Sposób w jaki dowiedziałam się, że Święty Mikołaj nie istnieje do dzisiaj jest zmorą wspomnień. O mnie, o Emilu.

Data dodania: 2018-02-14

Wyświetleń: 860

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

KOMENTARZ

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Życie jest sztuką wyboru. Nie zawsze szlachetnego wyboru

Jednej chwili śmiał się jak wariat oglądając telewizję. Kiedy upadł na ziemię myślałam, że to z rozbawienia. Bo Emil taki był – jak bawił się to na maksa, jak płakał to szczerymi łzami. Chwilkę nie zwracałam na niego uwagi. Chwilkę. Oboje z synem Tomkiem rzuciliśmy się mu pomóc, robiliśmy masaż serca. Pogotowie przyjechało po kilkunastu minutach. Mój mąż był nieprzytomny, ale czułam na jego nadgarstku puls, szeptałam: - Emil, Emil, trzymaj się, Emil!!! I za chwilę w domu zrobiło się cicho, zostaliśmy z dziećmi sami. Nie zatrzymał się wiatr, Ziemia nadal wirowała, wszystko wokół takie zwyczajne. I Słońce nie zgasło.*

Mam swoje lata Jerzy. I nie pytaj ile, nie rób tego kobiecie. Kiedyś, pamiętam jak dzisiaj, jako kilkuletnia dziewczynka spotkałam mojego przyszłego męża. Dzieci? – jasne, wiesz – wydaje mi się, że tylko dzieci. Trzeba było 10 lat byśmy zobaczyli się drugi raz. Już nie byliśmy dziećmi. Wokół impreza dorosłych, nudy. Wymknęłam się do domu. – Masz fajkę? – usłyszałam za sobą wychodząc na klatkę schodową. – Zapaliłbym. Gdzieś w duszy wkurzyłam się. Łepek starszy ode mnie o raptem 8 miesięcy, a tu papierosem mi chce zaimponować. Gadaliśmy o szkole, o muzyce. Nie, nie zaiskrzyło, a epizod z nikotyną jeszcze go pogrążył.

Jest ze mną cały czas. We wszystkim czego dotykał, co robił. Uśmiecham się biorąc do ręki laptopa, na którym pasjami bębnił w komputerowe gry. Kładę się na tej samej wersalce, na której… gdy zemdlał. Kiedy zasypiam plecami przytulona do oparcia – czuję jego ciepło. Nie wierzę w duchy, dziwne - kiedy jestem na cmentarzu wiem, że tam pod ziemią są jego prochy. Nie czujęEmila. Wszędzie indziej tak.

Tydzień przed ślubem poszliśmy sobie z rodziną na dancing. Balowaliśmy, a tu jakaś laska popchnęła moją siostrę. Ta długi oddaje błyskawicznie. Bzzzz – zwarcie! Leci do nas bysio – partner laski. Będzie bieda! Emil wstaje i się prostuje ale widać, kto ma w mięśniach punkty od losu. Niewiele myśląc wyskakuję do bysia, łapię go za koszulę i zadzierając ostro głowę do góry syczę: - Koleś, ślub mamy za tydzień. Jak wyjdziecie teraz i on wróci z limem, znajdę cię. I wtedy dopiero poznasz, co znaczy wkurzona kobieta.

Zniknęli mi z oczu na kilka minut, latałam po całej knajpie by odnaleźć Emila, szukała wszędzie, nawet w męskiej toalecie. A oni siedzieli sobie przy barze! Cali i zdrowi, koledzy jedni!

Zmartwiałam – ledwie parę lat temu, niby szmat czasu, dostałam esemesa. Trzy, jeden po drugim: - Kochanie, wybacz ze tak przez komórkę. Ale nie umiem powiedzieć Ci tego w oczy. Serce mi stężało, trwało dobrą chwilę, gdy przyszła druga wiadomość: - Ukrywałem to przed tobą tyle czasu że aż mi wstyd. Ale lepiej byś dowiedziała się tego ode mnie, nie od kogoś innego… Usiadłam. Latały mi mroczki przed oczami, nie chciałam trzeciej wiadomości. Gdy przyszła, myślałam, że łotra zabiję: Święty Mikołaj nie istnieje!

Kiedy jako dwudziestojednoletnia kobieta zerwałam z chłopakiem, okazało się, że po drugiej stronie lustra w podobnej sytuacji był Emil. Znalazł w notesiku nazwisko moich rodziców – ale już nie pamiętał jak miała na imię ta nastolatka z przeszłości. Ela? Może Ewa? Dzwoniąc „strzelił” trafnie. W Elę. „To ten wysoki chuderlak mamo. Nie chce mi się z nim spotykać. Mamo, nie zmuszaj mnie. Myślisz, że to coś pomoże?” Myślałam, że śmiech rozsadzi mnie, kiedy po kilku ładnych latach zobaczyłam zmienionego wiekiem Emila pod Kolumną Zygmunta.

I jeden i drugi chudzi, wysocy, i obaj z lekka skamieniali. Kilka godzin później cieszyłam się, że nie stoi na postumencie. Tak mu się trzęsły nogi kiedy odprowadzał mnie do domu.

Niknący głos karetki zostawił potworną ciszę. Patrzyliśmy z synem na nagle opustoszały pokój. Nie było męża, nie było ojca. Niczym film w zwolnionym tempie widziałam nasz ślub w 1980-tym, wcześniej cudowne zaręczyny. Czułam jego ręce, kochane, leczące z bólu, silne męskie dłonie o aksamitnym dotyku. Pamiętałam wariackie eskapady o 3 rano nad morze, zimę stulecia kiedy z Ochoty dotarł do mnie, na Starówkę, piechotą. Setki zdarzeń, gdzie oczy mojego męża wpatrywały się we mnie z miłością, obejmując mnie spojrzeniem najsilniejszego uczucia jakie może połączyć dwoje bliskich sobie ludzi. Może dlatego tak w nas to wszystko eksplodowało, bo w moim domu czułości raczej nie było. Emil zabrał mnie w piękna wycieczkę w świat uczucia. Trochę naiwnego, chłopięcego, trochę ulegającego słabościom ale pięknego w spojrzeniu jego jasnobłękitnych oczu uroku. I moich oczu. W niego zapatrzonych.

Kiedyś obudził nas szmer, ba, hałas pod oknem. Po cichutku, nie paląc światła obserwowaliśmy razem złodzieja, który bez pardonu włamał się do naszego, świeżo odzyskanego po kradzieży malucha. Samochodzik miał wyrwaną stacyjkę - Emil palił nasze „jeździdełko” jak w filmach o amerykańskich gangsterach – zwierając kable. I pewnie złodziejowi też tak by się udało, tylko że… mój mąż zabierał na noc akumulator. Chichraliśmy się pół nocy z psikusa jakiego od nas otrzymał pan bandzior – wiele bym dała, by w nocnych ciemnościach zobaczyć jego minę gdy wyłaził z samochodu na czworakach.

Emil wypełniał moje życie bezmiernie. Miał głowę trochę w chmurach – byliśmy jak niebo i ziemia. On fruwał w obłokach, mnie przypadała rola gaszącej jego rozbrykaną duszę. Dodawał fantazji mojej przyziemności – kiedy ja liczyłam domowy budżet, mój mąż wojował ze Słońcem za pomocą motyki, kiedy ja trzymałam w twardej ręce nasze finanse i tak znajdował sposób, by kupić nowy telewizor, laptopa, meblościankę. Ale dla nas – mnie, Emila, dzieci ważniejsze było być niż mieć. Choroba i śmierć naszych bliskich dobitnie nam to pokazała.

- Nie Jerzy, nie winię o nic losu. Ani o odejście mojej mamy, ani o odejście do Boga naszej kochanej córeczki Natalki. Dziękuję za to wszystko, czym mogliśmy się cieszyć 31 lat. Emil walczył w szpitalu cztery dni. Walczył o mnie, ale też i o siebie, o Tomka. Kiedy trzymałam go za rękę, choć jedynym śladem że żyje był puls, to wierzyłam, że mnie słyszy. Rozmawiałam z nim. Przyłożyliśmy mu do ucha nagranie naszej córeczki. Wiem, że słyszał.  We wtorek, zostając z nim na noc, zobaczyłam niskie wskazanie ciśnienia na monitorze. Poprosiłam lekarza o podanie leku. Dzień przed… przed śmiercią poszliśmy się z nim pożegnać. Wieczorem ponownie zauważyłam spadające ciśnienie krwi. Tym razem nie zrobiłam nic. Trzymając mojego męża za rękę, powiedziałam szeptem: - Śpij dobrze skarbie. Nie stało się nic. Świat prócz mojego mężczyzny nie umarł. Może tylko we mnie. Nie zatrzymała się Ziemia. I Słońce nie zgasło.

* Emilowi napisałam mój wiersz:

a wszystko wokół takie zwyczajne
wiatr się nie zatrzymał
słońce nie zgasło
nie zatrzęsła się ziemia w posadach
i tylko ciebie już tu nie ma

Wysłuchał i zapisał Jerzy Wilman, Inn.Media.pl

Licencja: Creative Commons
0 Ocena