Aby skutecznie porozumiewać się w języku angielskim nie potrzebujemy znać ani gramatyki, ani nawet alfabetu. Nie mniej czytanie i rozumienie tekstu pisanego jest umiejętnością fundamentalną, bez której trudno wyobrazić sobie kompleksową naukę języka obcego.

Data dodania: 2010-09-14

Wyświetleń: 2184

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Od czego zacząć? W pierwszej kolejności należałoby wyselekcjonować źródła. „Metodyczni liberałowie” za takie uznają w zasadzie każdy angielski tekst, byleby był składnie napisany i poprawny pod kątem gramatycznym. Anglojęzyczne książki, prasa, gry komputerowe – wszystko w równym stopniu świetnie się nadaje, byleby angażowało czytelnika i było na odpowiednim poziomie trudności. Niestety właśnie ów ostatni warunek jest najtrudniejszy do spełnienia. Zwykły nieskomplikowany romans czy pospolite artykuły w prasie anglojęzycznej są zwyczajnie za trudne dla początkującego czy nawet średnio-zaawansowanego użytkownika języka angielskiego. Nawet jeśli nasi uczniowie na tyle znają język obcy, że są w stanie rozumieć źródłowe (niepreparowane) teksty, uczą się wówczas języka nieselektywnie i zdarza się, że świetnie operują specjalistycznym słownictwem, nie znając przy tym podstawowych zwrotów i wyrażeń, kluczowych w codziennej komunikacji. Nie mniej, dla osób kultywujących zasadzie: „co mnie nie zabije, to mnie wzmocni”, takie źródła powinny stanowić pożyteczne wyzwanie, tym bardziej, że dostęp do tego rodzaju tekstów nie stanowi dziś żadnego problemu. Wystarczy otworzyć internet, a świat darmowych e-book'ów oraz zagranicznych serwisów prasowych stanie otworem.

Tymczasem po przeciwnej stronie barykady stoją „metodyczny konserwatyści”, ufający tylko preparowanym, krótkim tekstom z podręczników kursowych. Nauka opierająca się na tekstach „szytych pod wymiar” na krótszą metę często okazuje się skuteczniejsza. Czy jednak koszty takiego „wychowania pod kloszem” nie będą zbyt wysokie? Konfrontacja z „żywym językiem” oryginalnych tekstów anglojęzycznych może okazać się brutalna. Uczeń, który sprawność czytania ćwiczył tylko na preparowanych tekstach, świetnie zna szablonowe frazy, słownictwo i gramatykę, ale nie ma łatwości szybkiego, kontekstowego rozumienia zdań, akapitów, a w końcu całego, bardziej złożonego przekazu. Trzeba zdać sobie sprawę, że teksty z podręczników uczą gramatyki i słownictwa. Nie uczą czytania po angielsku ze zrozumieniem.

Czy wobec tego jesteśmy skazani na jedno z dwóch skrajnych rozwiązań? Na szczęście istnieje trzecia droga, do której z roku na rok przekonuje się coraz więcej polskich nauczycieli. „Readersy” – mini-książki przeznaczone do nauki czytania – zdobywają coraz większą popularność właśnie dlatego, że łączą przyjemne z pożytecznym: uczeń czyta, ponieważ lubi, a nie musi. Różnicę robi tutaj wciągający i ciekawy tekst (a nie szablonowym lekcyjny temat). Ponadto lektura tego typu książeczek nie stanowi dla ucznia drogi przez mękę (a tak często dzieje się w wypadku niepreparowanych tekstów źródłowych). W końcu treści w nich zawarte zostały przygotowane przez świetnych metodyków specjalnie pod kątem nauki czytania: mają określony rytm, przyjazną strukturę i bogate acz starannie wyselekcjonowanie oraz dostosowane do danego poziomu słownictwo.

Kiedyś minusem tego typu źródeł była niska dostępność oraz wysoka cena. Obecnie „readersy” na polskim rynku wydawniczym przestają być produktem ekskluzywnym. Pozycje renomowanych wydawnictw językowych kosztują w granicach 15 – 30 zł. Do tego, są coraz ciekawiej wydawane, na tyle że nawet dla samych nauczycieli stanowią nie lada gratkę. Czy czytanie po angielsku np. dzieł Homera, przepisanych na „prosty język”, nie stanowi ciekawej odmiany? Zadania do tekstu oraz dodatkowa płyta z nagraniem audio to w tej chwili standard, co z kolei otwiera drogę na ćwiczenia także innych sprawności językowych.

Readersy bynajmniej nie dyskredytują innych źródeł. Jednak obecnie wydają się one wyborem najbardziej optymalnym dla uczniów posługujących się językiem angielskim na poziomach od „beginer” do „intermediate”, a więc na poziomach, jakich uczy się w szkołach. Myślę, że pracujących tam pragmatycznych „liberałów” zachęcać nie trzeba. Pozostaje przekonać „konserwatystów”.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena