„Chciałbym być sobą, chciałbym być sobą wreszcie”– śpiewa idol lat 80., wyrażając tęsknoty nie tylko swojego pokolenia. „Być sobą” to w rozumieniu potocznym „nie udawać”, nie nakładać maski, nie przybierać fałszywej pozy wobec otoczenia i świata.

Data dodania: 2012-01-11

Wyświetleń: 1488

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 6

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

6 Ocena

Licencja: Creative Commons

Temat jest ogromnie pojemny, można go rozważać w wielu płaszczyznach. Często np. z doraźnych  przyczyn i celów nie ujawniamy swoich  prawdziwych poglądów  i przekonań, stanu majątkowego, wieku. Ukrywamy też – co nas tu szczególnie interesuje – swoje choroby. Nawet te zupełnie losowe i zupełnie niegroźne  dla otoczenia –  jak cukrzyca  – które ani nie zakażają innych, ani nie przeszkadzają choremu w normalnej pracy.

Udawanie na dłużej zdrowego w domu – kiedy się cierpi, przyjmuje leki – jest wbrew  rozsądkowi.  Najbliżsi to zauważą. Przecież łatwiej nam pogodzić  się, oswoić  z chorobą, gdy im o niej powiemy, zwłaszcza gdy dowiadujemy się o chorobie  niespodziewanie.  Najbliższej rodzinie – małżonkowi,  dzieciom – zwierzamy się więc najszybciej, raczej bez obaw, licząc na ich wsparcie i pomoc. Często wystarcza sama ich obecność, serdeczne słowo. A co z przyjaciółmi, sąsiadami? Wielokrotnie  – gdy im powiemy o chorobie  – współczują i… zaczynają nas unikać. To właśnie z obawy, że stracimy przyjaciół, że sąsiedzi, koledzy w pracy zaczną nas omijać, uważać za gorszych, że możemy stracić pracę czy dotychczasowe stanowisko, niejednokrotnie wolimy nie przyznawać  się do choroby,  niż skazywać  na ostracyzm.

Prawdopodobieństwo takiej reakcji naszego otoczenia  – w szkole, miejscu pracy czy zamieszkania  –  jest bardzo duże. Choć  mamy X XI wiek, jesteśmy w Unii, masowo  wyjeżdżamy  do innych  krajów – wciąż w społecznej świadomości Polaków  pokutują mity na temat różnych  chorób, wciąż silne są stereotypy, że ludzie chorzy, dotknięci  jakimś defektem  fizycznym czy umysłowym są gorsi, że nie ma dla nich miejsca w normalnym  życiu.

Prawda – wiele się już zmieniło i zmienia. Niepełnosprawni, osoby na wózkach uczą się, studiują, zostają mistrzami w różnych sportach, pracują w różnych zawodach, zasiadają w poselskich ławach. Tu i ówdzie usuwa się bariery architektoniczne  – buduje podjazdy, toalety. Z myślą o niewidomych przy sygnalizacji świetlnej instaluje się dźwiękową. Kiedyś dzieci z porażeniem  mózgowym, zespołem Downa czy autyzmem skazane były na izolację, bez szans większego rozwoju. Rodzice wstydzili się wręcz pokazać z nimi na ulicy.

Dziś także ci młodzi ludzie uczą się samodzielności  m.in. w szkołach specjalnych,  na warsztatach  terapii zajęciowej  czy – o ile to tylko możliwe – w normalnych szkołach, w klasach integracyjnych. Te ostatnie – od dawna wypróbowane w wielu innych  krajach, np. w Szwecji – i u nas okazały się strzałem w dziesiątkę. To z jednej strony znakomita forma rozwoju i kształcenia dzieci chorych, z drugiej – nauczenia tych zdrowych tolerancji i akceptacji rówieśników, którzy są „inni”. Właśnie  – nie gorsi, a tylko inni. Praktyka pokazuje, iż normalnie będą ich traktować także w życiu dorosłym. Jako szefowie firm nie będą dyskryminować przy zatrudnianiu, jako przyjaciele, znajomi – będą niezawodni, chętni do pomocy.

Myślę, że najwyższy  czas zmierzyć się z kolejnym problemem. Tak dużo ostatnio dyskusji wśród polityków  i w mediach o dyscyplinie  i bezpieczeństwie w szkołach, o uczeniu  patriotyzmu. Dodałbym  do tego obowiązek uczenia i pogłębiania  tolerancji dla innych  lub trochę innych rówieśników,  np. grubasów.  Dziś nadwaga i otyłość, a także cukrzyca i miażdżyca,  stają się plagą cywilizacyjną  już od dzieciństwa. Nie ma klas bez dzieci z nadwagą  i otyłością. Tylko one wiedzą, ile muszą znosić na co dzień drwin i przezwisk nie tylko od rówieśników, ale  i nauczycieli, np. na lekcjach wychowania fizycznego. Z badań i obserwacji wynika, że na boiskach, podwórkach  dzieciarnia chętniej bawi się z niepełnosprawnymi niż z otyłymi. Wprowadziłbym do szkół obowiązkową edukację o przyczynach i skutkach  otyłości, o tym, jak się odżywiać. Przy większym  zaangażowaniu rodziców,  nauczycieli, mediów młodzież przestanie natrząsać się z grubasów, bo zrozumie, że to też choroba, zwykle przez nich nie zawiniona. Wprowadziłbym też zakaz sprzedaży w sklepikach szkolnych fast­foodów, chipsów, coca coli, przeróżnych gazowanych napojów  i innych  spożywczych „wynalazków”, sprzyjających otyłości. A także zakaz ich reklamy.

Oczywiście, same odgórne  nakazy w imię propagowania zdrowia oraz akceptacji ludzi chorych  nie wy­ starczą. Przepisów  mamy przecież bardzo dużo, wiele bardzo dobrych. A ignorancja  i stereotypy  nadal kwitną. Żeby odczuwalnie poszerzać przestrzeń tolerancji trzeba nam jeszcze pospolitego ruszenia, takiego na miarę społeczeństwa obywatelskiego. Przykładem  jest choćby Ruch Amazonek, stawiający tamę rakowi piersi. Jednoczy i wspiera kobiety dotknięte tą chorobą, walczy z pokutującymi w społeczeństwie fobiami i uprzedzeniami.  Powoli rak piersi przestaje być tematem tabu. Podobnie za sprawą społecznej  akcji „Otwórzcie drzwi” podjęto walkę ze stereotypami i uprzedzeniami do osób cierpiących na schizofrenię  i inne schorzenia psychiczne.

Ale do pospolitego ruszenia jeszcze daleko. Póki każdy z nas – czy to jako dyrektor, czy zwykły pracownik,  młody czy stary – rzetelnie nie odpowie sobie w sumieniu na pytanie, jak postrzegam człowieka niepełnosprawnego i chorego – jako gorszego czy tylko jako innego? – dopóty stereotypy  nie znikną. Będziemy  się obawiali reakcji w pracy na ujawnienie naszej choroby, odrzucenia przez przyjaciół, znajomych. Ze stereotypami i nietolerancją  walczy się ponoć  najtrudniej i najdłużej. Ale przecież trzeba.

Zacznijmy  od siebie.

Licencja: Creative Commons
6 Ocena