O przekraczaniu granic cierpienia i własnych możliwości. Dla wszystkich, którzy mają wrażenie, że za chwilę jak szklanka rozbiją się o twardy grunt. O poddaniu i akceptacji.

Data dodania: 2012-11-23

Wyświetleń: 969

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 3

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

3 Ocena

Licencja: Creative Commons

Eckhart Tolle jest autorem książek o duchowości i współczesnym nauczycielem duchowym. Mistykiem nie powiązanym z żadną religią ani tradycją. Przyciąga ludzi swoją łagodnością, spokojem, siłą ducha i znakomitą znajomością ludzkiej natury.

Pierwszą książką, która wpadła mi w ręce była "Cisza przemawia". Żadna inna, jak dotąd, nie wywarła na mnie takiego wrażenia. Wszystko, co czytałam lub słuchałam było takie proste. Tak proste, że aż się dziwię dlaczego potrzebowałam aż tylu lat, aby to zrozumieć. To rozumienie zaczęło się znacznie wcześniej, kiedy jeszcze nie wiedziałam, że ktoś taki jak E. Tolle w ogóle istnieje. Moja świadomość rosła na długo wcześniej, jednak dopiero ten człowiek pomógl mi ująć to w odpowiednie słowa i zajrzeć jeszcze głębiej w siebie. Zrozumiałam, że ja również doświadczyłam czegoś podobnego, o czym mówił ten człowiek. Przekroczyłam własną granicę wytrzymałości.

Nasze wewnętrzne opory tworzą cierpienie. I wtedy trzeba tak, jak alkoholik, siegnąć nim już dna, aby stać się gotowym, na zmiany, na odkrycie prawdy, że "istnieje inny sposób życia".  Na to wreszcie, by się od niego odbić. Tak właśnie było ze mną. W pewnym momencie powiedziałam: "Dość, poddaję się". Tak, poddałam się. Nie miałam siły dalej walczyć. Poprosiłam o pomoc i otrzymałam ją. Dokładnie wtedy zaczęły następować zmiany we mnie. Wtedy właśnie odeszłam definitywnie z Kościoła, ponieważ zrozumiałam, że tam nie znajdę tego, czego szukam. Byłam gotowa na jej przyjęcie. Przeciwstawiłam się dogmatom, religii i wszelkim schematom, jakie mnie otaczały. Wybrałam inny sposób życia. Zobaczyłam, że ta walka, jaka się we mnie odbywała, nie miała zupełnie sensu. Całe życie mi powtarzano, abym nigdy nie przestawała walczyć, ponieważ dopóki walczę, nie jestem przegrana. Kiedy to wcale nie chodzi o wygraną czy przegraną. Dla kogoś może będę przegrana, osobiście mogę uważać coś zupełnie innego. Myślę, że dopóki walczysz, do tego czasu będziesz nieszczęśliwy, niespokojny, wewnętrznie rozedrgany.

Pierwszy raz w życiu, kiedy wbrew wszelkim opiniom poddałam się, nastąpiło coś, czego nie przewidywałam. Spokój, ogromny wewnętrzny spokój. To była ta chwila, na jaką całe życie czekałam. To, czego szukałam przez te wszystkie lata. Powoli następowała akceptacja obecnej chwili, bez względu na to, co czuję, bez względu na towarzyszące emocje. Spokój dalej trwał we mnie. Miałam wrażenie, jakbym obudziła się z sennego koszmaru. Tak lekka, pozbawiona tego balastu, który dotąd dżwigałam. Poddać się i zaakceptować sytuację, to najlepsza rzecz, jaką możecie dla siebie zrobić. Nie walczyć z nurtem rzeki, lecz płynąć z jej prądem.

Duchowość nigdy nie była mi obca, jednak ta w wydaniu katolickim przyniosła same negatywne skutki. Nic tak w końcu człowieka nie nauczy, jak cierpienie i popełnione błędy. Ze wszystkiego trzeba umieć wyciągnąć wnioski. Różnice między tym konserwatywnym nauczaniem Kościoła a tym, jakie prezentuje Eckhart Tolle są ogromne. Kościół w swoim nauczaniu jest obwarowany zakazami, nakazami, dogmatami i lękiem. Swoje nauczanie uważa za jedyne właściwe. Przekonuje do swoich racji. Natomiast ten człowiek do niczego nie przekonuje i uważa to za niewłaściwe. Przekonywanie drugiego człowieka nie ma sensu, bowiem sami znajdziemy odpowiedzi, kiedy będziemy na to gotowi. I tak się stało w moim przypadku. Zakazy i nakazy na nic się zdały.

"To dlatego nigdy nie staram się przekonać kogoś, że to, co mówię jest prawdą albo, że powinni praktykować coś. Nigdy nie mówię: „Powinieneś zrobić to”. Albo starać się przekonać kogoś, kto nie chce w to uwierzyć. To jest bez sensu. Tylko, kiedy jesteś na to gotowy wewnętrznie." - E. Tolle

W udzielonym wywiadzie powiedział również coś, co stanowi podstawową różnicę w obydwu nauczaniach:

"Nauczanie nie mówi: „Tak powinieneś żyć”. Tylko kiedy jesteś w stanie słyszeć prawdę tego i będzie to miało sens dla Ciebie, to może Ci pomóc."

Żadnych warunków, dogmatów i przekonywania kogoś, jak powinien żyć.

Nie mam zamiaru walczyć z religią ani z Kościołem. Pokazuję jedynie, że można inaczej. Wyciągam to, co dla mnie dobre w chrześcijaństwie, w buddyźmie i innych naukach, resztę odrzucam. Dużo czerpię również z Zen. Kościół nakazywał mi zapominać o sobie, wyrzec się siebie, myśleć o przyszłym życiu (wiecznym a nie doczesnym) i kierować swą duszę wyłącznie do Boga, ponieważ być sobą, znaczy uznać zależność od Boga i być mu posłusznym. Tam miałam znaleźć prawdę, która dla mnie będzie najlepsza. "Bóg jest prawdą" - mówił głos z ambony. Nie mogłam się z tym zgodzić. Buddyzm natomiast uczy, aby kochać innych tak, jak siebie a siebie tak, jak innych. Nie mniej, nie więcej lecz tak samo. Mistrzowie Zen mówią, że jedyną rzeczywistością jest TERAŹNIEJSZOŚĆ.  Nie ma jutra, każde jutro staje się dziś. Przyszłość nie przychodzi inaczej jak w teraźniejszości. Zadbajmy więc o to, co mamy. Nie o przyszłość, a o teraźniejszość.

Starałam się ze wszystkich sił, by znaleźć tę prawdę w słowach, które mi Kościół katolicki przez lata powtarzał jak mantrę. Tymczasem była ona zupełnie gdzie indziej. Znalazłam ją, spoglądając głęboko w siebie, koncentrując się na sobie i na tym, co dzieje się w chwili obecnej. 

Nie wyrzekaj się siebie. Nie szukaj odpowiedzi w tym tekście czy innym. W sobie poszukaj...

Licencja: Creative Commons
3 Ocena