Na poziomie molekularnym proces racjonalizacji bytu załamuje się radykalnie, bowiem świadomość badacza styka się ze świadomością badanego obiektu. I dopiero teraz możliwa jest epistemologia dwukierunkowa.

Data dodania: 2014-01-20

Wyświetleń: 1885

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

       W dziedzinie filozofii bodaj najciekawszym problemem jest problem świadomości. Była ona różnie definiowana, odmiennie pojmowano jej funkcję i zadania. Dla Freuda, na przykład, była utożsamiana z ego, czyli tą częścią psychiki indywidualnej, którą cechowała przytomność własnych działań i zachowań. W tej chwili jestem świadom tego, że piszę ten tekst; skupiam swoją uwagę na logice następstw kolejnych zdań i kolejności uderzeń klawiszy na moim laptopie. Mózg jest wyraźnie sprzężony z palcami, a czynności, które wykonuję, tworzą przestrzeń ego w tym-oto-momencie. Jednak na działanie wykonywane w tej chwili wpływa również nad-świadomość i pod-świadomość. Choć o tym nie myślę, moje czynności determinowane są przez sferę norm społecznych, a także treści id, czyli sferę popędów, instynktów i wypartych ze świadomości treści.

              Ego w tym starciu nie ma szans. Jest jak sędzia na ringu, który kontroluje przebieg pojedynku bokserów wagi superciężkiej. Sędzia jest mały i drobny, zawodnicy to gladiatorzy, ale to oni muszą dostosować się do poleceń arbitra. Ego  jest kroplą w oceanie podświadomości, jest milimetrową warstewką w kilometrowej formacji skalnej. Dlatego też, to ostateczna konsekwencja  teorii Freuda, nigdy nie podejmujemy wolnych wyborów. Żaden z nich nie ma charakteru autonomicznego. Jak mawia Lichtenberg, wolność jest mitem pozwalającym człowiekowi wierzyć, że może zachować godność w rzeczywistości poddanej totalnej determinacji. Z wiązki determinant najważniejsze dla człowieka są te, które mają charakter biologiczny, psychiczny i społeczny.

              Sartre uważa, że świadomość jest luką, szczeliną w bycie. W tym sensie jest nicością, a ponieważ jest nicością, generuje przestrzeń, z której ogląda się byt. Byt niejako objawia się z perspektywy „nicościującego oglądu”. Przypomnijmy sobie przykład często przywoływany przez autora Bytu i nicości. Umówiłem się z Piotrem w kawiarni. Wchodzę. Rozglądam się dokoła – widzę stoliki, krzesła, bar, kelnera i osoby w danej chwili obecne w tej przestrzeni. Lecz ja szukam Piotra i konstatuję jego nieobecność. To co jest, czyli byt, staje się w ten sposób tłem dla tego czego nie ma, czyli nieobecności Piotra (niebytu). Nicościujący ogląd okazał się tym razem warunkiem objawienia się niebytu.

              Przykład Sartre’a ujawnia pewien paradoks ontologiczny. Procesowi neantyzacji zostaje poddany byt po to, by objawiła się nieobecność wyobrażonego bytu, czyli Piotra. Byt wyobrażony, w koncepcji Sartre’a, jest właśnie niebytem, bytem nieobecnym. Czy zatem obecność jest warunkiem bytu? W ontologii Sartre’a na pewno tak! Byt-w-sobie, czyli siebie nieświadomy, wypełniony sobą po brzegi, masywny, jest. Byt jest tym, co jest. Byt-dla-siebie musi wejść w przestrzeń nicości, aby zyskać dystans do samego siebie. A owa nicość intencjonalnie skierowana na byt nie jest niczym innym jak tylko świadomością. Jej „bycie” jest zatem generowane przez wewnętrzną dialektykę bytu i nicościującego dystansu. Jest w jakimś sensie „bytem”, o ile zapożycza go od obiektu, do którego jest intencjonalnie skierowana. Jest „niebytem” w tym sensie, że konstytuuje się jako coś wobec bytu zewnętrznego. Świadomość byłaby w takim rozumieniu splotem historią unicestwionego bytu.

              W obszarze fizyki molekularnej zjawisko znane jest pod nazwą anihilacji cząstek. Dwie cząsteczki materii zderzają się ze sobą, niszcząc się wzajemnie. Pozostaje po nich energia, materia jednak wyparowuje. Może tak właśnie rodzi się świadomość? Może jest ona taką właśnie energią powstałą w przestrzeni „wycofującego się bytu”? Jak bowiem inaczej zrozumieć wpływ świadomości badacza na badany przez niego układ zdarzeń? Na poziomie molekularnym wyniki eksperymentu są zawsze zgodne z założeniami teoretycznymi. Energia styka się z energią, świadomość ze świadomością. Problemy Sartre’a z rozwikłaniem ontologicznego paradoksu wzięły się stąd, że niepoprawnie zdefiniował byt-w-sobie. Nie jest tak, że świadomość intencjonalnie kieruje się w stronę tego, co nazywamy bytem, a co świadomości jest pozbawione. Ta jednokierunkowa epistemologia, przynajmniej od czasów Kartezjusza, zamykała większość filozofów w polu nierozwiązywalnego problemu, jakim była diametralna różnica pomiędzy res a res cogitans, pomiędzy podmiotem a przedmiotem. Źródłowym błędem stało się przekonanie, że mamy w istocie do czynienia z dwiema, radykalnie jakościowo odmiennymi, substancjami. Pytaniem fundamentalnym w związku z tym stało się pytanie o warunki możliwości poznania. Pytanie, które postawił Kant, okazało się pułapką dla większości filozofów XIX  i XX wieku. Poznajemy, twierdzi Kant, wyłącznie fenomeny, zjawiska. Rzeczy same w sobie są nam  niedostępne. Nie mamy wglądu w sam byt. To, z czym mamy do czynienia, to tylko jego reprezentacje obecne w świadomości. Dostępne są wyłącznie treści cogitatio. Res cogitans dokonuje nieuprawnionej operacji polegającej na tym, że substancja niedostępna poznaniu zostaje przekształcona w taki sposób, aby stała się adekwatna do narzędzi poznania. A przecież oczywistym jest, że powinno być dokładnie na odwrót. To narzędzi poznawcze winny zostać poddane zabiegowi adekwacji do przedmiotu poznania.

              Świadomość nie dociera zatem do bytu, przyswaja jedynie jego reprezentację. Świadomość najczęściej posługuje się narzędziem rozumu, który, jak przed ponad wiekiem wykazał Henri Bergson, schematyzuje rzeczywistość; sprawia, że to co ma charakter dynamiczny, bezustannie zmienny, postrzegamy jako statyczne i niezmienne. Rozum nakłada na byt siatkę pojęć, za pomocą której skleja poszczególne obiekty ze sobą, nadaje sens i znaczenie mechanizmom i procesom, które po prostu są dynamicznym ruchem „istniejącego”. Racjonalizacja bytu jest niczym innym jak tylko kategoryzacją zewnętrzności. Z tego oto  powodu funkcjonują dwa rodzaje fizyki – fizyka „makro” zasad Newtona i fizyka „mikro” rządząca światem cząstek molekularnych.

               Na poziomie molekularnym proces racjonalizacji bytu załamuje się radykalnie, bowiem świadomość badacza styka się ze świadomością badanego obiektu. I dopiero teraz możliwa jest epistemologia dwukierunkowa. Świadomość poznającego podmiotu wpływa na poznawany obiekt, z kolei zgodność wyniku eksperymentu z oczekiwaniami poznającego podmiotu modyfikuje jego świadomość. Na poziomie makro fizyki Newtonowskiej jest to oczywiście niemożliwe, ponieważ nawet jeśli założymy, że przyspieszenie grawitacyjne będzie wynosić 19,34 m/s, to ono zawsze będzie oscylowało wokół 9, 81 m/s. Tu panuje niezmiennie obszar determinacji. Świadomość zostaje przygwożdżona przez twarde prawa natury i musi dostosować własne funkcjonowanie do tychże praw. Wiarygodność takiego poznania musi być wątpliwa. Świadomość osaczona przez prawa, mechanizmy, zjawiska i rzeczy „wysyła” do boju rozum, który ma za zadanie wszystko to po swojemu poukładać. I, trzeba przyznać, układa. Fizyka Newtonowska jest konsekwencją epistemologii jednokierunkowej. Paradygmat naukowy wyrasta nie z poznania obiektywnie istniejących praw, nawet jeśli narzucają się nam one z jaskrawą oczywistością, ale działania Kantowskiego czystego rozumu, który prawa te „narzuca” rzeczywistości. „Narzucanie” to należy rozumieć w taki sposób, że istnieje wyłącznie pewna dynamika bytu, która poddana kategoryzacji czystego rozumu i złapana w siatkę pojęć, jawi się jako realność praw i mechanizmów świata fizycznego.

              Inaczej rzecz się ma z epistemologią dwukierunkową. Tutaj paradygmat naukowy z trudem broni własnej spójności. Elementy świata molekularnego w żywe oczy „kpią” z linearnej logiki czystego Kantowskiego rozumu, pokazując mu, na przykład, jak ta sama jedna cząsteczka przechodzi jednocześnie przez dwa otwory na ekranie. Prawa natury nie lubią odkrywać wszystkich swoich tajemnic. Kiedy docieramy do nich za blisko, obdarowuje nas paradoksami. Inny przykład: fizycy odkryli, że nie można zmierzyć położenia cząsteczki w momencie, kiedy bada się jej pęd. Jeśli natomiast decydujemy się zbadać jej położenie, nie można zmierzyć pędu. Werner Heisenberg po raz pierwszy zrozumiał, iż nie jest to ułomność naszych władz poznawczych względnie narzędzi poznawczych, ale w taki sposób „mruga” do nas jedna z tajemnic natury. Słowem, żeby wyjaśnić teorię nieoznaczoności w kategoriach linearnej logiki rozumu, przyjęto założenie, że działa tutaj zasada prawdopodobieństwa. Z tym założeniem nigdy nie pogodził się Albert Einstein twierdząc, że Bóg nie gra w kości.

              Odkryliśmy świat całkowicie dla nas nowy i próbowaliśmy go zbadać, stosując narzędzia zupełnie nieadekwatne w stosunku do poznawanych obiektów. Dlatego właśnie fizyka cząstek pozostanie dla umysłu tak długo tajemnicą, jak długo nie stworzymy nowego zestawu narzędzi. Wcześniej jednak należałoby wygenerować całkiem nową mechanikę mentalną, zdolną to tego, żeby zmierzyć się z paradoksami dynamiki czystego bytu, czyli pozbawionego gorsetu kategoryzowania i rozumowej schematyzacji. Umysł działający według nowej mechaniki mentalnej zdolny byłby przynajmniej do przyjęcia, że nie wszystko zależne jest  od jego operacji. Umysł, który sam siebie pozbawiłby się tendencji do panracjonalizacji.

              Nowa mechanika mentalna wymagałaby zlikwidowania wszelkich uprzedzeń, presupozycji i schematów utrwalonych przez paradygmat naukowy. To początek nowego myślenia, a jego prekursorem był Edmund Husserl, twórca fenomenologii, którego czysty ogląd był efektem redukcji ejdetycznej. Niestety, Husserlowi nie udało się wyjść poza obszar Kartezjańskiego cogitatio. Badał nie rzeczy, ale ich reprezentacje mentalne. Czysty ogląd nie wyszedł ponad poziom jednokierunkowej epistemologii. Dynamika niezróżnicowanego bytu została zastąpiona przez aktywność sfery cogitatio, a owo przeciwprzeniesienie implikuje poznawcze skutki. Zatrzymanie dynamiki ruchu jest jednocześnie zakryciem horyzontu prawdy. Świadomość nie jest w stanie wyjść poza przestrzeń własnej aktywności. Jest oczywiście ruch w stronę zewnętrznego bytu, ale zatrzymuje się on na powierzchni zjawisk. Wiedział o tym dobrze dobrze Bergson, który twierdził że tylko intuicja mogłaby względnie adekwatnie poznać rzeczywistość, ponieważ nie wstrzymywałaby dynamiki bytu w jego pierwotnym niezróżnicowaniu.

              Jesteśmy w punkcie, w którym cała Kartezjańska tradycja z jej racjonalizmem i sceptycyzmem metodologicznym zaczyna być poddawana w wątpliwość. Coraz bardziej zdajemy sobie sprawę z tego, że racjonalizm jest ślepą uliczką, a paradygmat naukowy chwieje się w posadach. Jednokierunkowa epistemologia doprowadziła w konsekwencji do takiego stanu, że osiągnięcia niemal wszystkich nauk traktujemy jako zbiór metafor, które dotychczas postrzegaliśmy jako prawa naukowe – pewne i mocno osadzone w doświadczeniu; pewne i weryfikowalne. Czy mamy dziś taką pewność? Metafora nie jest już prawem, niepodważalną zasadą świata, jest jedynie przybliżonym obrazem tego, co nazywamy rzeczywistością. Niemniej obrazem, który będąc plastyczną wizualizacją twórczej intuicji, może sięgać o wiele głębiej w strukturę bytu niż jałowe operacje rozumu. Posiada metafora jeszcze jedną przewagę nad prawem naukowym: nie rości sobie prawa do absolutnej nieomylności. Metafora uczy pokory wobec wszystkiego, co istnieje. Zdanie: to jest prawdopodobne może sięgać głębiej w przestrzeń prawdy niż zdanie: to jest pewne. Czym byłaby pokora badacza? Wydaje się, że byłaby przede wszystkim umiejętnością słuchania bytu. Imperialistyczne nastawienie rozumu narzuca totalność jednokierunkowej epistemologii wykluczające jakąkolwiek aktywność badanego układu. W związku z tym badacz powinien posiąść pewną zdolność, jaką mają poeci i mistycy; zdolność intuicyjnego wglądu. Reprezentanci paradygmatu naukowego popełniali zawsze ten sam błąd, odrzucając z pogardą oglądy nienaukowe, czy je nazwiemy poetyckimi czy mitycznymi. Nie jest bowiem prawdą, że przy pomocy mitu ludzie wyjaśniali te zjawiska, których nie potrafili wytłumaczyć racjonalnie. Odwrotnie, to mit zawsze sięga głębiej. Proces racjonalizacji treści mitycznych polegał głównie na planizacji, czyli utracie głębi z pola widzenia i koncentracji umysłu wyłącznie na powierzchni zjawisk. Podobnie zresztą jest z poezją. Intuicja i wglądy poety mogą iść o wiele dalej i głębiej niż penetracja naukowa. Nie ma już znaczenia podział na to, co ma charakter obiektywny i subiektywny. Są to kategorie dziewiętnastowieczne, a co najwyżej dwudziestowieczne. Jeżeli bowiem nauka jest zbiorem metafor, to czym odróżnia się od obiektywnego mitu i subiektywnej wizji poetyckiej? I skąd bierze się ta pycha wyrastająca z przekonania o własnej przewadze? Skąd pogarda wobec „nienaukowych” narzędzi badania zewnętrznego i wewnętrznego bytu? Wydaje się, że obecnie pogarda ta nie jest niczym uzasadniona.

autor - Jan Stasica

Licencja: Creative Commons
0 Ocena