Ponad cztery godziny drogi w jedną stronę. Zima, śnieg i mróz. Na pytania znajomych „Warto było?” nie mam innej odpowiedzi niż „TAK!!!”.

Data dodania: 2012-02-13

Wyświetleń: 5430

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 4

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

4 Ocena

Licencja: Creative Commons

Dla rozmowy z kimś, kto robi to co kocha, czuje to i skutecznie zaraża swoją pozytywną energią innych, warto pokonać każdą odległość, a jeśli przy tym pokonam czyjeś czarnowidztwo, to nie mam więcej pytań. 

Z Kamilem Bednarkiem spotkałam się 22 stycznia, w pierwszym dniu castingów do „Bitwy na głosy”, w Brzegu.

Agata Jeruszka:  W piosenkach Star Guard Muffin sporo jest tekstów o pozytywnym myśleniu i nastawieniu do ludzi. Myślisz, że w Polsce jest z tym źle i dużo jest marudzenia, negatywnego nastawienia do drugiego człowieka? 

Kamil Bednarek:  Czasami myślę, że aż za dużo. Czytając komentarze w internecie, czy to pod filmami czy na stronach z muzyką, łapię się za głowę. Nie chodzi wcale o to, że ktoś robi coś źle i trzeba go skrytykować. Jednak nawet, jeśli artysta tworzy z sercem, do tego robi to dobrze, poświęca całą swoją energię, to ludzie tego nie doceniają i zbyt łatwo przychodzi im anonimowe obrażanie, wyrażanie swojej dezaprobaty. Podejrzewam, że gdyby chociaż na jeden dzień koncertowy ktoś zamieniłby się miejscem z artystą, którego obsmarowywał i obrzucał błotem - wróciłby do domu, usunąłby swój komentarz i powiedział „Przepraszam”.
Ostatnio ludzie w Polsce trochę się rozleniwili. Każdy myśli, że nie robiąc nic, może coś zmienić w swoim życiu. Działają w iluzji, która powoli zamienia ich w chodzące roboty, które tylko marudzą. Ciągle mam nadzieję, że to się zmieni z czasem, a ten kraj stanie się bardziej tolerancyjny i otwarty na czyjś sukces.

 A.J.  Dużo było batów, które zebrałeś od momentu, kiedy wystąpiłeś w Mam talent, po raz pierwszy? 

K.B. Tak, chociaż na początku było wszystko dobrze, a każdemu podobało się, że w końcu pojawiło się w mediach jakieś reggae. Później, kiedy aż do przesady wszyscy to pokochali, nagle znalazła się grupa malkontentów, która zaczęła być coraz głośniejsza. Wiadomo – „Jak wszyscy go tak kochają, to trzeba mu obrzydzić to, co robi, bo za dobrze ma chłopak”. Wtedy też stwierdziłem, że nie warto przejmować się takimi złośliwymi komentarzami. Jeśli wiem czego chcę, mam świadomość, że robię coś dobrego, jestem w porządku sam ze sobą, to czego chcieć więcej? Jeśli komuś się nie podoba – niech nie słucha. Niech nie przychodzi na koncerty, niech pozwoli innym dobrze się bawić… 

A. J.  Był jednak taki moment, gdy byłeś u Kuby Wojewódzkiego po raz drugi, kiedy wydawałeś się trochę zdołowany całym tym zamieszaniem. 

K.B. To było nie tyle dołujące, co przytłaczające. Zdarzały się momenty, kiedy myślałem, że sobie nie poradzę, ale na szczęście są ludzie, którzy potrafią w takich chwilach powiedzieć: „Dasz radę, czym Ty się przejmujesz? Jest źle, ale któregoś dnia będzie znowu dobrze”. Czasami wydaje mi się, że za dużo było tego złego jak na dwudziestoletniego faceta, ale teraz robię to, co kocham i to jest klucz do mojego szczęścia.
Kiedyś usłyszałem od jakiegoś starszego pana, że jeżeli będziesz robił to, co kochasz, to nie przepracujesz ani jednego dnia w życiu. Chociaż tworzenie muzyki, koncerty, etc. wymagają ogromnego wysiłku, jednak nie traktuję tego jako typową pracę. To przede wszystkim jest pasja.

A.J.  Optymizm to podstawa? 

K.B. Zdecydowanie tak! Chociaż mi też nieraz było trudno. Od zawsze próbowałem być w centrum uwagi, lubiłem poznawać nowe osoby i miałem w sobie dużo zaufania do innych. Teraz podchodzę do ludzi z dystansem, bo przekonałem się jak wielu z nich boli czyjś sukces. Właśnie w takich sytuacjach okazuje się, kto jest Twoim prawdziwym przyjacielem. Może być tak, że z czasem z kilkudziesięciu osób zostaną dwie zaufane, które staną za Tobą murem, nawet gdy pozostali będą w Ciebie rzucać kamieniami. W sumie to taka dobra życiowa lekcja.
Różne rzeczy o mnie piszą – że jestem amatorem, że już mi odbiło, ale to jest czysta zawiść. Tacy ludzie w jakiś sposób pokazują swoją słabość, bo zazdrośnik pluje w twarz tylko temu, kto go przewyższa. 

A.J.  A „Bitwa na głosy”? Taki program to właśnie po to, żeby przekazać ludziom trochę pozytywnej energii? 

K.B. Oczywiście! Moim priorytetem w tym przypadku jest pomoc innym. Często powtarzałem w wywiadach, że jeśli będę miał okazję komuś pomóc, to zrobię to i teraz jest czas zrealizować daną obietnicę. Główna nagroda idzie na cele charytatywne, dlatego tym bardziej nie miałem żadnych wątpliwości. W „Bitwie na głosy” mogę zrobić coś naprawdę pozytywnego, a przy tym mam szesnastu zdolnych ludzi, którzy – kto wie – może zrobią jeszcze większą karierę niż mi się udało. Wystarczy, że ktoś ich zauważy. 

A.J.  Czyli przez najbliższych kilkanaście lat nie zostawisz muzyki? 

K.B. Jak mi się uda, to kiedyś będę biegał po scenie z siwymi dreadami. Jeśli tylko pozwoli mi na to zdrowie i głos. A jeżeli nawet w którymś momencie przestanę śpiewać to i tak dalej pozostanę w świecie muzyki. Będę produkował, nagrywał, w miarę możliwości pomagał innym i być może będę tworzyć swoje festiwale. Na razie wciąż jestem na etapie nauki. Obserwuję jak to wszystko wygląda i staram się jak najszybciej wyciągać trafne wnioski. Wiem już na co muszę zwracać uwagę, czego się wystrzegać. Na szczęście spotkałem na swojej drodze ludzi, którzy poprowadzili mnie dobrą drogą. Taką, która łączy dwa światy – ten medialny i ten undergroundowy. Udało mi się zagrać na wszystkich festiwalach, o których dotychczas jedynie marzyłem. O dziwo kiedyś mnie na nich nie chcieli, chociaż grałem dokładnie to samo. To też jest zadziwiające...

A.J.  Jakie masz plany na 2012 rok? 

K.B. Niedługo mam zamiar nagrać płytę. „Bitwa na głosy” również jest dla mnie ważnym etapem. W sumie fajnie byłoby to wygrać, bo mam fajny cel, na który przeznaczyłbym wygraną i przydałoby się wesprzeć też trochę moje okolice. W planach mam także koncerty. Być może pomyślę o powiększeniu zespołu. 

A.J.  A co ze stylem? W rozmowie z Arturem Rawiczem dla CGM wspominałeś, że chciałbyś zmienić styl na bardziej rootsowy. 

K.B. To prawda, bo ja uwielbiam roots. Jednak mam świadomość tego, że ludzie potrzebują dużej dawki energii na koncertach. Reggae ma w sobie też dancehall, który kocham, ale roots faktycznie jest mi bliższy. Nigdy nie ukrywałem tego, że lepiej czuję się w wolniejszych piosenkach, bo tam mogę bardziej pobawić się głosem. Te kawałki uspokajają, a ja mógłbym przez cały koncert stać, patrzeć, bujać się i to zupełnie by mi wystarczyło. Dancehall za to daje dużo energii, bardziej można się przy nim zmęczyć… 

A.J.  Zaczęliście już nagrywać? 

K.B. Jeszcze nie, dopiero w lutym będziemy zaczynać. 

A.J.  Co poradziłbyś ludziom, którzy zaczynają dopiero karierę muzyczną, albo chcą ją zacząć? 

K.B. W naszej polskiej mentalności mamy coś takiego, że za szybko się poddajemy, jeżeli coś nie wychodzi, a muzyka to ciężki orzech do zgryzienia. Zwłaszcza w tym kraju. Tutaj tylko nielicznym udaje się cokolwiek zdziałać. Trzeba szukać każdego możliwego miejsca, gdzie można się komuś pokazać i przede wszystkim łączyć muzykę z uczuciami. Nie należy ich w żaden sposób pomijać, nie można wstydzić się tego jak grasz, w jaki sposób się ruszasz. Tak jak czujesz muzykę, tak musisz wszystko pokazać – to jest ważne. Bowiem słuchacze również poczują tę pozytywną energię i z czasem ją docenią. Tak naprawdę, im więcej jej dajesz, tym więcej jej do ciebie wraca…

.......................................................................

Bardzo dziękuję Kamilowi Bednarkowi za rozmowę i poświęcony czas. Przede wszystkim jednak podziękowania należą się pani Anecie Wojewódzkiej. Z całego serca, ogromne i ciepłe DZIĘKUJĘ!!!

Licencja: Creative Commons
4 Ocena