Każdy człowiek wychowujący się w tzw. „cywilizowanym” świecie przechodzi przez kilka etapów w swoim życiu, nawet jeśli chodzi o kontakt z samochodami. Lubi, kocha, szanuje, nie chce, twierdzi, że nie potrzebuje etc. Ciekawe co mogłoby wyjść, gdyby pokusić się o krótką analizę takich poszczególnych etapów...

Data dodania: 2013-02-08

Wyświetleń: 1378

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

„Nieświadomy pasażer”

Pierwszy etap następuje bardzo wcześnie. Można wręcz rzec, że niemalże od urodzenia mamy kontakt z samochodami, niektórzy się wręcz w nich urodzili! Wtedy ze względu na całe mnóstwo bodźców, z jakimi zderza się bez przerwy mała istota, niezbyt raczej jesteśmy świadomi tego, co się z nami dzieje, oraz jak wielkim cudem techniki jest pojazd, jakim się właśnie poruszamy z zastraszającą jak na niemowlaka prędkością pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Człowiek, który nie może się samodzielnie poruszać przemierza dziesiątki kilometrów w czasie, jaki wystarcza mu zaledwie na krótką drzemkę. I nawet nie potrafi tego docenić.

 

„Poszukiwacz przygód”/”Zielono mi”

W następnym etapie mały człowiek staje się już zdecydowanie bardziej świadomy otaczającego go świata, a więc dostrzega znacznie więcej aspektów zwykłej jazdy samochodem. O ile do krótkich przejażdżek rano i wieczorem, odbywanych na tylnym siedzeniu i najczęściej w foteliku szybko można przywyknąć, tak dłuższe i nieco monotonne wyjazdy stają się pretekstem do dokładnego buszowania w samochodzie – z nudów lub zwykłej chęci. Sprawdzona zostanie każda szuflada i zakamarek, a te, którym uda się uniknąć przeszukania ujawnią swoją zawartość poprzez niekończące się pytania zadawane rodzicom, zastanawiającym się, czy to aby na pewno tak dobrze, że ich pociecha jest taka żywa i ciekawska. Bo oczywiście na tym etapie lubi ujawniać się niechęć do podróżowania samochodem zwana chorobą lokomocyjną. Takie dziecko przynajmniej nie będzie zainteresowane eksplorowaniem zawartości samochodu od środka, ale też niezbędne stają się postoje, które zdają się trwać w nieskończoność i zdarzać się co pięć minut.

 

„Stary, gdzie moja bryka?”/”Poszukiwacz szoferów”

Nastolatki w samochodzie stają się spokojniejsze, czekają tylko na możliwość, aż sami zdadzą ukochane prawko i siądą za kółkiem. Przynajmniej spora ich część. Wraz ze zdanym egzaminem, po wielu obawach rodziców i przekleństwach zatroskanego ojca, który chciał pomóc synowi w nauce jazdy, na twarzach wielu młodych ludzi pojawia się wyraz oczekiwania na Pierwszy Samochód. Jedni pożyczają w nieskończoność pojazdy swoich rodziców, a ci w końcu kupują im własny dla świętego spokoju, inni sumiennie pracują na swoją pierwszą „brykę”. W tym czasie tworzy się także inny typ – osoba, która z jakichś względów postanowiła nie podchodzić jeszcze do egzaminu na prawo jazdy i nieudolnie się wdzięcząc bez żadnych skrupułów wykorzystuje nowych kierowców, jakimi nagle stają się koledzy i koleżanki.

 

„Wolny jeździec”

To określenie może mieć całe mnóstwo znaczeń. I bardzo dobrze, bo ten etap staje się już najbardziej różnorodny. Może oznaczać człowieka, który nauczył się jeździć tak ostrożnie, że ledwo można zaobserwować jego ruch. Ale „wolnym jeźdźcem” jest też człowiek niezależny, z własnym samochodem kupionym na raty, których spłata potrwa wieki, chociaż to go nie martwi. Może szusować bez problemu, wystawić łokieć za okno w kalifornijski m stylu i zabierać tych autostopowiczów, jakich sobie wybierze. Oni także mogą być swego rodzaju „wolnymi jeźdźcami”, którzy łapią każdą nadarzającą się okazję na transport!

Ale koniec końców i tak często „najwolniejszym jeźdźcem” zostaje człowiek, który postanowił zaufać komunikacji miejskiej...

Licencja: Creative Commons
0 Ocena