Każdy z nas zna historię obrony składnicy tranzytowej na Westerplatte, nie żadnej fortecy wybudowanej z żelbetonu, ale zwyczajnego magazynu wojskowego, wybudowanego z czerwonej cegły.

Data dodania: 2017-09-08

Wyświetleń: 694

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Składnica tranzytowa na Westerplatte powstała, gdyż Wolne Miasto Gdańsk w rzeczywistości znajdowało się pod kontrolą Niemców. Każdy transport przeznaczony dla Polski, przechodził przez ręce niemieckie. Z tego powodu został wydzielony fragment terenu, gdzie Polacy przyjmowali towary i mogli je rozsyłać na cały kraj bez kontroli Niemców.

Z historią obrony Westerplatte wiąże się wiele ciekawostek, bo nie sama bohaterska postawa polskich żołnierzy tutaj jest ważna.

W całej sprawie dotyczącej obrony Westerplatte powstało wiele pytań, ale też fałszywych legend. Między innymi wiersz K. I. Gałczyńskiego „Pieśń o żołnierzach z Westerplatte”, w którym to rzekomo żołnierze czwórkami do Nieba szli, a dlaczego nie do piekła? Dlaczego czwórkami? Obrona składnicy tranzytowej składała się z około 200 żołnierzy, gdyby zatem czwórkami do Nieba szli, ilu musiałoby ich być? Podobno zginęło 20 polskich obrońców, nie na raz, czwórkami, ale w ciągu siedmiu dni. Zakłada się też, że wśród zabitych znalazło się czterech dezerterów, których spotkał los, jaki w wojsku stosuje się za zdradę — śmierć z rąk ich kolegów. Reszta trafiła do niewoli.

Ostrzeliwani z pancernika Schleswig-Holstein, atakowani przez setki żołnierzy niemieckiej kompanii szturmowej Kriegsmarine, bronili magazynów — nie żelbetonowych schronów, umocnień wojskowych, ale zwyczajnych prostych budynków, w których tynki dopiero schły.

 Pierwszy ostrzał z pancernika rozpoczął się o godzinie 4.47 i trwał osiem minut. Miał utorować drogę piechocie morskiej, która przystąpiwszy do ataku z miejsca napotkała silny opór obrońców. Niemcy musieli się wycofać zabierając czterdziestu zabitych i rannych. Zaś atak z pancernika nie uczynił większych szkód.

Oficjalna historia przedstawiana przez lata opowiada o dzielnym obrońcy: majorze Henryku Sucharskim, który po zakończonej bitwie, po kapitulacji, otrzymał od Niemców szablę w nagrodę za obronę!

Jednak jest też prawdziwa wersja historii, ukrywana przez lata. Ale czy ukrywana? Przypomniałem sobie o niej przypadkiem, kiedy przeglądałem własny klaser ze znaczkami i tam znalazłem serię: „Wojna obronna 1939”, a wśród znaczków ten poświęcony obronie Westerplatte. Na znaczku pocztowym wydanym w roku 1985 jest portret i podpis: „z-ca dowódcy kapitan Franciszek Dąbrowski”. Czy zatem ta historia była ukrywana?

Majora Sucharskiego wielu dziś nazywa alkoholikiem i panuje przekonanie, że pijany był nawet w chwili ataku. Czy zatem nie jest ciekawostką, dlaczego taki człowiek w ostatniej chwili przejął dowództwo nad tą placówką? Czy jeżeli faktycznie lubił zaglądać do kieliszka, nie został tam umieszczony specjalnie?

Westerplatte, skład tranzytowy, bronił się siedem dni, a w założeniu miał bronić się zaledwie sześć godzin. I paradoks. Belgijska twierdza Eben-Emael broniona przez 800 żołnierzy ukrytych w żelbetowych schronach, gdzie ściany miały około 2,5m, wyposażona w działa i karabiny maszynowe, usytuowana 25 metrów pod ziemią, po 36 godzinach walk, poddała się 80 niemieckim komandosom.

Czy potraficie zrozumieć różnicę tej sytuacji? Budynki nawet jeszcze nie oddane do użytku, mokre tynki, niezwiązane, a beton w czasie wysychania osiąga wysoką temperaturę, bronione nie dla zawartości magazynów, ale bronione bohatersko dla idei. Stały się niezdobyte przez najeźdźcę. Gdyby żołnierze bronili się dalej, kto wie jak potoczyły by się losy tego miejsca? Jakiego sprzętu musieliby używać Niemcy, aby zdobyć tak niewielki skrawek lądu?

Znane są dziś teorie na temat, że Polacy mieli bitwy przegrać. Brak odpowiedniego dowództwa, brak łączności, zmiany kadrowe wprowadzane w ostatniej chwili. Ustanawianie dowódcami ludzi bez przygotowania bojowego — urzędników, rzekomo zostały ustawione specjalnie. Tylko duch bojowy i godność polskiego żołnierza pozwoliły na doprowadzenie do ogromnych strat Niemców, którzy zakładali, że w tydzień zdobędą Polskę.

Winę za przegraną Kampanię Wrześniową ponoszą wyłącznie urzędnicy najwyższego szczebla, którzy być może przyjmowali rozkazy od kogoś innego i w pośpiechu uciekli z atakowanego kraju pozostawiając jego los, a szczególnie los wielu niewinnych ludzi, w rękach agresora. Jak inaczej może być możliwe, aby ósma armia świata, jaką wówczas miała Polska, przegrała walki, gdy stosunek wojsk wcale nie był tak duży jak ukazują zakłamane źródła?

Historię zawsze piszą zwycięzcy…

Licencja: Creative Commons
0 Ocena