Podróżując po blogach, forach, witrynach z artykułami zauważamy niepokojącą tendencję. Autorzy spiesząc się (a może uciekając, przed kim jednak i dokąd) przestają interesować się formą własnych tekstów.

Data dodania: 2011-01-28

Wyświetleń: 2243

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Zmęczenie materiału spowodowało, że autorowi przechodzi ochota na pisanie.  Przy okazji rozpoczął peregrynację po blogach i portalach z artykułami porównując i szukając natchnienia. Wrażenia z tej podróży są takie sobie, potwierdzają bowiem nijakość poziomu kultury ogólnej dzisiejszych “pisaczy” i powodują załamanie rąk nad brakiem jakiejkolwiek  wiedzy gramatycznej. Być może wynika to z pośpiechu (chociaż, jak można spieszyć się pisząc artykuł przeznaczony do publicznej witryny), być może artykuły są pisane przez komputerowe roboty (znów pośpiech), w każdym razie byle jakość formy tekstów dobija.

Oprócz tego autor zaczyna stawiać sobie zasadnicze pytanie: czy można pisać nie mając nic własnego do przekazania? Pisanie o niczym jest sztuką, wymaga więc poświęcenia zwielokrotnionej uwagi formie (no bo jeśli nie ma o czym, to trzeba zwłaszcza pięknie…) Pisanie natomiast na określony temat (zwykle o technice) jest przede wszystkim rzemiosłem i jako takie wymaga przestrzegania reguł. Kiedyś książki były drogie i trzeba było do biblioteki jechać  (lub iść) wiele kilometrów do miasta (a wiedzę wtedy szanowano nad wyraz), teraz mamy Internet i wszystko jest w sieci, można więc sprawdzić, czy użyte słowo jest poprawne, poszukać synonimu, zastanowić się pięć minut dłużej. Poza tym uporczywie wraca pytanie: gdzie zniknęli w naszym kraju poloniści i czy ci, którzy pozostali, znają jeszcze język polski? Może wydaje im się, że nowoczesność polega na byle jakości, że przecinków już nie ma, ani myślników, ani innych kropek?

Jeszcze do tego niektórym autorom przychodzi do głowy szatański pomysł tworzenia dzieł epokowych w obcych językach. Do tego stopnia są odważni, że tłumaczą własne teksty (przede wszystkim na angielski, no bo cały świat musi poznać nasze błędy) przy pomocy maszyny Google, co daje efekty bardziej komiczne, niż ciekawe. Autor próbował takie teksty wykorzystywać na innych swoich blogach, lecz kończyło się to za każdym razem pisaniem tekstu od nowa, z palca i bez rażących błędów.

Powyższe biorąc pod uwagę autor zauważa, że powstaje kolejna nisza: poprawiaczy znakomitych blogerskich autorów i oby tych poprawek było jak najmniej (chociaż tutaj autor nie łudzi się wcale, niejedną sobie z tego kromkę chleba wykroi).

Licencja: Creative Commons
0 Ocena