Pragnienia zmuszają nas do działania. Jeśli czegoś bardzo chcemy, to nie mamy innego wyjścia, jak podjąć ku temu odpowiednie kroki. Miałam nieodpartą potrzebę posiadania trawnika przystrzyżonego, jak w ogrodach angielskiej królowej, więc choć nie należę do miłośników zakupów, podjęłam wyzwanie.

Data dodania: 2012-05-31

Wyświetleń: 1202

Przedrukowań: 1

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Rozpiętość cen kosiarek wprawiła mnie już na samym starcie w niemały zawrót głowy. Od razu odrzuciłam najdroższe kosiarki samojezdne, które przekraczały nie tylko mój budżet, ale i moje wyobrażenia. Najtańszy markowy model mogłam kupić za 700 – 800 zł, ale po co, skoro supermarket oferował mi produkt w atrakcyjniejszej cenie. Skuszona ceną 500 zł zakupiłam kosiarkę, choć wcześniej znajomi przestrzegali mnie przed tzw. „chińszczyzną”, co jednak robi z człowiekiem widok niższej cyfry. Tak samo reaguję w sklepie spożywczym, jeśli mam do wyboru produkt za 3 zł lub za 2,99 zł, oczywiście sięgam po ten o grosz niższy, nawet jeśli jest gorszej jakości. Zdaję sobie sprawę, że to chwyt marketingowy, mimo to za każdym razem daję się zmanipulować.

Miałam pewne obawy, co do jakości mojego nabytku, jednak podjęłam już decyzję, nie było odwrotu, a kosiarka czekała na przetestowanie. Świetnie spisała się za pierwszym razem, podczas drugiego koszenia również działała bez zarzutu, na tym jednak koniec, nie dotrwała do końca trzeciego koszenia. Zostałam bez kosiarki i z połową skoszonego trawnika. Byłam zmuszona usłyszeć od jednego ze znajomych „a nie mówiłem”. Na pocieszenie dodał, że i tak miałam dużo szczęścia, bo kosiarki z supermarketu w najlepszym wypadku psują się po dwóch koszeniach, najczęściej uszkodzone są zanim trafią z pudełka na trawnik. By wybrnąć z sytuacji i uniknąć przyznania się do błędu, oznajmiłam, że wystarczy dobry serwis i narzędzie będzie jak nowe. Wówczas nie wiedziałam, że mój wyidealizowany scenariusz się nie sprawdzi.

Serwisant poinformował mnie, że gwarancja w tym przypadku nie obejmuje, później zburzył moją równowagę stwierdzeniem, że naprawę muszę przeprowadzić na własny koszt. Gdyby tego było mało, dowiedziałam się, że wymiana noża będzie mnie kosztować 150 zł, a jednego kółka 90 zł. Otrzymałam też darmową prognozę: „Właściwie naprawa się nie opłaca, gdyż jedno uderzenie o kamień prawdopodobnie skrzywi ostrze, więc takich napraw w ciągu jednego sezonu może być znacznie więcej, a ich koszt przekroczy wartość kosiarki. Może warto rozważyć zakup sprzętu droższego, który nie będzie przysparzał takich problemów”.

Wzięłam radę serwisanta poważnie pod uwagę i pewnie kupiłabym droższą, a więc lepszą kosiarkę, gdybym nie spotkała tego dnia sąsiada, który zaoferował mi korzystny interes. Niedawno kupił dwie używane kosiarki na giełdzie, jedną dla siebie, drugą do sprzedania. Zapewniał, że świetnie się sprawdza, solidna niemiecka, choć używana. Ostatecznie przekonał mnie ceną, była o połowę niższa niż ta za poprzednią kosiarkę.

Kilka tygodni później dziwiłam się swojej naiwności, kosiarka od sąsiada skosiła, ale wyłącznie mój entuzjazm, zapał do pracy i wizję angielskiego ogrodu. Postanowiłam poszerzyć swoją mizerną wiedzę na temat kosiarek na forach, przy okazji dowiedziałam się, że jeśli Niemiec coś wyrzuca, to znaczy w 95% przypadków, że nadaje się to tylko na śmietnik. Jak to mówią, człowiek uczy się na błędach, pomyślałam, że najwyższy czas wyciągnąć wnioski. Poradziłam się znajomych, doświadczonych forowiczów i zamówiłam kosiarkę dobrej marki za rozsądną cenę, w sklepie internetowym. Zaoszczędziłam sporo czasu, nerwów i sił, które spożytkowałam w ogrodzie.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena