Chociaż produkcja ta weszła na ekrany polskich kin 9 miesięcy temu to dopiero niedawno udało mi się ją obejrzeć.

Data dodania: 2017-12-10

Wyświetleń: 1755

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

RECENZJA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Wszystko i nic – recenzja filmu „Wyklęty”

W ostatnich latach możemy w polskiej kinematografii zaobserwować coraz częstszą tendencję do przywoływania przeszłości naszego narodu. „Jack Strong” – historia płk. Kuklińskiego, opowiadające o polsko-żydowskich stosunkach w okresie II wojny światowej „Pokłosie” czy zrealizowany z rozmachem „Wołyń” to tylko niektóre przykłady powstałych w bieżącej dekadzie produkcji historycznych. Rodzimi twórcy starają się również przypominać postacie Żołnierzy Niezłomnych – bohaterów stawiających opór radzieckim okupantom w czasach, gdy dla wielu walka dobiegła już końca. Po „Generale Nilu” w reżyserii Ryszarda Bugajskiego, „Pileckim” z wyrazistą rolą Marcina Kwaśnego i w końcu zmiażdżonej przez krytyków „Historii Roja”, o dramacie bojowców drugiej konspiracji postanowił opowiedzieć Konrad Łęcki. Jego pełnometrażowy debiut pt.”Wyklęty miał za zadanie zrobić to lepiej niż dzieło Jerzego Zalewskiego. No właśnie, miał…

Niniejszy obraz był, jak podnoszą jego twórcy inspirowany życiorysem ostatniego z Żołnierzy Niezłomnych – Józefa Franczaka. Inspirowany to dobre słowo. Główny bohater „Wyklętego”, Franciszek Józefczyk, który rzekomo został wykreowany na wzór najdłużej ukrywającego się działacza podziemia antykomunistycznego ma z nim wspólne tylko jedno – pseudonim. W wielu źródłach można znaleźć różne informacje co do tego, pod jakim kryptonimem działał Franczak – „Lalek”, „Lala”, „Laleczka” czy może „Laluś”.. Pewne jest, że nawiązywał on do nietypowej dla mężczyzny skłonności jego właściciela - przesadnego dbania o wygląd. Tytułowy bohater filmu posługuje się zaś przydomkiem „Lolo”, który kojarzy mi się wyłącznie z imionami bajkowych postaci, a także przywołuje na myśl slang współczesnej młodzieży.

Przezwisko to jednak jedyne, co łączy Franciszka Józefczyka i Józefa Franczaka. Reżyser oraz autor scenariusza „Wyklętego” stwierdził po jego premierze, że owa realizacja jest w 90% zgodna z prawdą historyczną. Rzeczywiście, trudno się w tej produkcji doszukiwać oczywistych przekłamań w zakresie przedstawionej opowieści, ale jeśli traktować ją jako zarys biografii konkretnych osób to zawiera ona wiele przeinaczeń  Najbardziej rzucają się w oczy: otwierająca film scena, w której będący dzieckiem główny bohater (wedle opisu filmu, odwzorowujący postać „Lalka”) żegna swojego ojca oficera, który wyrusza na wojnę z bolszewikami – Józef Franczak pochodził z biednej rodziny bez wojskowych tradycji; wątek ujawnienia (fakt ten nie zaistniał w rzeczywistości), aresztowania i torturowania oraz odbicia „Wyklętego” – faktycznie, „Lalek” dostał się w ręce UB, ale został uwolniony niedługo po zatrzymaniu, nie był dotkliwie pobity i, wedle relacji świadków, sam dał sygnał do rozpoczęcia akcji ratowania go, a także sposób, w jaki w filmie przedstawiono koniec walki Józefa Franczaka. Reżyser zupełnie niepotrzebnie wplątał weń motyw wykonania wyroku śmierci na wiejskim gospodarzu, który denuncjował partyzantów. Miało to zapewne budzić skojarzenia z przeprowadzoną przez oddział „Lalka” egzekucją chłopa, Franciszka Drygały. Tutaj produkcja rozmija się z faktami, bowiem wedle jej fabuły zabito niewinnego człowieka – w rzeczywistości zaś Drygała był konfidentem. Niezgodności z historią można się też doszukać we wspomnianej pierwszej scenie filmu. Żaden żołnierz II Rzeczpospolitej nigdy nie dopuściłby się poganiania przełożonego. W tamtym okresie szczególnie dbano o zachowanie hierarchii, a oficerowie WP uchodzili za elitę narodu. Właśnie dlatego, tak wielu z nich zostało 20 lat później wywiezionych w głąb Rosji i zamordowanych jako „polskie pany”.

Realizacja Konrada Łęckiego powinna w moim mniemaniu być promowana jako bazująca na losach Żołnierzy Niezłomnych, nie konkretnej postaci. Znaleźć w niej można bowiem mnóstwo odniesień do poszczególnych bohaterów historycznych. W tym miejscu należy przypomnieć scenę, w której to grany przez Marcina Kwaśnego „Wiktor” wyraża słowami Hieronima Dekutowskiego ps. „Zapora” swój stosunek do ogłoszonej przez władzę ludową amnestii dla „leśnych”. Pojawiający się w „Wyklętym” motyw pozbawiania głów ciał pomordowanych antykomunistów, jest zaś nawiązaniem do zabójstwa wspomnianego już wielokrotnie „Lalka”.

Pierwszą wadą obrazu, na którą chciałbym zwrócić uwagę, są wykorzystane w nim zabiegi dotyczące chronologii. Jak wspomniałem wyżej, akcja filmu rozpoczyna się w roku 1920, następnie przeskakuje do roku 1947, by za moment cofnąć się o dwa lata a następnie wrócić do poprzedniej daty. Oprócz tego, fabuła „Wyklętego” wzbogacona jest o łącznie 4 wstawki z czasów współczesnych. Gdyby wydarzenia XXI wieku przeplatały się w równym stopniu z okresem działalności Niezłomnych, można by uznać, że Łęcki  dosyć dobrze posłużył się w swoim dziele narzędziem kontrastu. Jednak z uwagi na niewielką ilość scen opowiadających o dzisiejszych czasach, ma się wrażenie, że zostały one wklejone do filmu na siłę. Dodatkowo poraził mnie ich propagandowy wydźwięk. Mam na myśli przede wszystkim tę, w której prezydent „w końcu” wręcza medal synowi bohatera drugiej konspiracji. Spodobało mi się natomiast dosłowne ukazanie wywiadu z p. Joanną Senyszyn, którego celem było napiętnowanie jej za paszkwil rzucony pod adresem Żołnierzy Wyklętych.

Kolejne niedociągnięcie realizacji Konrada Łęckiego dotyczy właśnie niepotrzebnych ujęć. Fragmenty, w których główny bohater biegnie przez las w żaden sposób nie wzbogacają akcji filmu, a jedynie go wydłużają. Odkąd zobaczyłem, że trwa on tylko 107 minut (notabene kilka z nich to wyliczenie sponsorów dzieła, albowiem powstało ono  bez finansowej pomocy PISF-u), spodziewałem się dynamicznej fabuły, za którą nie dam rady nadążyć. Pomyliłem się. Produkcja pełna jest rozciągniętych do maksimum, nic jej niedających scen.

Pozwolę sobie wrócić do postaci głównego bohatera. „Lolo” został według mnie przedstawiony w bardzo ciekawy sposób. Obraz Konrada Łęckiego wspaniale pokazał, że Niezłomni także miewali wątpliwości. Wskazał na ich rozpacz w obliczu braku wyboru. Z rąk kata albo w obławie - to zawsze śmierć.

„Wyklęty” prezentuje nie tylko historie walczących o wolność Polaków, ale także ich adwersarzy. Komuniści zostali moim zdaniem przedstawieni w nim wręcz tragicznie. Pierwsze złe wrażenie związane z pojawiającymi się na ekranie czarnymi charakterami, wywarła na mnie już znajdująca się na początku filmu scena, w której udział brał grany przez Janusza Chabiora minister. Aktor ten kojarzy mi się dość jednoznacznie – komediowo. W opisywanej produkcji również nie potrafił odciąć się od wykreowanych w przeszłości ról, wesołego patologa w „Komisarzu Alexie” czy Mieczysława Antychrysta i chcącego ukraść Waldkowi Adidasy Teofila Zakwasa – epizodycznych bohaterów „Świata według Kiepskich”. Chabior pojawia się na ekranie przez około 3 minuty. W tym czasie wyrzuca z siebie stek przekleństw godny „Psów” Władysława Pasikowskiego, co moim zdaniem czyni ten fragment niewiarygodnym – może nawet groteskowym.

Podobny zarzut stawiam pozostałym negatywnym bohaterom produkcji Konrada Łęckiego. Uważam, ze ich postaci zostały przerysowane. Nieschodzące z ich ust wulgaryzmy wcale nie sprawiają, że są oni bardziej przekonywujący. Zwracam uwagę nie tylko na ilość pojawiających się filmie nieparlamentarnych słów, ale też na to, „z jakiej półki” one pochodzą. Wyrażenie „Odjebałem tego okurwieńca” moim zdaniem bardziej pasuje do gangsterskich komedii pokroju „E=mc2” aniżeli realizacji historycznej.. A już zwracanie się przez dowódcę do swoich podkomendnych słowem „siad” wydaje mi się co najmniej absurdalne.

Aktorstwo w „Wyklętym” jest dla mnie następnym mankamentem działa, do którego pragnę się odnieść. Jak wspomniałem, nie znajduję niczego wartościowego w grze odtwórców ról komunistów (może poza pojedynczymi epizodami odzwierciedlającymi ich brak kultury a nawet obycia z panującymi w LWP zasadami; np. ten, w którym żołnierz o średnim stopniu chce podać rękę radzieckiemu oficerowi) , ale sądzę, że również postaci polskich żołnierzy zostały odegrane słabo. Monologi i rozmowy Niezłomnych to zupełne przeciwieństwo komicznych wypowiedzi przedstawicieli władzy ludowej. Wspomniana już przeze mnie scena, w której „Wiktor” wypowiada słowa „Zapory” to najlepszy przykład tego, że ów film nadużywa patosu. W oczy (a raczej uszy) rzucają się również fragmenty, gdy odtwórcy ról Niezłomnych wypowiadają swoje kwestie nie tylko nieteatralnie, a wręcz nieśmiało – jakby wyuczyli się ich na pamięć i chcieli powiedzieć je, zanim zapomną. Trzeba jednak oddać aktorom sprawiedliwość, napisane przez Konrada Łęckiego kwestie wcale nie ułatwiały im zadania.

Reżyser „Wyklętego” przeprowadził  ciekawy zabieg castingowy. W obsadzie filmu możemy odnaleźć wiele legend polskiego kina (to właśnie one zawyżają poziom gry aktorskiej tej produkcji), które zaangażowano do epizodów. Największe zaś kreacje zostały powierzone niemalże debiutantom.

Po premierze obrazu, dużo mówiło się  o wspaniale ukazanej zasadzie wzajemnych przeciwieństw pomiędzy różnymi poglądami i zachowaniami poszczególnych przedstawicieli tych samych grup społecznych. Nie zauważyłem tego. Praktycznie każdy bohater tej produkcji prezentuje stosunek do rzeczywistości typowy dla klasy, z której pochodzi. Tak np. ludność cywilna – chłop grany przez Marka Siudyma w jednej ze scen pluje na ciało Wyklętego, ale robi to prawdopodobnie ze strachu. W ujęciu na jego polu słyszymy słowa, z których wynika, że po prostu zdaje on sobie sprawę z niemożności pokonania władzy. Podobnie matka narzeczonej „Lola”, ciągle powtarza, że niedoszły zięć „wpędził ich w kłopoty”. Boi się. Wykreowany przez Leszka Teleszyńskiego lekarz, który uratował Franciszka Józefczyka zniechęca go do walki, ale głównie dlatego, że również odczuwa obawy, spotęgowane dodatkowo śmiercią syna. Odmawiający „Lolowi” udzielenia ślubu proboszcz  czy zdający się negować stwierdzenie, że „wojna wciąż trwa” zakonnik to także przykłady zastraszonych „popleczników” komunistycznego rządu.

Korzystnym jest, że Konrad Łęcki nie przedstawił Żołnierzy Niezłomnych jednoznacznie pozytywnie w relacji do przedstawicieli władz ludowych. Co prawda, „Lalek” nie zabija chcącego go aresztować żołnierza LWP a łysy ubek strzela w plecy kobiecie z dzieckiem na ręku, ale jednak oddział Wyklętych morduje jeńców po odbiciu „Marcina”… Jednocześnie dla ukazania pełnego kontrastu brakuje mi w obrazie kreacji „dobrego komunisty”, bo przecież bywali i tacy…

Nie bez powodu zatytułowałem niniejszą recenzję w taki a nie inny sposób. „Wyklęty” zawiera wszystkie wątki, jakie powinien mieścić w sobie film tego rodzaju – patriotyczny, miłosny a nawet psychologiczny. Uważam jednak, że właśnie z powodu ich nagromadzenia, żaden z nich nie został przedstawiony wystarczająco dokładnie. Wszystkie pozostawiły widza z pytaniami, na które film Łęckiego nie odpowiedział.

Bezapelacyjny atut produkcji stanowią zdjęcia autorstwa Karola Łakomca. Dzięki jego pracy, „Wyklęty” zdecydowanie góruje wizualnie nad znacznie przewyższającymi go budżetem realizacjami, m.in. „Bitwą pod Wiedniem”. Wysiłki operatora pozwoliły wiernie oddać urok jednego z piękniejszych regionów Polski – Kielecczyzny.

Przeznaczeniem produkcji Konrada Łęckiego bez wątpienia miało być edukowanie polskiego społeczeństwa w zakresie historii naszego kraju. Moim zdaniem, i w tym aspekcie reżyser oddał celny strzał do własnej bramki. Z powodu ogromnej ilości brutalnych scen, „Wyklęty” nie jest odpowiednim dla szerokiej widowni obrazem. Gwałt, miażdżenie młotkiem rąk czy oddawanie moczu na pobitego aresztanta to nie to, co nadawałoby się do pokazania gimnazjalistom uczestniczącym w wycieczce szkolnej zorganizowanej w ramach lekcji języka polskiego.

I jeszcze smaczek na koniec – co prawda strona produkcji Łęckiego w bazie serwisu Filmweb nie zawiera sekcji „błędy w filmie”, ale ja pewien dostrzegłem. Moment, w którym komunista każe mieszkańcom wsi „wypierdalać na zewnątrz”, by zobaczyli zwłoki jednego z Wyklętych. Jakim cudem, ów żołnierz nie zauważa stojącego w drugim pokoju „Lola”?

Wrodzony patriotyzm nie powala mi nazwać filmu Konrada Łęckiego „gniotem”, ale, chcąc być uczciwym recenzentem, muszę abstrahować od uczuć i na chłodno ocenić go w kategorii dzieła artystycznego. Rozpatrując produkcję w ten sposób stwierdzam, że twórcy „Wyklętego” wykreowali ciekawą historię, ale styl, w jakim przenieśli ją na ekran pozostawia wiele do życzenia.

Moja ocena: 5/10

Licencja: Creative Commons
0 Ocena