Pułkownik von Stauffenberg dotarł do kwatery. Co miał w teczce? Po co przyjechał? Co się wydarzy? O tym opowiada szósty odcinek "Wilczej jamy".

Data dodania: 2011-04-13

Wyświetleń: 1800

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

W pogodny ranek 20 lipca 1944 roku płk. Hrabia Claus Schenk von Stauffenberg przybył w towarzystwie swego adiutanta Wernera von Haften na lotnisko Randorf koło Berlina. Spotkał się tu z gen. mjr.  Helmuthem Stieffem, który wręczył mu dużą teczkę. Tym razem zamiast dokumentów znajdował się w niej potężny ładunek wybuchowy z chemicznym zapalnikiem przeznaczony dla wodza II Rzeszy Adolfa Hitlera.

Płk Stauffenberg pełniący obowiązki szefa sztabu wojsk zapasowych w imieniu ich dowódcy gen. Fromma ma referować przebieg formowania nowych jednostek oraz plan ich przerzutu na front wschodni. Stauffenberg i Haften są jedynymi pasażerami łącznikowego Heinkla lecącego w kierunku Prus Wschodnich do głównej kwatery Fuhrera. Mimo to nie rozmawiają ze sobą.

            W tym samym kierunku podąża również pociąg specjalny, przed którym otwierają się wszystkie semafory. W salonce przechadza się z założonymi rękami, z kamienną twarzą Duce, udający się do kwatery Hitlera w celu omówienia sytuacji zaistniałej na froncie włoskim.

O godzinie 10.15 samolot Stauffenberga wylądował na lotnisku kwatery, skąd samochodem zostanie przewieziony wraz z adiutantem do jej centrum. Wszystkie posterunki kontrolne otwierają bramy przed jednorękim, znającym hasło pułkownikiem.

Już wewnątrz kwatery dowiaduje się, że narada odbędzie się w baraku, zamiast w sali narad znajdującej się w schronie Hitlera i że odbędzie się o 12.30, to jest o pół godziny wcześniej niż zwykle, gdyż o 15.00 spodziewany jest przyjazd Mussoliniego.

W hallu przed salą konferencyjną, Stauffenberg spotyka feldmarszałka Keitla, który wprowadza go na salę. Pod pretekstem zapomnienia pasa, Stauffenberg wraca do hallu, gdzie uruchamia zapalnik bomby nastawiony na około 10 minut opóźnienia, po czym wraz z feldmarszałkiem wchodzą na salę.

Keitel, nie będąc pewny, czy Hitler poznał Stauffenberga, przedstawia go, po czym zajmują miejsca przy stole konferencyjnym. Stauffenberg stawia pod stołem teczkę, po czym pod pretekstem odbycia bardzo pilnej rozmowy telefonicznej ponownie wychodzi z sali. W hallu zrywa się z krzesła porucznik Haften. Wychodzą razem. Jest godzina 12.42, gdy potężna eksplozja wstrząsa lasem. Oddlający się oficerowie widzą rozpadający się barak. Siła wybuchu była wielka. Wszyscy obecni lub przynajmniej większość z nich musiała zginąć.

Wolfsshanze zostaje objęta alarmem. Przy bramie południowej prowadzącej w stronę lotniska samochód pułkownika zostaje zatrzymany. Stauffenberg wyjaśnia, że na polecenie Hitlera udaje się z pilną misją do Berlina. Dowódca wartowni jednak waha się i wówczas pułkownik prosi o połączenie z dowódcą ochrony kwatery, któremu wyjaśnia, jakie ma kłopoty na wartowni. Rozkaz brzmi: wypuścić! Powoli unosi się szlaban. Skupiona twarz pułkownika rozluźnia się. Ostatnia przeszkoda pokonana. Po kilku minutach Mercedes wtacza się na płytę lotniska. Stauffenberg wydaje polecenie pilotowi: natychmiast do Berlina!

Na jedną ze stacyjek w pobliżu Wolfschanze podjeżdżają samochody SS, a wojsko otacza stację. Do pokoju dyżurnego ruchu wchodzi kilku oficerów SS polecając natychmiast zatrzymać pociąg specjalny. Po kilku minutach pociąg raptownie hamuje na stacji. Do dowódcy konwoju podchodzi jeden z oficerów informując, że w pobliżu jest radziecki nalot i ze względu na bezpieczeństwo przewożonej osoby trzeba go przeczekać. Eksplozja, choć na pozór potężna, nie wyrządziła jednak wielkich szkód, jak sądził z daleka Stauffenberg.

Otwarte okna drewnianego baraku, oderwana część dachu i część wyrwanej podłogi spowodowały rozładowanie ciśnienia, jakie wyzwoliło się po eksplozji, tak że w efekcie zginęły cztery siedzące najbliżej osoby. Kilkanaście osób było rannych.

Hitlera zasłoniła masywna podpora stołu, o która Stauffenberg oparł swoją teczkę, oraz gruby blat stołu, nad którym stał pochylony. Był ranny. Zwisała kontuzjowana prawa ręka, z rozbitej głowy sączyła się krew, miał uszkodzone bębenki uszne, przeszło dwie godziny nie słyszał. Teraz poddawano go intensywnym zabiegom lekarskim, by Mussolini ujrzał go w jak najlepszej formie.

W około cztery godziny po eksplozji Hitler witał Mussoliniego na stacyjce kwatery głównej. Przy powitaniu podał Duce lewą rękę. Mussolini był przerażony wypadkami, jakie miały tu miejsce. Hitler spokojny i opanowany zaprowadził Włocha na miejsce zamachu. Rumowisko jakie zostało po baraku mogło tylko spowodować zdziwienie, jak ktokolwiek mógł z jego wnętrza wyjść cało. Tu jednak nerwy Hitlera zawodzą. „Moje dzisiejsze ocalenie, cudowne ocalenie, jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że przeznaczeniem moim jest doprowadzić naszą wspólną, wielką sprawę do szczęśliwego końca”.

Od pierwszej chwili po eksplozji prowadzone jest intensywne śledztwo. Początkowo podejrzenie pada na grupę robotników z Organizacji Todt, którzy pracowali w odległo`sci około 100 metrów od miejsca narady. Jednakże nadzorujący ich esesmani kategorycznie wykluczyli taką możliwość. Dopiero drobiazgowe zestawienie poszczególnych faktów po kilku godzinach jednoznacznie wskazało na Stauffenberga.

Jednym z warunków powodzenia spisku, a przede wszystkim powodzenia puczu było zablokowanie węzła łączności i odcięcie kwatery od jakichkolwiek kontaktów z zewnątrz. Czynności tej miał dokonać szef łączności, gen Fellgiebel. Ten jednak stwierdziwszy, że Hitler żyje nie wykonał blokady. To zaważyło na przyszłych niepowodzeniach. W kilka godzin po zdarzeniu zostaje ogłoszony komunikat o nieudanym zamachu i próbie przewrotu. „Hitler żyje i podjął już dalszą pracę. Przemówi do narodu w późnych godzinach wieczornych”.

Tymczasem samolot z pułkownikiem Stauffenbergiem zbliżał się do Berlina... (c.d.n)

Licencja: Creative Commons
0 Ocena