić, dlaczego mam obsceniczne tatuaże. Nie mam? Tym gorzej dla mnie! Na szczęście zostaje mi…
Pentachłam
Zupełnie wystarczy, jeśli każdy wierny będzie przestrzegać kilku przykazań. Ich ilość można policzyć na palcach jednej ręki, co stanowi wielką tajemnicę Chaosu, albowiem wszystko, o czym można pomyśleć, zawsze zachodzi akurat piątkami. Dlatego dyskordianie zobowiązani są jeść co piątek hot dogi, wcinać same parówki bez bułek, wielbić jedyną boginię i nigdy nie wierzyć w to, co czytają. Mają też wiele innych ciekawych praktyk. – Czasem śledzę z koleżankami wybraną ofiarę, a każda z nas szepta jej kolejno co kilkanaście minut „Obudź się”, „Żyjesz w matriksie” czy „To tylko sen” – śmieje się złowieszczo Krysia Kołodziej, znana bardziej jako „Niecka Nidziańska”. – Często wygaduję bezsensowne rzeczy, a po prośbach o wyjaśnienia burczę „nie interesuj się”. Lubię też zaginać maluchy. Kiedy zbyt dużo paplają zaczynam pytać je, dlaczego tramwaje są niebieskie albo skąd się biorą dzieci. Mógłbyś powiedzieć, że to głupie i okrutne, ale jestem szczęśliwa – mówi z szerokim uśmiechem.
Jak kot z Cheshire
Kreatywni i pijani śmiechem, kpiący z wartości, wynoszący pod niebiosa dziwactwa. Zwariowani geniusze czy zwykli popaprańcy? Odpowiedź podsuwa nam słynny współczesny filozof, Robert Anton Wilson, pisząc: „Jasne, że jestem szalony, ale to nie znaczy, że nie mam racji. Jestem szalony, nie chory”. Chyba ma słuszność. Kwiatki rosną na oborniku i to jest piękne.