Czy prawdziwemu podróżnikowi przystoi leżeć na plaży i popijać drinki? Ale kto mówi, że Tunezja to tylko plaże? Wyruszamy na południe tego kraju, na spotkanie z Saharą. Czego chcieć więcej? A zatem Bismillahi Rahmani Rahim! W imię Allaha Najwyższego. rozpocznijmy tę podróż!

Data dodania: 2011-03-31

Wyświetleń: 2703

Przedrukowań: 1

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Spotkanie z Tunezją rozpoczynamy od Tunisu. Pakujemy bagaże do wynajętego terenowego nissana patrola, witamy się z kierowcą oraz przewodnikiem i wyruszamy. Wkrótce przy drodze szybkiego ruchu nieopodal Zaghwan witają nas... akwedukty. Fatamorgana? Nie. W rzymskiej niegdyś prowincji Ifrikijja (jak nazywano Tunezję) transportowano nimi wodę do Kartaginy.  

Po godzinie dojeżdżamy do Kairouanu, jednego z najświętszych miast islamu. Nas zauroczyło od pierwszego wejrzenia wielkim meczetem z antycznymi kolumnami, grobowcem cyrulika misternie zdobionym ceramiką, starówką, gdzie co krok powiewają dywany, a pamiątki kuszą, aby je kupić. W mieście znajduje się też studnia, która ma tajemne podziemne połączenie z Mekką. Wodę z niej wyciąga wielbłąd, a kto się jej raz napije, powróci tu na pewno. Z Kairouanu do Gafsy jest kilka godzin jazdy. Droga się dłuży, ale przed zachodem słońca stajemy nad rzymskimi basenami. Wody z termalnego źródła o temperaturze 25°C zachęcają do kąpieli, kręcący się obok chłopcy proponują wykonanie skoku (z murów do lustra wody są ponad cztery metry). Za pierwszym śmiałkiem skaczą następni, po czym proszą o drobne...  

Deszcz na pustyni   Nocą docieramy do Tozeur. Rozświetlone miasto to jedna największych oaz, licząca ponad 200 tys. palm daktylowych. To właśnie one, a nie liczba mieszkańców, są wyznacznikiem wielkości oazy, świadcząc o największym bogactwie danego miejsca. Pośród bezkresnych jałowych wzgórz woda nabiera zupełnie innego smaku i wartości, a hotelowe baseny zdają się rozrzutnością. Niczym demonstracja władzy człowieka nad przyrodą. Władzy pozornej, o czym świadczą zasypywane piaskiem drogi i palmy. Milimetr po milimetrze, ziarnko po ziarnku pustynia bierze je w swe posiadanie.  

Rankiem jedziemy Czerwoną Jaszczurką. Spokojnie! Nie upiliśmy się palmowym winem ani nie zamierzamy męczyć niewinnego stworzenia! Taką wdzięczną nazwę nadano pociągowi, który na początku XX wieku służył bejowi jako środek transportu między Tunisem a letnim pałacem, a dziś jest turystyczną atrakcją południowej Tunezji. Pieczołowicie odrestaurowane wagony miarowo stukają kołami, jadąc wąwozem rzeki Selja. Wyschnięte koryto kusi, aby się nim przespacerować, choć może się to okazać śmiertelną pułapką. Wystarczy deszcz o wiele kilometrów stąd, aby pędząca fala błyskawicznie porwała wszystko, co stanie jej na drodze. To dlatego na Saharze paradoksalnie jest dziś więcej utonięć niż ginących z pragnienia...  

Deszcz, choć tak upragniony, sieje też zniszczenie, czego najlepszym dowodem są opuszczone po powodzi górskie oazy.   Stare domy zawieszone jak gniazda jaskółek nad kanionem rzeki Mides zlewają się brązowym kolorem z otaczającymi skałami. Im dalej od źródeł, tym bardziej piasek na dnie wąwozu wypija resztki wody, dzieląc się niesprawiedliwie z rosnącymi w nim krzewami. Nad przepaścią ustawiono firmową saharyjską pamiątkę: róże pustyni. Turystom zdaje się, że to maleńka krucha formacja z piasku, tymczasem potrafią one mieć ponad metr i są twarde jak kamień!  

W górskiej rozpadlinie skryła się Chebika - niegdyś posterunek graniczny cesarstwa rzymskiego. Liczne samochody na parkingu stanęły tu nie do kontroli granicznej, ale by dowieźć turystów spragnionych atmosfery górskiej oazy. Pustynia wymaga samotności, intymności, o którą trudno wśród wielojęzycznego tłumu. Wystarczy jednak chwilę poczekać i gdzieś tłum wsiąka, znika z oczu i już ma się to miejsce prawie wyłącznie dla siebie. Dzielimy j z żabami skaczącymi spod nóg. Ścieżka wiedzie wzdłuż strumyka do wodospadu! Kaskada kusi, aby pozostać na dłużej, tutaj dopiero można w pełni zrozumieć obraz muzułmańskiego raju: pełnego zieleni i wody.  

Oscarowe oazy  
Takim rajem zdaje się każda z oaz. Dziś Chebika widziana z góry to wąż pióropuszy palm między żółtym skalnym bezkresem. Powyżej domów stoi grobowiec świątobliwego męża - marabuta. Malutki, pasujący do niewielkiej wioski. Dotykam pożółkłych spękanych ścian. W szczelinach śpiewa wiatr i szeleści piasek, przypominając historię wielkiej powodzi, która na początku lat 60. zniszczyła tu życie. Tamerzę, trzecią oazę na szlaku, najlepiej podziwiać z tarasu stylowego hotelu Tamerza Palace, gdy zmierzch powoli przechodzi w noc. Podświetlone reflektorami ruiny domów tworzą nierealną scenerię. Fascynującą nie tylko nas, albowiem plenery te zagrały w obsypanym Oscarami "Angielskim pacjencie". To zresztą niejedyny ze słynnych filmów kręconych tutaj. W Ong Jemal, pośrodku księżycowego krajobrazu, powstawała kosmiczna osada z "Gwiezdnych Wojen". Wtedy to miejsce zaroiło się od filmowców, nocujących w doskonale wyposażonych przyczepach, bo do najbliższej osady jest pół dnia drogi. Wstawali o 4.30, aby nakręcić choć kilka scen, nim temperatura zacznie ścinać z nóg.  

Od tamtych czasów zmieniło się tylko to, że dziś można skorzystać z cienia rzucanego przez zachowaną filmową makietę. Widziana z odległości wygląda faktycznie nieziemsko, z bliska staje się zlepkiem filmowej tandety: filtry z odkurzaczy udające kosmiczne klimatyzatory nad wejściami i dykta z plastikowymi rurami udająca rakiety. Jednak trzeba tu przyjechać, a potem obejrzeć "Mroczne widmo". Świadomość, że przez chwilę byliśmy (prawie) na innej planecie, jest warta wysiłku dotarcia tutaj!  

Ali Baba i Wielki Szot   Powrót z pustyni do Tozeur to skok do innej cywilizacji. Budynki w tym mieście zbudowane są z cegieł wmurowywanych tak, aby wystając, tworzyły dekoracyjny ornament. Pojawiają się też kolory, orgia barw, jakby ludzie chcieli sobie w ten sposób zrekompensować surowość otaczającego krajobrazu. Domy okolone są obsypanymi kwiatami krzewami. Na targu sprzedawcy proponują ceramikę we wszystkich odcieniach tęczy, wzorzyste tkaniny i miejscowe przyprawy. Zwłaszcza jeden zestaw cieszy się wśród kupujących sporym wzięciem. Ułożone w torebkach przyprawy mają karteczki z nazwami: safran, canel, harissa, paprika, curry i... sex vitamine. Co to dokładnie jest, sprzedawca zdradzić nie chciał, zaklinał się natomiast, że na pewno działa...  

W Tozeur nie sposób ominąć Dar Cherait - muzeum historycznego urządzonego w tradycyjnych wnętrzach. Oglądamy, jak niegdyś wyglądało życie codzienne rodziny i praca rzemieślników.   O ile dorosłych może zainteresować scena zdobienia henną panny młodej, o tyle dzieci są najszczęśliwsze w medinie z 1001 nocy, gdzie czeka na nie świat arabskich baśni. W sezamie pełnym skarbów skrył się Ali Baba i rozbójnicy, z okna wyfruwa latający dywan, a Sindbad Żeglarz dzielnie walczy z piratami. Trochę to kiczowate, ale urocze.   Z Tozeur do Kebili jedziemy przez Wielki Szot. Wokół biel, jakby po horyzont pustynię przykrył śnieg. Smakuje słono! Jezioro, wyschnięte przez większą część roku, to pozostałość po wpływach Morza Śródziemnego sprzed tysięcy lat. Kilkadziesiąt lat temu tylko nieliczni mieli śmiałość tędy wędrować. Wystarczyło pomylić niewidoczne ścieżki, by na zawsze wpaść w pułapkę. W XIX w. opowiadano sobie ku przestrodze o karawanie tysiąca wielbłądów pochłoniętej przez szot. Nie pozostał po niej żaden ślad... W Douz, gdzie Sahara jest o krok, zamiast na wielbłąda pakujemy się d auta na spotkanie burzy piaskowej, piaszczystych formacji w El Faour i zasypywanej przez piasek oazy Zaafrane.  

Opowieściom Herodota o troglodytach pewnie nie wszyscy dają wiarę, a jednak na początku XXI w. w Matmacie i okolicach wciąż można spotkać ludzi mieszkających w jaskiniach. W miękkich skałach wybudowano domy, które są chłodne w lecie i ciepłe w zimie. Wygląda to osobliwie: wokół pustynne wzniesienia i nagle obramowane bielą wejście do wnętrza góry. Ozdobione malunkami mającymi przynieść pomyślność i chronić przed złem.  

Na planecie Skywalkera   Kolejna miejscowość o znajomo brzmiącej nazwie dla fanów "Gwiezdnych Wojen" to Tataouine. Taką nazwę miała planeta, z której pochodził Anakin Skywalker. Klimaty z niej odnajdziemy w tutejszych ksarach. Dawne warownie-spichlerze statystowały w filmie, dziś zachwycają architekturą. Ksar Ouled Soltane przypomina gliniane meczety z Mali. W ksarze Ghilian nocuje się w namiotach. Na spragnionych luksusu czeka telewizja satelitarna. Kto jednak chciałby tracić na nią czas otoczony pięknem pustyni?  

Źródło: Podróże, marzec 2008

Licencja: Creative Commons
0 Ocena