Weto prezydenta, przedtem konflikt wokół Trybunału Konstytucyjnego – wszystkie elementy zaczynają się układać w jedną całość. Najpierw przypomnijmy kilka faktów:

Data dodania: 2017-07-27

Wyświetleń: 985

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Puzzle prezydenta, czyli House of Cards po polsku
1. "10 lipca 2013 r. — prezydent Bronisław Komorowski podejmuje inicjatywę ustawodawczą w sprawie ustawy o Trybunale Konstytucyjnym;
2. 12 maja 2015 r. — w Sprawozdaniu Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka oraz Komisji Ustawodawczej o przedstawionym przez Prezydenta RP projekcie ustawy o Trybunale Konstytucyjnym pojawia się możliwość wyboru sędziów konstytucyjnych niejako na zapas, na zasadzie rozwiązania o charakterze incydentalnym obowiązującego do końca 2015 r.;
3. 25 czerwca 2015 r. — Sejm uchwala ustawę o Trybunale Konstytucyjnym, która umożliwia wybór sędziów konstytucyjnych niejako na zapas;
4. 8 października 2015 r. — tuż przed upływem VII kadencji Sejm dokonuje wyboru 5 sędziów konstytucyjnych; wszyscy są wybrani w sposób naruszający prawo, a ponadto część z nich może być wybrana niejako na zapas, co będzie zależało od daty zwołania Sejmu VIII kadencji na pierwsze posiedzenie przez prezydenta Andrzeja Dudę".
 
Wbrew pozorom powyższy cytat nie należy do materiałów wewnętrznych partii obecnie rządzącej, ale pochodzi z książki profesora prawa, historyka tej dziedziny, Lecha Mażewskiego, zatytułowanej "Wiele hałasu o nic?...". Jest to w tej chwili bodajże jedyna pozycja porządkująca trwający od wielu miesięcy spór polityczny dotyczący usytuowania Trybunału Konstytucyjnego w systemie ustrojowym III RP, jak i w systemie sądownictwa tego państwa. Praca nie jest trudna, napisana została językiem zrozumiałym dla przeciętnego polskiego inteligenta, absolwenta szkoły wyższej, który w okresie wędrówki przez szkolne ławki przeczytał kilka książek, a z tzw. wiedzy o społeczeństwie i świecie współczesnym otrzymywał oceny przynajmniej dostateczne.

Taki "intelektualista" książkę tę powinien zrozumieć bez większych problemów. Nie znaczy to jednak, że autor uproszczeniem zapłacił za ścisłość wywodu i poziom analizy. Książki tej bowiem nie da się zapisać do tej czy innej partii, nie da się jej też wykorzystać do szczekania na politycznego przeciwnika. Ona służy ludziom pomocą w zrozumieniu tego, co się wokół nich dzieje. Ludzie zaś, którzy starają się rozumieć, nie szczekają na siebie, nie są skłonni, by rzucać kamieniami w przeciwnika.

Mażewski ukończył swą książkę, gdy dobiegła końca pierwsza runda pojedynku między obecną władzą ustawodawczą i wykonawczą a władzą sądowniczą, reprezentowaną wówczas przez Trybunał Konstytucyjny z prezesem Andrzejem Rzepliński. Można powiedzieć, że wspomniana pierwsza runda skończyła się na skutek upływu czasu. Po prostu dobiegła końca kadencja prof. Rzeplińskiego jako prezesa TK. Zastąpiła go sędzia Przyłębska, która natychmiast urlopowała przepracowanego, bo "obciążonego" zaległym urlopem, prof. Biernata, dopuściwszy przedtem do procedowania sędziów, których wybrano zamiast sędziów wybranych 8.10.2015 r.

Runda się zakończyła, ale nie cały pojedynek, bo prezes Rzepliński czując na plecach nieubłagany oddech upływu czasu, postanowił przenieść swoje dywizje na obszar SN, który, jak można domniemywać z wypadków, które potem nastąpiły, miał zastąpić w funkcji sądu prawa TK, uznany przez część elit wrogą obecnej władzy wykonawczej za "nie swój". Owo "swój" - "nie swój" "nasz" - "obcy" to kategorie z gruntu polityczne. Warto je zapamiętać, bo one wyznaczają ramy obecnie już drugiej rundy sporu, czyli o Sąd Najwyższy i jego usytuowanie w ramach ustrojowych państwa polskiego.

Rzeczą ciekawą w tym kontekście jest na przykład to, że demonstrującym sprzeciw wobec ustaw reformujących sądownictwo w Polsce, zaproponowanych przez PiS i potem w 2/3 zawetowanych przez Pana Prezydenta, towarzyszył baner z napisem: "Obronimy naszych sędziów". Jasno z tego wynika, że sędziowie podlegają polityce, bo dzielą się i są dzieleni na "naszych" i "obcych". "Naszych" obronimy - "obcych", czyli "nie naszych"..., aż strach pomyśleć, "co im zrobimy"...

Obecnie mówi się i pisze wiele o tym, jak wielkim zaskoczeniem dla partii rządzącej i jej "wyznawców" było weto zgłoszone przez PAD. Tym większe dla tych drugich, że jeszcze do niedawna byli oni wyznawcami także PAD. I co teraz? Jak tę żabę zjeść? Odpowiedź na to pytanie pozostawimy jednak wyznawcom. Być może, w miarę pogłębiania się sporu i podgrzewania atmosfery ktoś rzuci zwykłe w takich przypadkach hasło: "Zdrajca!” Mniejsza o to. Nas interesują pożytki płynące z książki prof. Lecha Mażewskiego. Sądzimy bowiem, że dla tych, którzy przeczytali "Wiele hałasu o nic?..." decyzja PAD nie powinna być zaskoczeniem, choć nie sugerujemy oczywiście, że książka jest temu poświęcona... Więcej, byliby zaskoczeni, gdyby Pan Prezydent ustawy te podpisał. Powiedzmy szczerze, twardych dowodów na poniżej sformułowaną tezę nie ma, ale są dość wyraźne poszlaki... Gdyby bowiem nowo wybrany wówczas na Prezydenta RP Andrzej Duda zwołał pierwsze posiedzenie nowego Sejmu o kilka dni wcześniej, można by zakwestionować prawomocność wyboru wszystkich wybranych 8 października 2015 r. przez ustępujący Sejm na sędziów TK. Pytanie, które musimy tu postawić, brzmi: Czy PAD nie wiedział o tym, czy nie miał świadomości, że od wyznaczenia przez niego daty pierwszego posiedzenia nowo wybranego Sejmu zależy los wybranych przez poprzedni Sejm członków TK?...

Cóż, trudno przypuścić, by dr prawa, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, o tym nie wiedział..., choć oczywiście twardych dowodów na jego wiedzę w tym względzie nie mamy, co uczciwie musimy przyznać. Rozważmy jednak, jaka była przyczyna decyzji PAD o zwołaniu pierwszego posiedzenia Sejmu w dniu, w którym zostało ono zwołane, a nie wcześniej?
Po pierwsze, nie możemy przyjąć, że AD tak był zaskoczony faktem swego wyboru, że świętowanie tego zwycięstwa przeciągnęło mu się aż do wyborów parlamentarnych. Podobnie niegrzeczne byłoby przypisywanie mu niewiedzy w zakresie uprawnień głowy państwa oraz znajomości ogólnej sytuacji politycznej. Wydaje się więc, że Andrzej Duda zaryzykował zagmatwanie konfliktu między większością parlamentarną i nowym rządem z jednej strony a Trybunałem Konstytucyjnym z drugiej. Wiedział oczywiście, że taki konflikt wybuchnie. Było to oczywiste dla wszystkich, którzy śledzili dzieje potyczek PiS z TK w latach 2005-2007, jak i znali zapowiedzi programowe tej partii.

Jak pamiętamy i jak pisze o tym Mażewski: "Kwestią legalności wyboru przez Sejm w dniu 8 października 2015 r. 5 sędziów zajął się TK w wyroku z 3 grudnia 2015 r. (K 34/15). Uznał wtedy dwóch spośród nich za wybranych niezgodnie z prawem, gdyż Sejm może obsadzać stanowiska jedynie tych sędziów, których kadencja wygasa w trakcie kadencji parlamentu, niedopuszczalne zaś jest obsadzanie stanowisk sędziów niejako na zapas"... Powtórzmy zatem i podsumujmy zarazem: gdyby posiedzenie nowo wybranego Sejmu zostało zwołane wcześniej, to on wybierałby wszystkich 5 sędziów TK. Gdyby zaś - jak się zresztą stało - zostali oni wybrani przez poprzedni Sejm, to TK musiałby uznać ich wybór za niezgodny z prawem. Ponieważ jednak Andrzej Duda wyznaczył pierwsze  posiedzenie nieco później, choć oczywiście jak najbardziej zgodnie z trybem przewidzianym prawem, to sprawy od początku były, po pierwsze, niejasne, a po drugie, rozciągnęły konflikt na przeciąg roku, aż do końca kadencji Prezesa Rzeplińskiego.

Ktoś śledzący dzieje tego sporu mógłby powiedzieć, że było to działanie samobójcze dla głowy państwa, wszak pamiętamy groźby postawienia Prezydenta przed Trybunałem Stanu, a nawet zwykłym sądem, groźby złożenia go z urzędu itp. Wydaje się jednak, że ryzyko było niewielkie i się opłaciło. Po pierwsze, odium konfliktu spadało na rząd, a w pewnym momencie na Premier Beatę Szydło, której grożono rozmaitymi trybunałami za niepublikowanie kolejnych orzeczeń TK. Prezydenta dotykało to tylko ubocznie i od czasu do czasu, ponieważ nie odwoływał się do swej broni atomowej, czyli nie stosował weta. Prezydent wiedział natomiast świetnie, że i tak, wraz końcem kadencji Prezesa Rzeplińskiego, konflikt się zakończy. Zyskał za to czas na zagospodarowanie się na swych władczych włościach, a przede wszystkim związał ze sobą większość parlamentarną podpisując jej nowelizacje i nowelizacje tych nowelizacji, a przede wszystkim, o czym już wspominaliśmy, swoiście skrępował ją przedłużającym się konfliktem z TK. Dzieje tego konfliktu, niemalże dzień po dniu, możemy prześledzić dzięki materiałowi zebranemu przez prof. Mażewskiego. I na tej też podstawie twierdzimy, że konflikt ten, choć nieunikniony, mógł się zakończyć już 3 grudnia 2015 r.

Generalnie cały konflikt znacznie wzmocnił pozycję Pana Prezydenta, a zapewne poprawił też jego samopoczucie, może nawet umocnił go w przeświadczeniu, że jest PWP (Prezydentem Wszystkich Polaków). Prezydent okazał się dla partii rządzącej niezbędnym elementem jako spolegliwy, ale z własnej woli, taki, co może, ale nie musi, współpracownik i współautor tzw. "dobrej zmiany"...

Zaznaczmy jednak, że nie podejrzewamy Pana Prezydenta o naiwność także wówczas, gdy dopiero rozważał propozycję kandydowania na urząd Prezydenta RP. Musimy założyć, że zdawał sobie sprawę ze swej roli, wiedział, że wystartuje jako kandydat Prezesa Jarosława Kaczyńskiego i stada politycznego, które Pan Prezes personifikuje. Póki co, nic nie wiemy o jakimś dłuższym stanie utraty świadomości, który by się wtedy przytrafił Andrzejowi Dudzie. Nie był kandydatem niezależnym i wiedział o tym. Został wynajęty do zwycięstwa nad Bronisławem Komorowskim, o którym dopiero dziś wielu sądzi, że był do pokonania nawet przez pokemony... Wtedy mało było takich, którzy by tak uważali. Jak wiemy, nawet red. Michnik popełnił tu błąd. By to zwycięstwo osiągnąć, oddano mu do dyspozycji całą aparaturę instytucjonalną i finansową, jaką partia dysponowała.

Gadanie o byciu PWP nie ma jednak sensu zarówno z tego względu, że kandydat został "wyprodukowany" i zaproponowany przez jedną z partii politycznych, jak i dlatego, że wybrała go większość, ale nie całość, głosujących. Wybrała ze względu na program, który zaprezentował, a który był zarazem programem o wiele bardziej znanego Prezesa Kaczyńskiego i PiS-u... Warto tu wspomnieć, choć tego wątku nie będziemy rozwijać, że szefową kampanii wyborczej PAD była obecna premier Beata Szydło. To jeszcze bardziej zdawało się wiązać kandydata, a dziś prezydenta RP z konkretną formacją polityczną... Nic nam wiadomo, by przeciwko temu protestował.

Jak napisałem, nie mamy twardych dowodów świadczących o tym, że Prezydent Andrzej Duda od takiego, a nie innego wyznaczenia daty pierwszego posiedzenia nowo wybranego Sejmu rozpoczął swą „walkę o niezależność polityczną”. Może zdecydował przypadek? Zgadzamy się jednak z tymi, którzy twierdzą, że „nie ma przypadków, są tylko znaki”... Trzeba je jednak umieć dostrzegać i właściwie odczytywać. Nawet po czasie. Tym bardziej, że po okresie lojalnej, ale jak powyżej zauważyliśmy pożytecznej głównie dla Prezydenta, a obciążającej dla rządu i pierwszej minister, współpracy w sprawie TK, pojawiły się nowe znaki...
Pierwszym w kolejności była prezydencka koncepcja referendum konstytucyjnego. O tyle dziwny był to znak, że po pierwsze, propozycja nie była skonsultowana z PiS i zaskakująca dla tego ugrupowania, w końcu rządzącego, a po drugie, wzmagała poczucie chaosu i przez to stawiała obóz rządzący w dość niezręcznej sytuacji. "O co chodzi? Jakie referendum? Jakie w nim pytania?" - W zasadzie nikt tego nie wiedział, nawet Pan Prezydent sprawiał wrażenie człowieka, który nie wie, o co mu chodzi... Czyżby? Oczywiście, można rzucić granat w tłum i ni to z rozbawieniem, ni z zakłopotaniem przyglądać się konsekwencjom. Dorośli wiedzą jednak na ogół bardzo dobrze, jakie będą rzutu granatem konsekwencje. Konsekwencją propozycji PAD był zaś niepokój: "coś chcą zrobić, coś zmienić, ale co? Po co? Ile to będzie kosztować? Kto zapłaci, kto zyska, kto straci?". Odium znów spadało na rząd i partię, która go tworzy, bo w społecznym mniemaniu to rząd właśnie odpowiada za to, co się w państwie dzieje.

Drugim znakiem było weto w sprawie Regionalnych Izb Obrachunkowych. Dziś, po wecie w sprawie ustaw o KRS i Sądzie Najwyższym, o nim trochę zapomniano, ale była to decyzja o poważnych konsekwencjach dla finansów państwa, zwłaszcza w związku z tym, że większość tzw. samorządów jest teraz we władaniu obecnej opozycji i rząd ma stosunkowo niewielki wpływ na dysponowanie przez te samorządy środkami z danin publicznych - vide finansowanie różnych fanaberii postępowych, np. zapłodnienia in vitro, czy propozycje, owszem nierealizowane, sprowadzenia uchodźców na koszt samorządów. I wreszcie przyszło to, co tak wielu zaskoczyło: dwa weta do ustaw sądowniczych. PAD zablokował jedną z najważniejszych w najnowszych dziejach Państwa Polskiego zmian, które - mówiąc w skrócie - czyniły bardziej czytelnym obszar odpowiedzialności politycznej włączając weń także władzę sądowniczą, której reprezentanci, jak do tej pory, odgrywali i odgrywają w polskim systemie ustrojowym rolę bogów olimpijskich, tym tylko różni od nich, że śmiertelni. Nie mamy zatem już dziś żadnej pewności, czy te zmiany w najbliższym czasie wejdą w życie, w jakim kształcie itd. Wiemy tylko, bo sam nam to powiedział, że prezydent chce zmian "mądrych". Znakomicie! Martwilibyśmy się, gdyby chciał zmian "głupich"... Nie ulega natomiast wątpliwości, że doszło do tego weta, które niektórzy nazywają wybiciem się Pana Prezydenta na niepodległość, w okolicznościach najgorszych z możliwych i w sposób „głupi”. W odbiorze społecznym Pan Prezydent ugiął się przed rozwydrzoną ulicą, stawiając tym samym pod dużym znakiem zapytania sensowność przewidzianych konstytucją procedur demokratycznych.
Po cóż bowiem przechodzić przez kosztowny proces kampanii wyborczej i wybory, po co liczyć głosy i sprawdzać rzetelność tych obliczeń, po co utrzymywać Sejm i Senat, skoro o kształcie prawa może zdecydować tłum zgromadzony na ulicy? Dodajmy, że uzyskana w ten sposób „niepodległość” to w istocie uzależnienie od tych, którzy tę ulicę organizują.

Przedstawiliśmy powyżej naszą wersję wypadków, które w ostatnich dniach tak zbulwersowały opinię publiczną, szczególnie zaś zdezorientowały tzw. zwolenników "dobrej zmiany". Cóż, biedacy, mają myśleć? Przy kim stanąć? Przy PAD czy przy Prezesie, Pierwszej Minister i Partii?... Za kim się opowiedzieć? Pojawiły się już pierwsze narracje, każące widzieć w PAD męża opatrznościowego, który swą decyzją uratował Polskę przed interwencją sąsiadów, krótko mówiąc przed kolejnym rozbiorem...
 
Pomijając już problem poszanowania przez autora tej koncepcji inteligencji jego czytelników, warto zauważyć, że nie wyznacza ona z pewnością granicy absurdu. Niebawem może się okazać, że weta PAD miały wymiar katechoniczny - powstrzymały koniec świata, który już został przez Pana Boga zdecydowany, ale PAD, wetując, okazał się "tym, który powstrzymuje"... Jako argumentem za prawdziwością takiej narracji można przywołać fakt obecności PAD na Jasnej Górze w przeddzień zawetowania wspomnianych ustaw...

"Wyznawcy", których w pocie czoła przysparza nam tubylcza publicystyka, z pewnością wierzą, że z Góry jest bliżej do Pana Boga niż z dołu, a już bliżej niż z Jasnej Góry być nie może... Nam jednak chodziło o to, by pokazać, że powstrzymywać ów koniec świata dla "wybranych", bo - poważnie mówiąc – jest to powstrzymanie ich świata w istnieniu - PAD zaczął już dawno i że jego decyzja nie mogła zaskoczyć tych, którzy czytają dobre książki. Polecamy zatem pracę Lecha Mażewskiego "Wiele hałasu o nic? Konflikt wokół Trybunału Konstytucyjnego w latach 2015-2016 w perspektywie rozważań modelowych". Kto czyta znaki, nie błądzi, a bywa też, że mniej zjawisk go zaskakuje... Były bowiem znaki, które już dawno przepowiadały to, co stało się 24 lipca 2017 r., gdy ujawnił się nowy przywódca opozycji w Polsce. Ponieważ dotychczasowa opozycja nie była w stanie wyłonić ze swego grona nikogo poważnego i wartego uwagi, ponieważ tworzyła i poszerzała wokół siebie pustkę intelektualną, wyłonił się on spośród zwolenników "dobrej zmiany". Ma już nawet swoje hasło. Wchodzimy w okres "mądrej zmiany", która powstrzyma tę pierwszą...
Na dotychczasowym miejscu pozostanie jedynie Jasna Góra i tego się trzymajmy.
Licencja: Creative Commons
0 Ocena