Jedyną kobiecą bohaterką "Bitwy pod Wiedniem" jest księżna Eleonora Lotaryńska, która w filmie ma słodką twarz Alicji Bachledy-Curuś. Tajemnicza z niej była kobieta. I życie miała dziwne, podwójne. W filmie spotykamy ją we wrześniu 1683 roku — w roku wiedeńskiej wiktorii. Zacznijmy więc opowieść od tej właśnie daty. 

Data dodania: 2012-10-14

Wyświetleń: 478

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 2

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

2 Ocena

Licencja: Creative Commons

W chwili, gdy król Jan III Sobieski i cała chrześcijańska Europa szykuje się na wielką bitwę z Turkami, Eleonora ma 30 lat. Wiedzie szczęśliwe życie u boku Karola, księcia Lotaryngii, mężczyzny, którego kocha niemal od dziecka. Każdego dnia dziękuje losowi, że mogła go w końcu poślubić. Jest przecież austriacką arcyksiężniczką, siostrą cesarza, a takie jak ona nie wychodzą za mąż z miłości.

A jednak z Karolem są razem już pięć lat. Właśnie przyszedł na świat ich trzeci syn (Eleonora urodzi jeszcze troje dzieci), kiedy wybucha wojna. Turcy zagrażają Europie, podchodzą pod Wiedeń. Przerażony cesarz Leopold I tchórzliwie ucieka z oblężonego miasta i błaga o pomoc polskiego króla. Na odsiecz ruszają sprzymierzone wojska polsko-austriacko-niemieckie (niemieckimi oddziałami dowodzi mąż Eleonory) i wszyscy wiemy, jak to się skończy — dzięki geniuszowi króla Jana skończy się wspaniałym zwycięstwem.

Króla Sobieskiego Eleonora zna bardzo dobrze. Zapewne wysoko go ceni, jako wybitnego wodza i stratega. Ale, jak sądzę, niespecjalnie go lubi jako człowieka. On był częścią jej drugiego życia. Tego, w którym nosiła koronę polskiej królowej. A magnaci Rzeczpospolitej, z Sobieskim na czele, robili, co się da, by każdy dzień życia jej nieszczęsnego męża zmienić w piekło.

Tak, tak, Eleonora jest kobietą z przeszłością. Nie istniał przecież żaden powód, by miał ją ominąć los przeciętnej księżniczki. Zanim poślubiła Karola, musiała wypełnić obowiązki dynastyczne. Jako siedemnastolatkę wysłano ją do Polski i wydano za świeżo powołanego na tron Michała Korybuta Wiśniowieckiego.

Biedny król Michał przeszedł do historii jako jeden z naszych najgorszych władców. Tron trafił mu się przez przypadek. Ani o niego zabiegał, ani do niego pasował. Wybrała go szlachta, chcąc mieć za króla księcia polskiej krwi, "Piasta", zaważyła też pewnie wojenna sława jego ojca, słynnego Jaremy, pogromcy Kozaków. Ale Michał nie był Jaremą. Co prawda szkoły skończył, znał kilka języków, ale niewiele miał w nich do powiedzenia. Nie imponował ani wiedzą, ani majątkiem, ani żadnym talentem. Nic dziwnego, że magnaci, a wśród nich wielki hetman Sobieski, gardzili królem, montując przeciw niemu opozycję i snując plany detronizacji.

W to polskie piekiełko wpadła młodziutka Eleonora. I poradziła sobie po mistrzowsku. Przede wszystkim dlatego, że była lojalna — nie wobec żadnego z politycznych stronnictw, tylko wobec własnego męża. Wiernie trwała u boku atakowanego ze wszystkich stron króla, towarzysząc mu w podróżach, podsuwając rozsądne rady. W dużej mierze dzięki niej Michał przetrwał na tronie całe cztery lata. Szybko nauczyła się polskiego, ale nie mieszała się do polityki, nie forsowała niczyich planów. Miała za to zadziwiającą zdolność łagodzenia wszelkich konfliktów. W końcu udało się jej, choć na krótko, pojednać króla i wrogich wobec niego magnatów. Zyskała tym sobie powszechny szacunek, nawet wśród nieprzyjaciół Wiśniowieckiego.

Widziała, że król Michał nie zasługiwał na taką opinię, jaką mieli o nim wrogowie. Urobili mu reputację gnuśnego, żałosnego, strachliwego władcy, odmawiali mu nawet męskości, plotkując, że był impotentem. Nieprawda. Eleonora dwukrotnie była w ciąży, dwukrotnie poroniła. Widziała też, że król nie jest ani gnuśny, ani leniwy — że całe godziny spędza na posiedzeniach sejmu i senatu (w źródłach zachowały się do dziś jego wyważone, rozsądne wypowiedzi z tych obrad). I patrzyła coraz bardziej przerażona, jak władza niszczy jej męża. Radził sobie z ustawicznym stresem, obżerając się chorobliwie, co koniec końców doprowadziło go do przedwczesnej śmierci. Zmarł na wrzody żołądka w wieku 33 lat. Młodziutka królowa została sama. 

Szanowano ją, chciano zachować na polskim tronie. Pojawiły się pomysły, by znaleźć kawalera, który poślubiłby wdowę. Ale na sejmie elekcyjnym liczył się już tylko jeden kandydat, wielki zwycięzca spod Chocimia, szczęśliwie żonaty Jan Sobieski. Jednak nawet po jego wyborze przyjaciele królowej nie dawali za wygraną. Sobieskiemu poradzono, by... rozwiódł się z Marysieńką i ożenił z Eleonorą. Zakochany w swojej żonie Jan III posłał oczywiście doradców do diabła, dla królowej wdowy nie było już miejsca w Polsce. Wróciła do domu. 

W Wiedniu wciąż na nią czekał Karol. Dawne uczucie odżyło. Cesarz po pewnych oporach w końcu zgodził się na ślub. Eleonora mogła zacząć swoje drugie, szczęśliwsze życie, jako księżna lotaryńska. Ale Sobieskiemu chyba nigdy nie zapomniała, jak wielu udręk przysporzył Wiśniowieckiemu. Wciąż utrzymywała stosunki z polskimi senatorami, a trzy lata po wiedeńskiej wiktorii była zamieszana w spisek, który miał doprowadzić do obalenia Jana III.

Jakoś nie mam jej tego za złe. Myślę, że po prostu starała się być do końca lojalna wobec swojego pierwszego męża, opluwanego przez wrogów, za surowo osądzonego przez historię. Biednego króla Michała, który miał nieszczęście być poprzednikiem wielkiego króla Jana.

(Przy pisaniu tego tekstu korzystałam z książki Adama Przybosia "Michał Korybut Wiśniowiecki") 

Licencja: Creative Commons
2 Ocena