Gabriel Narutowicz - polski patriota, profesor, humanista i... mason. Wierzył w ludzi, w naukę i w Polskę, której scalaniu i odbudowie poświęcił swoje życie. Los sprawił, że w pamięci rodaków zapisał się jako ofiara okrutnego zamachu. 15 grudnia 1922 roku endecki ekstremista strzałem w plecy zamordował pierwszego prezydenta Polski.

Data dodania: 2013-05-29

Wyświetleń: 1594

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 7

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

7 Ocena

Licencja: Creative Commons

Zamordowany Prezydent

Gabriel Narutowicz urodził się w 1865 roku, a więc jeszcze w okresie zaborów. Pochodził z kresowej rodziny ziemiańskiej. Już w młodości odebrał staranne wychowanie, zgodne z etosem polskich elit społecznych. Co godne podkreślenia, edukacja młodego człowieka nie bazowała wyłącznie na wiedzy encyklopedycznej. Przeciwnie - rodzina (a zwłaszcza matka, Wiktoria Narutowicz) zadbała, aby zaszczepić w Gabrielu nie tylko wiedzę książkową, ale i etyczne, przepełnione głębokim humanizmem zamiłowanie do człowieka. Dzięki temu nasz bohater od młodości przesiąknięty był postępowymi ideałami oświecenia.

Patriotyczna młodość

Wychowany w duchu niepodległościowym i patriotycznym, młody Narutowicz nie chciał rozpoczynać edukacji w rosyjskiej szkole i wybrał niemieckojęzyczne gimnazjum w Lipawie. Po jego ukończeniu, na krótki okres podjął studia w Petersburgu. W ich trakcie aktywnie pomagał prześladowanym przez carat rodakom, co bardzo szybko ściągnęło na niego uwagę władz. W związku z narastającym zagrożeniem (ale i kłopotami zdrowotnymi) wyjechał do Davos w Szwajcarii. Jak się wkrótce okazało, było to dla niego ostateczne rozstanie z Rosją. Narutowicz pozostał na emigracji i kontynuował naukę na Uniwersytecie w Zurychu.

Inżynier i naukowiec 

Pracę zawodową rozpoczął na wiosnę 1891 w Saint Gallen, w Biurze Budowy Kolei. Jego wysokie kwalifikacje szybko otworzyły mu drogę do kariery. W maju następnego roku przeniósł się do miejskiego Biura Wodociągów i Kanalizacji na stanowisko inżyniera. Pracował tam do maja 1895, kiedy to objął prestiżowe stanowisko szefa sekcji regulacji Renu. To doświadczenie miało mu się potem przydać w pracy w Polsce. Niezwykły szacunek, jakim był otoczony, sprawił, że otrzymał obywatelstwo szwajcarskie (z poddaństwa rosyjskiego zwolnienie uzyskał jednak dopiero w sierpniu 1905).

Rozgłos Narutowicza jako wybitnego inżyniera-praktyka przyspieszył jego karierę naukową. W 1906 roku zaproszono go do objęcia katedry na politechnice w Zurychu. Narutowicz propozycji początkowo nie przyjął, ale nakłaniany przez władze federalne w końcu wyraził zgodę. W grudniu 1907 uzyskał stopień profesora oraz kierownictwo katedry budownictwa wodnego.

Powrót do Polski 

W okresie przed wybuchem pierwszej wojny światowej Narutowicz nie angażował się w działalność polityczną. Wybuch walk był dla niego wielkim wstrząsem - ale i nadzieją na odzyskanie niepodległości przez Polskę. W tym okresie uważał zresztą, że niepodległość nie powinna być uzyskana przy współpracy z którymkolwiek z zaborców. Po 1914 podjął akcję społeczno-filantropijną, mającą na celu udzielenie pomocy Polakom w Szwajcarii. Rok później wszedł do dyrekcji założonego przez Henryka Sienkiewicza Komitetu Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce.

Obserwacja kolei wojny doprowadziła do pewnej ewolucji w zapatrywaniach Narutowicza. Stopniowo przechodził on na pozycje bliskie koncepcji legionowej. Niewątpliwie spodobała mu się także polityka zręcznych negocjacji forsowana przez marszałka Piłsudskiego. W ten sposób Narutowicz wchodził w politykę polską, stając się przedstawicielem ruchu niepodległościowego. Po zakończeniu wojny pragnął powrócić do wskrzeszonego kraju i wziąć czynny udział w jego odbudowie. Niestety, smutne wydarzenia osobiste sprawiły, że plany te trzeba było odłożyć.

Wolnomularz 

Narutowicz powrócił do odradzającej się Polski dopiero w roku 1920 (wcześniejszą repatriację uniemożliwiła mu choroba i śmierć żony). Prawdopodobnie już w Polsce zetknął się z ruchem wolnomularskim. W tym okresie przynależność do masonerii była zresztą dość popularna, a do lóż należało wiele znaczących osobistości. Narutowicz został inicjowany w masonerii - choć informacje na ten temat, z racji dyskrecji "braci fartuszkowych", są raczej mgliste. Nie da się jednak ukryć, że z punktu widzenia wolnomularstwa Gabriel Narutowicz był kandydatem wręcz naturalnym - wszechstronnie wykształcony, inteligentny, działacz społeczny o poglądach humanistycznych. Był także niezwykle wyważony w swoich sądach i wypowiedziach - cechy, które są cnotą każdego masona.

W stronę prezydentury 

Stopniowo Narutowicz coraz mocniej angażował się w działalność polityczną. W 1920 roku, w randze ministra, wszedł w skład rządu. Jako minister spraw zagranicznych reprezentował Polskę m.in. na wielu konferencjach międzynarodowych. Warto dodać, że na początku lat dwudziestych sytuacja polityczna w Polsce była niezwykle skomplikowana. Zwalczające się zaciekle ugrupowania dzieliły różnice tak wielkie, że na porządku dziennym były uliczne starcia bojówek partyjnych. Kraj, jeszcze niedawno tłamszony wiekową niewolą, był wewnętrznie skłócony i podzielony. Pomiędzy partiami politycznymi pochodzącymi z różnych zaborów panowała głęboka nieufność, granicząca wręcz z nienawiścią. Świeżo poniesione ofiary w wojnie powszechnej i późniejszych konfliktach (m.in. w wojnie z bolszewicką Rosją), nędza, głód i bezrobocie przyczyniały się do eskalacji napięć społecznymi. Na to wszystko nakładały się żywe konflikty osobiste pomiędzy politykami.

Nadciągające wybory pierwszego prezydenta odrodzonego kraju dodatkowo stymulowały wzrost radykalnych nastrojów. Miały się one odbywać w formule parlamentarnej, a nie elekcji powszechnej (co było charakterystyczne dla wielu państw tamtego okresu i dość logiczne - choćby ze względu na problemy logistyczne).

Wybory 

Do wyborów stanęli: popierany przez lewicowych socjalistów Ignacy Daszyński, kandydat mniejszości narodowych Jan Baudouin de Courtenay, związany z PSL Stanisław Wojciechowski, przedstawiciel ziemiaństwa hrabia Zamoyski i Gabriel Narutowicz. Wybory były trudne, bowiem nikt nie miał decydującego poparcia i sprawa musiała się rozstrzygnąć w procesie wzajemnych negocjacji pomiędzy nieufnymi i skłóconymi partiami.

Wybory przeprowadzono w konwencji kolejnych rund, w których odpadali kandydaci, którzy zyskiwali najmniejsze poparcie. W ten sposób kandydaci, którzy odpadali, mogli sugerować przełożenie głosów na pozostających w grze - co dawało szerokie pole do negocjacji. Od samego początku powszechnie uważano, że największe szanse mają Zamoyski i Wojciechowski. Upatrywano w nich żelaznych kandydatów do ostatecznego starcia.

Ku zaskoczeniu obserwatorów, w przedostatniej turze odpadł jednak nie Narutowicz, ale Wojciechowski. Stało się tak dlatego, że Wojciechowski nie uzyskał poparcia posłów lewicy i mniejszości narodowych. Przerzucili oni poparcie na Narutowicza, który był kandydatem umiarkowanego centrum. Oznaczało to, że do decydującej rozgrywki stanął kandydat endecji i radykalnej prawicy Zamoyski oraz reprezentujący wszystkie pozostałe ugrupowania Narutowicz. Zwyciężył ten ostatni, stosunkiem głosów 289 do 227.

Prezydent-elekt 

Wybór Narutowicza był dla prawicy głębokim szokiem. Przywódcy endecji rozpętali istną kampanię nienawiści. Oskarżano Narutowicza o ateizm, bezbożność, bolszewizm i o zdobycie urzędu nielegalnymi metodami. Wskazywano, że jako ateista nie będzie mógł złożyć ważnej przysięgi, co uniemożliwia zakończenie procesu elekcyjnego. Utrudniano poruszanie się po mieście (endeckie bojówki prowokowały zajścia na trasie, po której poruszał się prezydencki samochód). Podkreślano, że większą część życia spędził poza krajem (zdarzały się również oskarżenia o agenturalność i zdradę!). Podsycano nienawiść ku elektowi głosząc, że Narutowicz był wybrany głosami Żydów i Ukraińców. Na jego niekorzyść miało też świadczyć, że był członkiem masonerii (zarzut demagogiczny i o tyle nietrafny, że Konstytucja III Maja, do której się odwoływano, była napisana w większości przez... polskich wolnomularzy). Niestety, kampanię oszczerstw wsparły także liczne autorytety - m.in. generał Haller, skonfliktowany z Piłsudskim (z którym wiązano Narutowicza, choćby z racji faktu, że był jego dość dalekim krewnym).

Eskalacja nienawiści

Zaprzysiężenie Narutowicza odbyło się 11 grudnia 1922. W tym dniu endeccy demonstranci próbowali powstrzymać elekta siłą, tarasując ulice prowadzące do gmachu sejmowego. Prawicowe bojówki krążyły po mieście i prześladowały posłów lewicy i centrum. Usiłowano nie dopuścić, aby pojawili się w Sejmie. Ostatecznie aktu udało się jednak dokonać i Marszałek Józef Piłsudski, pełniący urząd Naczelnika Państwa, uroczyście przekazał Narutowiczowi insygnia władzy. Wydawało się, że stopniowo napięcie będzie ustępować. Niestety, stać się miało inaczej.

Zamach  

5 dni później, bo 16 grudnia 1922 roku, świeżo wybrany prezydent Rzeczypospolitej wizytował galerię w Zachęcie. W pewnym momencie zbliżył się do niego Eligiusz Niewiadomski - malarz, nacjonalista i zagorzały sympatyk endecji. Wyciągnął broń i nie zatrzymywany przez nikogo oddał kilka strzałów w plecy prezydenta Narutowicza, dokonując pierwszego w historii Polski zamachu na głowę państwa. Po przeprowadzeniu ataku, zabójca spokojnie odłożył broń i dał się aresztować. Nie pragnął uniknąć odpowiedzialności. Przeciwnie, uważał, że w ten sposób podkreślony zostanie polityczny wymiar jego czynu.

W ten sposób pierwszy prezydent niepodległej Polski, humanista, profesor i wolnomularz, człowiek wielu cnót i zwolennik kompromisu zginął od tchórzliwego strzału w plecy z ręki prawicowego nacjonalisty. Nienawiść i podziały na długo miały jeszcze rozdzierać Polaków. Kres temu (i to także tylko chwilowo) położył dopiero wybuch drugiej wojny światowej.

Licencja: Creative Commons
7 Ocena