Biura matrymonialne to nie wymysł współczesności ostatnich dekad. Istniały w zasadzie od zawsze. Dzisiaj sprawa jest prosta - internet załatwia wszystko. Tyle że sama instytucja biura matrymonialnego w zasadzie została sprowadzona do zorganizowania sobie randki...

Data dodania: 2018-02-27

Wyświetleń: 848

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Poznam Panią/Pana w odpowiednim wieku...

Zjawisko internetowych portali randkowych pojawiło się jak na obecne czasy dość dawno. W zeszłym tysiącleciu. Miało zastąpić tradycyjne agencje matrymonialne. Taki sposób poznawania swojej drugiej połówki szybko przypadł ludziom do gustu. Miał same zalety – odbywał się w czterech ścianach domu lub pracy, bez wchodzenia do recepcji i spowiadania się urzędującej tam pani lub – rzadziej – panu.

Natomiast biura matrymonialne powstały już w zamierzchłych czasach. Swój podobny do obecnego stan osiągnęły w wieku 19-tym. W Polsce stały się dość popularne i lokowane były bez większego skrępowania czy purytanizmu na specjalnych stronach prasowych. Ich treść przypominała raczej dzisiejszą aukcję na Allegro – następował najpierw opis „towaru”, jego zalety i… wartość. Ile ma w sakiewce, ile zarabia, jakie nieruchomości. Zerknijmy na przykładowe ogłoszenie matrymonialne z roku 1980 (za http://www.lisak.net.pl/):

- Poważne. Młody człowiek lat 25, zamożny obywatel ziemski z gub. zach. Dla braku odpowiednich stosunków w Warszawie, pragnie zawiązać poważną korespondencję w celach matrymonialnych z młodą osobą do lat 20, usposobienia łagodnego, ze średnim wykształceniem, zamiłowaną w życiu wiejskim i posiadającą fortunę do 15.000 rs. w gotówce.

Co ciekawe, drugiej osoby do pary szukali mężczyźni i kobiety, przy czym te drugie wydaje się, że były w mniejszości. W swoich ogłoszeniach dawały zamiast wiana urodę bądź nie, inteligencję, dystyngowanie. Kurjer Warszawski (info link j.w.) z 1980 roku zamieszcza na przykład takie to ogłoszenie  :

- Wdowa w wieku kobiet Balzaca wyszłaby za mąż za człowieka poważnego, wykształconego i ze stanowiskiem, gdyby się znalazł taki. Jest nie ładna i nie brzydka, inteligentna i dystyngowana, a wykształcenie umie pogodzić z praktyczną stroną życia, bez obowiązków lecz i bez wiana.

Ówczesne czasy nie sprzyjały znajomościom zawieranym twarzom w twarz. Kobietom wręcz nie wolno było chodzić samym po ulicy, do teatru czy restauracji. Było to źle przyjmowane, tak zwane towarzystwo przyklejało desperatce łatkę damy lekkich obyczajów i szafowało plotkami na lewo i na prawo.

Czasy się zmieniły. Dwie wojny światowe zaorały Europę i zmieniły losy ludzkości w każdym wymiarze. Oprócz historycznej tragedii wojna zawsze niesie za sobą powiew odbudowy (pisałem o tym w artykule Wojna nie skończyła się nigdy. Wojna trwa nadal). I tej materialnej, i tej duchowej. W Polsce komunistyczne władze raczej nie przeszkadzały w tej działalności. Ogłoszenie z lat 70-tych:

- Stanisław. Lubię wino, kobiety i śpiew. Która z sympatycznych pań chciałaby dzielić ze mną  te upodobania? Prowadzę samochód. Mam na koncie co najmniej milion  przejechanych kilometrów. Znają mnie w hotelach i restauracjach jak Polska długa i szeroka. Nie jestem jednak hulaką – takie mam obowiązki służbowe. Uwielbiam życie towarzyskie w męskim gronie. Podobają mi się postawne blondynki o obfitych kształtach. 

Władza nie chciała moderować swoich obywateli. Bo i po co? Kościół omijał „wstydliwy” temat. I tak, powoli, dotrwaliśmy do czasów obecnych.

Sfera „swatania” obywateli to klasyczne biura matrymonialne którym towarzyszy zawsze bogata strona internetowa. Ale właściwie królują w niej portale randkowe typu Swatka.pl, Sympatia.pl i setki innych. Niestety, to co kiedyś wymagało trochę starań, a myślę tu o zdobyciu partnerki lub partnera, dzisiaj sprowadza się do kilku kliknięć i pierwszego spotkania.

Nie ma już wyjazdów w celach matrymonialnych „do wód”, do Ciechocinka, Sopotu czy innych uzdrowisk. Owszem, ludzie nadal leczą się w różnego rodzaju zakładach których setki reklamują swoje usługi, i nadal po przekroczeniu bram ozdrawiają w cudowny sposób biegając wręcz po klubach, dansingach czy kawiarniach. Ale dzisiaj rolę swata przejął internet. Wykorzystywany najczęściej do zapoznania się, kilku szybkich i pełnych wrażeń nocy, oraz porzucenia i następnego poszukiwania.

Edward nie jest cudem piękności. Zwykły, siwiejący już na całego facet. Jako dar od losu zachował czuprynę gęstych włosów, zaczątki dopiero brzuszka, oraz wysoką, wyprostowaną sylwetkę. W życiu – cóż, jak to w życiu – raz było z prądem, raz pod prąd. Najpierw szkoła, pomaturalne studium zawodowe, potem praca w wielkim przedsiębiorstwie – elektrowni Turów na Dolnym Śląsku. Wszystko się bujało bez większych problemów. Pozostawał singlem mimo upływającego czasu. Gdy on miał lat 25 – koledzy, i tak spóźnieni, zakładali rodziny. Jako 30-latkowie mieli już spore dzieci. Im więcej czasu mijało, tym bardziej Edek przekonywał się, że nie znalazł jeszcze tej jednej, jedynej. I zastanawiał się – po co mi ona?

O „Przyjaciółce”* usłyszał po raz pierwszy od kolegów. Poszli na piwo – cała ich gromadka. Mieli wtedy nieco ponad 25 lat, jak na mężczyzn jeszcze nieopierzone kurczaki. Czworo z nich już żonatych i dzieciatych, dwóch w związkach bezdzietnych, trzech – tak jak on – kawalerowie. W gronie facetów siedzących przy barze, sączących powoli różne alkohole nie ma szans, by wcześniej czy później rozmowa nie zeszła na seks.

Najbardziej wyszczekani byli oczywiście żonaci, choć trudno było nie zauważyć ich wstrzemięźliwości. W końcu facet jest łowcą, myśliwym, a co to cholera za radocha wieczór w wieczór konsumować tą samą ofiarę, i to zdobytą bez walki? Drinki działały jak otwieracze hamulców, w końcu jeden z kolegów uśmiechnięty, powiedział: - A ja jak chcę sobie ostro pofiglować, walę na „Przyjaciółkę”* Nie chcą niczego więcej, niż krótki seks.

Edkowi nie bardzo odpowiadało konsumpcyjne podejście kolegów. Nagle okazało się, że właściwie każdy z nich zaliczył na boku jakąś laskę w podobnych portalach. Tylko czy to było to, co lubią tygrysy? Plan mężczyzny był prosty. Loguję się na „Przyjaciółce”, zostawiam swoje szczere namiary i preferencje i… czekam na rozwój wypadków. Dane jakie zostawił nie były wygórowane. Poszukuję kobiety, najchętniej bezdzietnej, szczupłej (jakoś nie kochał się w korpulentnych kształtach), lubiącej wspólne wypady na łono natury. Zaznaczył, że nie ma za dużo kasy, i że nie interesuje go sponsoring. Nieopatrznie zamieścił, choć nie było to konieczne, swoją fotkę. Takiego młodzieńca sprzed 5 lat, dodał też numer telefonu. Nacisnął enter. Poszło.

Mail zapełniał się szybciej, niż mógł to sobie wyobrażać. Waliły kobiety różnej urody, te o wadze powyżej 90 kg, i te poniżej 60, po studiach i podstawówce. Każda chciała się z nim zobaczyć, każda w opisie prężyła się jako kobieta wyzwolona, szlachetna, niezależna i światowa. Dołączane do opisu fotografie pokazywały ich piękne sylwetki, w którym to pięknie największy udział miała pewnie wizażystka i Photoshop. Wybrał kilka z nich, poumawiał się na wrocławskim rynku i.. czekał środy. Wtedy, po 17-tej miała odbyć się pierwsza randka. Znak rozpoznawczy: biały tulipan. W końcu było lato. Jaki problem?

Edek przybył na Rynek dużo przed czasem. Na Solnym kupił nie tylko pojedynczego tulipana, ale także skromną wiązankę róż. Arletta miała nadejść gdzieś za 20 minut. Czekał niecierpliwie, udało mu się znaleźć miejsce na ławce naprzeciwko fontanny. Szok. Idzie dziewczyna z tulipanem.

Podobna z twarzy do tej ze zdjęcia. Jednak tylko z twarzy. Gruba, piekielnie gruba, może nawet na stówkę? Edkowi jego tulipan niknie odruchowo za plecami, laska omiata go spojrzeniem i… promienieje. Jesteś! Stracona kolacja, miłe w sumie zakończenie wieczoru, obietnice ponownego spotkania. Oboje widzą, że nie zaiskrzyło.

Dziesiątki podobnych spotkań. Właściwie każde, gdyby tylko chciał, mogłoby zakończyć się w łóżku. Dziewczyny lazły w pościel w butach, zdesperowane, głodne. Byle tylko załapać się na niezłego, zarabiającego faceta. Edek wspominał spotkanie z kolegami. Ich chełpliwe zapewnienia, że wyrwą każdą panienkę jaka się napatoczy, miały rację bytu. Zaczynał im wierzyć.

Spotkał w sumie przez randkowy portal ponad 30 kobiet. W kilku przypadkach ich opis zgadzał się z rzeczywistością. Reszta była przegięta na maksa. I nie chodziło tu o cielesność. O wygląd. Rozmawiał z rozbitkami życia, z dziewczynami, dla których jedyną desperacją było znalezienie mężczyzny.

Zastanawiał się, jaki jest świat tych czekających na swoją szansę? Bo jeśli faceci podobni jemu mają poważne zamiary, to jest OK. Ale jeżeli nie, co jest bardzo prawdopodobne, tysiące zdesperowanych kobiet są wykorzystywane codziennie. W imię – „Daję ci chwilkę ułudy ze mną u Twojego boku?”.

A Ty co sądzisz na temat portali randkowych? A może poznałeś/poznałaś kiedyś kogoś za pośrednictwem jednego z nich? I wyszło coś fajnego? Napisz. Bo portale nie są wcale rykowiskiem. Są miejscem spotkań, takim placem rozmów i poznania się. I tylko od Ciebie zależy, którą drogą z tego placu wyjdziesz.

*Nazwa portalu przypadkowa

Licencja: Creative Commons
0 Ocena