Siódma część "TragiFarsy socNIErealistycznej". Świętożyźń Klemermann zaprasza do siebie garstkę zaufanych UB-eków, żeby porozmawiać z nimi o wypadkach opisanych w “TragiFarsie 5. Odcinku specjalnym”.

Data dodania: 2010-08-09

Wyświetleń: 1191

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

OD AUTORKI:


Niniejszy utwór jest siódmą częścią groteskowo-satyrycznej serii dramaturgicznej o UB-eku Zdzisławie Baumfeldzie. Oto tytuły poprzednich dramatów (w kolejności od najstarszego do najnowszego): "TragiFarsa socNIErealistyczna, "TragiFarsa 59 lat później", "TragiFarsa 3. Skandal stulecia", "TragiFarsa + 60 lat", "TragiFarsa 5. Odcinek specjalny", "TragiFarsa 6. Totalna porażka".

Życzę miłej lektury!



Natalia Julia Nowak




Czas akcji: 9 maja 1952 roku

Miejsce akcji: pokój gościnny w domu Świętożyźni Klemermann

Osoby: Świętożyźń Klemermann (41 lat), Archibald Moździerz (47 lat), Fulgencjusz Skwarowski (42 lata), Gorgoniusz Skwarowski (40 lat), Gliceria Gościwit (29 lat), Doroteusz Kpina (34 lata), Gniewosądka Klemermann (17 lat), Maria Lolita (25 lat)


W pokoju gościnnym, mieszczącym się w domu por. Świętożyźni Klemermann, przebywa garstka jej znajomych z pracy: sierż. Archibald Moździerz, szer. Fulgencjusz Skwarowski, szer. Gorgoniusz Skwarowski, szer. Gliceria Gościwit i ppor. Doroteusz Kpina. O ile w poprzednich sześciu TragiFarsach wszyscy UB-ecy nosili mundury, o tyle teraz są ubrani po cywilnemu, przez co sprawiają wrażenie zupełnie zwyczajnych ludzi. Pomieszczenie nie jest ani duże, ani małe, ale za to przytulne, zadbane i wyposażone zgodnie z modą z pierwszej połowy lat pięćdziesiątych. Archibald i bracia Skwarowscy siedzą na kanapie przy stole, a Gliceria - nieco dalej, na fotelu. W pewnym momencie wchodzi do salonu Świętożyźń, która niesie tacę z malutkimi, kwiecistymi, porcelanowymi filiżankami i imbrykiem z tego samego zestawu. Funkcjonariuszka Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Młodzianowicach ma na sobie krótką, białą sukienkę w kwiatki, podobną do rzeczonych filiżanek i imbryka. Komunistka wygląda w tym stroju bardzo romantycznie i dziewczęco (nie kobieco, tylko właśnie dziewczęco).


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (żartobliwie, na widok Świętożyźni):

Panna Klemermannówna zaprasza na herbatkę!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (groźnie, opryskliwie):

Nie nazywajcie mnie panną Klemermannówną, towarzyszu Moździerz! Tak bardzo wam przeszkadza, że - pomimo bycia matką siedemnastoletniej Gniewosądki - nie mam męża? Przyjdzie odpowiedni moment, to oskarżę was o odchylenie prawicowo-katolicko-konserwatywno-patriarchalne i wasze głupie żarty się skończą!


Kobieta kładzie tacę na stole i rozdaje gościom filiżanki, nawet na nich nie patrząc.


GLICERIA GOŚCIWIT (do Świętożyźni):

Macie rację, towarzyszko! Ta “panna Klemermannówna” brzmi po prostu makabrycznie! Kiedy ktoś mi o was opowiada, to wyobrażam sobie lodowatą, bezwzględną, pewną siebie, odzianą w oficerski mundur funkcjonariuszkę UB w średnim wieku, która po przesłuchaniu NSZ-owca czy innego AK-owca bierze udział w zebraniu PZPR i rozprawia o tym, jak wielkim zagrożeniem dla bezpieczeństwa publicznego jest patriotyczna czarna reakcja. Tak! Właśnie taki obraz staje mi przed oczami, kiedy ktoś o was wspomina w mojej obecności! (Pogardliwie, wskazując na Archibalda Moździerza) A ten płaziniec mi tu z “panną Klemermannówną” wyjeżdża… Doprawdy, rzygać by się chciało!


Świętożyźń Klemermann, która w trakcie wypowiedzi Glicerii napełniła filiżanki herbatą, siada na fotelu naprzeciwko swojej współtowarzyszki. Podczas całej dalszej rozmowy komuniści powoli piją napój.


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (strofującym tonem, do Moździerza, nadal zbulwersowana):

“Panna Klemermannówna”… W ten sposób możecie się zwracać do Gniewosądki, ale nie do mnie! Proszę was, towarzyszu, żebyście mówili na mnie “towarzyszka Świętożyźń Klemermann” albo “porucznik Świętożyźń Klemermann”. Bo ta “panna Klemermannówna” nie za bardzo do mnie pasuje!


FULGENCJUSZ SKWAROWSKI (wzdycha):

Ach, te baby… Wystarczy powiedzieć dwa słowa za dużo, a one będą zmywać człowiekowi głowę przez następne pięć minut…


GORGONIUSZ SKWAROWSKI:

Towarzyszko Klemermann, po co nas do siebie zaprosiliście, skoro jesteście nie w sosie? Brakowało wam kogoś, z kim moglibyście się kłócić?


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (głośno, cynicznie):

Ja tak myślę! Moja matka zawsze powtarzała, że stare panny to kąśliwie osy! A kiedy patrzę na Świętożyźń, to dochodzę do wniosku, że poczciwa staruszka miała rację!


DOROTEUSZ KPINA (rozbawiony, z uznaniem):

Pięknie powiedziane, obywatelu Archibaldzie! Trzeba to gdzieś zapisać!


Świętożyźń Klemermann głośno wzdycha z irytacji.


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN:

Chcecie wiedzieć, po co was tu zaprosiłam, towarzysze? Bo uważam was za jedyne osoby, którym mogę zaufać i z którymi mogę się podzielić swoimi refleksjami. Wybrałam to miejsce, ponieważ wiem, że nie ma tu urządzeń podsłuchowych i dlatego mogę sobie pozwolić na większą swobodę niż w miejscu pracy. Mam nadzieję, że będziecie łaskawi to docenić.


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (siląc się na to, by być przekonującym):

Ależ doceniamy, doceniamy…


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN:

O czym właściwie chciałabym z wami pomówić? O Tamtych Wydarzeniach, które mocno mną potrząsnęły i sprawiły, że zaczęłam się zastanawiać nad kilkoma kwestiami… Chodzi o to wszystko, co miało miejsce między 30 kwietnia a 2 maja 1952 roku. Czyli o rzekomą “śmierć” i “zmartwychwstanie” Zdzisława Baumfelda. Pewnie nie będę odkrywcza, jeśli powiem, że cała ta sprawa jest bardzo dziwna i pobudza myślącego człowieka do stawiania trudnych pytań.


DOROTEUSZ KPINA (sceptycznie):

Zaraz, zaraz… Wydawało mi się, że nasz dyrektor, pułkownik Waldebert Werfelberg, wszystko nam wyjaśnił - zarówno przed Tamtymi Wydarzeniami, jak i po nich…


Klemermann spogląda wymownie na Kpinę.


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN:

I tu leży pies pogrzebany, towarzyszu Doroteuszu. Werfelberg przedstawił sprawę w sposób tak plastyczny i przekonywujący, że wszyscy pracownicy UB “kupili” jego wersję wydarzeń i wierzą w nią jak w doktrynę religijną. Tymczasem ja, osoba brzydząca się wszelkim dogmatyzmem, mam czelność zadawać sobie pytanie: czy rzeczywiście było tak, jak twierdzi nasz szef? Przecież nikt z nas nie był wówczas w Warszawie i nie widział, co tak naprawdę się wydarzyło! A to, co nam wmawia pułkownik Werfelberg, jest tak dziwaczne i niewiarygodne, że chyba każda rozumna osoba miałaby do tego jakieś wątpliwości!


DOROTEUSZ KPINA (unosząc wysoko brwi):

Czyli co, towarzyszko Klemermann? Sugerujecie, że obywatel Werfelberg jest kłamcą? Że coś przed nami ukrywa? To jawna insynuacja!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (spokojnie):

Insynuacja? Ja bym raczej powiedziała, że potrzeba dotarcia do prawdy. Nie mam pewności, drogi podporuczniku Kpina, że Werfelberg rzeczywiście nas okłamuje, ale nie mogę wykluczyć tej możliwości, dopóki nie znajdę niezbitego dowodu na jego prawdomówność. (Po krótkiej pauzie, do wszystkich gości) Wierzcie mi, towarzysze, że nie mam zamiaru was buntować przeciwko Werfelbergowi. Naprawdę, nie jest to moim celem. Ale musicie przyznać, że Tamte Wydarzenia były naprawdę nietypowe i wymagają rychłej weryfikacji. Proszę, streśćcie mi to, co opowiedział wam towarzysz pułkownik - tak, jak wy to zrozumieliście i zapamiętaliście.


GLICERIA GOŚCIWIT (powoli, z namysłem):

Zdzisław Baumfeld, po stracie posady w młodzianowickim PUBP, wyjechał do stolicy Polski Ludowej, gdzie zaczął głosić swoją własną ideologię zwaną marksizmem-zdzisławizmem. Niecały tydzień później o jego działalności dowiedział się jakiś wpływowy człowiek z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego…


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (cicho, ale z dumą):

Ja i Skwarowscy nawet wiemy, kto…


GLICERIA GOŚCIWIT (nie usłyszawszy Moździerza):

…który zadzwonił do Werfelberga i zaoferował mu oddanie Zdziśka w ręce warszawskiej bezpieki (czyli, mówiąc brutalnie, ukatrupienie ex-funkcjonariusza Łowcy Onych). Werfelberg zwołał nadzwyczajne zebranie w sali konferencyjnej PZPR i - po zapoznaniu się z opinią swoich podwładnych, czyli nas - podjął decyzję o przyjęciu oferty “ważnej osoby z Warszawy”.


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (pod nosem):

Józefa Różańskiego…


GLICERIA GOŚCIWIT:

W nocy z 29 na 30 kwietnia 1952 roku Baumfeld został aresztowany, a potem, o godzinie 1:00 po południu, zaprowadzony na Stare Miasto i powieszony za nogi na specjalnej szubienicy. Dla niego miała to być dodatkowa forma udręczenia, a dla gawiedzi - przestroga przed karą, jaka grozi zdrajcom, sabotażystom i prowokatorom podburzającym lud.


DOROTEUSZ KPINA (dosyć nieśmiało, do Glicerii):

Czy mogę coś wtrącić, towarzyszko Gościwit? Mogę? Dziękuję. Otóż popularna anegdota głosi, że gdy Zdzisław wisiał do góry nogami, jakiś człowiek podszedł do szubienicy i przypiął do niej karteczkę z napisem: “Młodzianowice przepraszają za Baumfelda!”. Potem przyszła jakaś młoda dziewczyna i dołączyła informację: “Nie płakałam po Baumfeldzie!”. Ponieważ milicja nie zgodziła się na przyczepienie kolejnych kartek (choć był na to popyt, oj był!), na Rynku Starego Miasta rozległy się okrzyki w stylu: “Marne życie, marna śmierć!”. Nagle przylazła jakaś baba po pięćdziesiątce, zapewne matka Baumfelda, i zaczęła błagać funkcjonariuszy MO, żeby ulitowali się nad jej dzieckiem. Wówczas jeden z nich zawołał: “Wstydź się, starucho, żeś syna nie umiała wychować!”. Śmiechu było co nie miara!


Archibald Moździerz i bracia Skwarowscy chichoczą diabelsko oraz zacierają ręce. Gliceria Gościwit uśmiecha się cynicznie, jednak potem poważnieje i powraca do streszczania ostatnich chwil Łowcy Onych.


GLICERIA GOŚCIWIT:

Późną nocą, jeszcze 30 kwietnia, Zdzisław zmarł… a przynajmniej wyglądał, jakby zmarł… na skutek ogólnego wycieńczenia organizmu. Denat został złożony w kostnicy będącej częścią prosektorium “Jaskinia Hadesa”. Niespodziewanie, 2 maja 1952 roku o godzinie 6:00 rano, Zdzisiek wyszedł z budynku, czym przeraził idących po jego “zwłoki” prosektorów oraz milicjantów.


GORGONIUSZ SKWAROWSKI (złośliwie):

Powinni byli go dobić drewnianym kołkiem! Wtedy na pewno by nie wstał!


FULGENCJUSZ SKWAROWSKI:

Otóż to! A tak w ogóle, to powinni obwiesić całe prosektorium czosnkiem, żeby zniechęcić inne trupy do wstawania i straszenia żywych!


GLICERIA GOŚCIWIT (lekceważąc Gorgoniusza i Fulgencjusza):

Jeszcze tego samego dnia Baumfeld wrócił do Młodzianowic i pokazał się Waldebertowi Werfelbergowi, a nazajutrz - jego zastępcom, podpułkownikom Mroczysławie Kalinowskiej-Wójcik i Rzędzimirowi Wszeborowi Witkowskiemu. Werfelberg był wściekły, ponieważ zapłacił “ważnej osobie z Warszawy” kupę szmalu…


FULGENCJUSZ SKWAROWSKI (szybko, przerywając funkcjonariuszce Gościwit):

Trzy tysiące dolarów! Wiem, co mówię, bo podsłuchałem jego prywatną rozmowę z Kalinowską-Wójcik! Mój brat Gorgoniusz i towarzysz Moździerz też podsłuchiwali!


GLICERIA GOŚCIWIT:

Tak czy owak, nasz dyrektor bardzo się zdenerwował, bo zapłacił mnóstwo pieniędzy, a nie dostał tego, czego oczekiwał.


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (polemicznie):

A ja słyszałem, że ten problem z pieniędzmi już się rozwiązał. Werfelberg zadzwonił do Ró… eee… do “ważnej osoby z Warszawy” i powiedział, że składa reklamację, bo tamtejsza bezpieka miała zniszczyć Baumfelda, a tego nie zrobiła. “Ważna osoba z Warszawy” odpowiedziała, iż nie wie, czego Waldebert się czepia, albowiem Zdzisław został zniszczony 30 kwietnia 1952 roku. Nasz dyrektor obruszył się: “Jak to… został zniszczony?! Przecież widziałem go żywego!”. A jego rozmówca na to: “Został zniszczony w sensie potocznym”! (Wybucha śmiechem) Ale beka!!!


Pozostali UB-ecy - łącznie ze Świętożyźnią Klemermann, której poprawił się humor - także “rechotają“. Fulgencjusz Skwarowski, gwałtownie parskając śmiechem, wypluwa z ust herbatę, której nie zdążył połknąć (na szczęście, ciecz trafia na podłogę, a nie na człowieka). Mężczyzna, nadal się “brechtając“, wstaje z kanapy, wyjmuje z kieszeni materiałową chusteczkę i idzie wytrzeć brązową kałużę.


FULGENCJUSZ SKWAROWSKI (rozbawiony, ścierając herbatę z podłogi):

“Został zniszczony w sensie potocznym” - a to dobre!


GORGONIUSZ SKWAROWSKI (również rozbawiony):

Cha, cha, cha, cha, cha! Jeśli kiedyś coś zniszczę i ktoś będzie się mnie czepiał, to mu powiem: “Owszem, zniszczyłem tę rzecz… ale w sensie potocznym”!


DOROTEUSZ KPINA:

A ja będę używał pogróżki: “Uważaj, stułbiopławie, bo cię zniszczę! W sensie potocznym!”


GLICERIA GOŚCIWIT (takim tonem, jakby opowiadała dowcip):

Dzwoni Werfelberg do “ważnej osoby z Warszawy” i mówi:
- Dzień dobry, towarzyszu, chciałbym zgłosić reklamację. Zapłaciłem za zniszczenie Baumfelda, a wy go nie zniszczyliście. Należy mi się zwrot pieniędzy!
- Zwrot pieniędzy? To nieporozumienie! Baumfeld został zniszczony 30 kwietnia 1952 roku!
- Jak to… zniszczony?! Przecież widziałem go żywego!
- Został zniszczony w sensie potocznym.


Towarzystwo ponownie wybucha śmiechem. Fulgencjusz, który już się uporał z plamą herbaty, wraca na swoje miejsce przy stole.


DOROTEUSZ KPINA (nieco poważniej, do Archibalda):

No dobra, towarzyszu Moździerz, ale co z tymi pieniędzmi? Werfelberg odzyskał swoje trzy tysiące dolarów czy nie?


ARCHIBALD MOŹDZIERZ:

Z tego co wiem, on i “ważna osoba z Warszawy” zdecydowali się pójść na kompromis. Ponieważ Zdzisiek został zniszczony, lecz nie zabity, UB-ecy podzielili się kasą pół na pół. Podobno obaj byli niezadowoleni, ale mniejsza z tym. Grunt, że uniknęli poważniejszego konfliktu.


Dłuższa pauza.


GLICERIA GOŚCIWIT (poważnie, do Świętożyźni):

Towarzyszko Klemermann, po co kazaliście nam streścić tę historię? Przecież była ona “wałkowana” już wiele razy!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN:

Po co kazałam wam streścić tę historię? Po to, żebyście sobie uświadomili, iż cała ta opowieść jest bezsensowna i nieprawdopodobna. Towarzysze, pomyślcie sami… Nikomu nieznany, trzeciorzędny UB-ek z zadupia wyjeżdża do Warszawy i zaczyna głosić własną, bezsensowną ideologię marksizmu-zdzisławizmu. Dziwnym trafem, już kilka dni później ten przyjezdny oszołom staje się znany na szczeblu ministerialnym, a jakaś ważna osoba z MBP oświadcza, że zależy jej na śmierci tego popaprańca. Popapraniec zostaje aresztowany i zabity, a potem - ni z gruszki, ni z pietruszki - wychodzi z kostnicy i paraduje po Warszawie. Czy to jest normalne? Chyba nawet dziecko zorientowałoby się, że cała ta sprawa brzydko pachnie! Więc dlaczego nikt nie próbuje jej zweryfikować? Czyżby wszyscy tak bardzo bali się Werfelberga, że nie dopuszczają do siebie krytycznych myśli i uzasadnionych podejrzeń?


DOROTEUSZ KPINA:

Do czego wy właściwie zmierzacie, towarzyszko Klemermann? Tak ciężko wam uwierzyć w prawdziwość Tamtych Wydarzeń? Przecież już Szekspir pisał: “Są w niebie i na ziemi takie rzeczy, o jakich nie śniło się filozofom”!


Świętożyźń wzdycha.


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (smutno, od niechcenia):

No dobrze, obywatele. Powiem wam szczerze, co o tym wszystkim sądzę, ale musicie mi obiecać, że nikomu tego nie powtórzycie.


BRACIA SKWAROWSCY (chórem):

Obiecujemy.


GLICERIA GOŚCIWIT:

Obiecujemy.


ARCHIBALD MOŹDZIERZ:

Obiecujemy.


UB-ecy spoglądają wyczekująco na Doroteusza Kpinę.


DOROTEUSZ KPINA (po długim namyśle, niechętnie):

Obiecujemy.


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (kontynuuje przerwany monolog):

Moi kochani, ja naprawdę uważam, że Werfelberg nas okłamuje. Nie wierzę w ani jedno słowo, które wypowiedział podczas opowiadania o “śmierci” i “zmartwychwstaniu” funkcjonariusza Łowcy Onych. Wiele razy rozmyślałam o Tamtych Wydarzeniach, aż w końcu sformułowałam wniosek, który wielu z was może zaszokować.


GLICERIA GOŚCIWIT (zaciekawiona, z lekkim niepokojem):

Jaki wniosek?


Funkcjonariuszka Klemermann bierze głęboki oddech, żeby dodać sobie odwagi.


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (stanowczo, dobitnie, zdecydowanie):

Nigdy nie było żadnego zamachu na życie Zdzisława Baumfelda.


Rozmówcy Świętożyźni wytrzeszczają oczy ze zdumienia.


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (zszokowany):

Co?!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (spokojnie):

To, co powiedziałam: nigdy nie było żadnego zamachu na życie Zdzisława Baumfelda. Mamy do czynienia z mistyfikacją na niespotykaną wcześniej skalę. Łowca Onych sam wyreżyserował tę szopkę ze “śmiercią” i “zmartwychwstaniem”, żeby potwierdzić swoją bzdurną ideologię oraz zdobyć nowych popleczników.


DOROTEUSZ KPINA (niedowierzając):

Nie… Nie… To niemożliwe… Przecież setki ludzi widziały, jak wisiał do góry nogami na szubienicy, a potem zmarł i został przeniesiony do prosektorium “Jaskinia Hadesa”… Ci, którzy obserwowali scenę od początku, twierdzą, że Baumfeld już w chwili wieszania był bardzo pobity, ledwo żywy… Dlatego nikogo nie zdziwiło, iż w końcu oddał ducha…


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN:

A skąd wiecie, towarzyszu Kpina, że tym bardzo pobitym, ledwo żywym, powieszonym za nogi człowiekiem był Baumfeld? Widzieliście go? Przyjrzeliście mu się uważnie? Nie! Dlatego wybaczcie, ale nie macie prawa mówić, iż to na pewno był on!


DOROTEUSZ KPINA (nadal nie dowierzając Świętożyźni):

Na Rynku Starego Miasta była jego matka, która natychmiast go rozpoznała. Czy stara Baumfeldowa mogłaby pomylić własnego syna z kimś innym? Wydaje mi się, iż matka to osoba, która zna swoje dziecko jak własną kieszeń!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (nie tracąc cierpliwości):

Po przyczepieniu tych dwóch karteczek z szyderczymi hasłami milicjanci przestali pozwalać gawiedzi na podchodzenie do szubienicy. Stara Baumfeldowa musiała więc stać daleko od wisielca, a to oznacza, iż nie widziała go dokładnie. Poza tym, zwróćmy uwagę na fakt, że ten powieszony człowiek był strasznie skatowany. Nawet, gdyby zdołał przeżyć, to jak 2 maja wyważyłby drzwi kostnicy?! (Dłuższa pauza) Wiecie, co myślę, towarzysze? Że tym nieszczęsnym wisielcem, którego wszyscy uznali za funkcjonariusza Łowcę Onych, wcale nie był on, tylko jego sobowtór. Tak, jego sobowtór!


FULGENCJUSZ SKWAROWSKI (zszokowany, wytrzeszczając oczy):

Sobowtór Łowcy Onych?! Nie… Nie może być…


ARCHIBALD MOŹDZIERZ:

Pewnie, że nie może być. Ten facet, który wyszedł z kostnicy, wyglądał tak jak Zdzisław w chwili śmierci, miał zakrwawione ubranie i rany w tych samych miejscach. O czym to świadczy? O tym, że była to jedna i ta sama osoba!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (unosząc wysoko brwi):

Obywatelu Moździerz, a słyszeliście o czymś takim jak… charakteryzacja?


Archibald robi zdumioną minę. Przez chwilę wygląda, jakby próbował sformułować jakąś ciętą ripostę, ale ostatecznie porzuca ten pomysł. Świętożyźń uśmiecha się triumfalnie.


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (do wszystkich UB-eków):

Tak, tak, towarzysze. 30 kwietnia 1952 roku zabito jakiegoś mężczyznę, który był szalenie podobny do Baumfelda, żeby później, 2 maja, stworzyć pozór, iż Łowca Onych powrócił do życia. Myślę, że cały ten spektakl był dziełem samego Zdzisława… i… Werfelberga… którzy specjalnie na tę okoliczność nawiązali współpracę z “ważną osobą z Warszawy”. No, bo spójrzcie: szopka miała miejsce kilka dni po tym, jak Łowca Onych przybył z Młodzianowic do stolicy. Wyglądało to, jakby Baumfeld celowo pojechał do Warszawy, żeby wziąć udział w tym UB-eckim teatrze absurdu.


GLICERIA GOŚCIWIT:

Sugerujecie, poruczniku Klemermann, że Zdzisław, Werfelberg i “ważna osoba z Warszawy” byli ze sobą w zmowie? Że nasz dyrektor był reżyserem, prawdziwy Baumfeld scenarzystą i aktorem, jego sobowtór kaskaderem, a człowiek z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego specjalistą od efektów specjalnych?


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (uśmiecha się szeroko):

Bingo!


GORGONIUSZ SKWAROWSKI (w zamyśleniu, do Klemermann):

Wiecie, towarzyszko? Wnioski, do których doszliście, są całkiem logiczne. Na pierwszy rzut oka wyglądają absurdalnie, lecz jeśli zastanowimy się nad nimi głębiej, stwierdzimy, że mają “ręce i nogi”.


DOROTEUSZ KPINA (kompletnie nieprzekonany, krzywiąc się niemiłosiernie):

Eeee, tam! Spiskowa teoria dziejów! Ja nie wierzę w takie gdybanie!


FULGENCJUSZ SKWAROWSKI (do Świętożyźni):

Obywatelko Klemermann, przedstawiliście nam swoje podejrzenia i wnioski. Ale co dalej zamierzacie z nimi zrobić? Widzę, że cała sprawa leży wam na sercu…


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN:

Jedyne, co mogę teraz robić, to walczyć o to, żeby społeczeństwo poznało prawdę na temat Tamtych Wydarzeń. Nie twierdzę, że moje tezy są w stu procentach zgodne ze stanem faktycznym, jednak bez wątpienia brzmią one bardziej prawdopodobnie niż wynurzenia pułkownika Waldeberta Werfelberga. O prawdę trzeba walczyć, jaka by ona nie była. Jeśli to ja się mylę, a Werfelberg podaje same fakty, to po prostu trzeba udowodnić jego szczerość.


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (dosyć ponuro):

Powiedzcie mi, towarzyszko, w jaki sposób chcecie “walczyć” o prawdę? Przecież obracacie się w środowisku funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa i działaczy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej! Czy nie boicie się, że zostaniecie posądzeni o zdradę i skończycie w Wojskowym Sądzie Rejonowym? Przecież mogą was oskarżyć o prowadzenie wysublimowanego sabotażu wewnątrz UB!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (poważnie):

Wiem, obywatelu Archibaldzie, że ryzykuję bardzo dużo. Ale są takie rzeczy, dla których po prostu warto się poświęcić. Zdaję sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka na mnie ciąży oraz z możliwych konsekwencji moich poczynań. Jednak zrozumcie, że nie zamierzam się poddać…


ARCHIBALD MOŹDZIERZ:

Towarzyszko Klemermann, czy naprawdę warto? Czy nie będziecie żałować swojej decyzji, jeśli któregoś dnia podwinie wam się noga i wpadniecie jak śliwka w kompot?


Świętożyźń unosi dumnie głowę i uśmiecha się z wyższością.


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (stanowczo, wyniośle):

Nie, nie będę żałować. Przeciwnie, będę z siebie baaaaardzo zadowolona!


DOROTEUSZ KPINA:

A w jakiej formie zamierzacie prowadzić tę swoją działalność, obywatelko?


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (uśmiecha się):

Przewodnicząc swojemu własnemu, opozycyjnemu ruchowi społecznemu o nazwie Kelvin 2/5/52! [wym. kelwin dwa pięć pięć dwa - przypis autorki]


FULGENCJUSZ SKWAROWSKI (chichocze, robiąc anachroniczną aluzję do pewnej książki z XXI wieku):

Kelvin 2/5/52? Dlaczego nie Farenheit 9/11?


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN:

Dlatego, że rzekome “zmartwychwstanie” Łowcy Onych miało miejsce 2 maja, a nie 11 września.


GLICERIA GOŚCIWIT (stanowczo, krzyczy):

Kelvin 2/5/52 - żądamy prawdy!


Świętożyźń Klemermann spogląda z dumą na drugą kobietę.


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (uroczyście, patetycznie):

Obywatelko Glicerio Gościwit, niniejszym mianuję was vice-przewodniczącą ruchu społecznego Kelvin 2/5/52!


GLICERIA GOŚCIWIT (uśmiechając się skromnie):

Dziękuję, towarzyszko Klemermann. To dla mnie wielki zaszczyt.


DOROTEUSZ KPINA:

Ech, Kelvin 2/5/52... Będziemy przekonywać ludzi, że Werfelberg kłamie, a 30 kwietnia 1952 roku nie zabito prawdziwego Baumfelda, tylko jego sobowtóra…


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (z przekonaniem):

Bo najprawdopodobniej tak było, towarzyszu Kpina. Chociaż nie wykluczam też innej możliwości: 30 kwietnia mógł zostać uśmiercony prawdziwy Baumfeld, a 2 maja objawił się jego sobowtór, wynajęty przez Werfelberga i “ważną osobę z Warszawy”.


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (z nagłą irytacją, do Świętożyźni):

Kobieto! Kiedy wreszcie przestaniesz używać tego idiotycznego związku frazeologicznego “ważna osoba z Warszawy”?! Człowiekiem, który zaproponował Werfelbergowi ukatrupienie Zdziśka, był pułkownik Józef Różański, dyrektor Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego! Naprawdę nie możesz tego zapamiętać?!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN:

To, kto był ową “ważną osobą z Warszawy”, jest akurat najmniej istotne. Gdyby to był król Jan III Sobieski albo królowa Maria Kazimiera de La Grange d'Arquien, również niewiele by to zmieniało.


GORGONIUSZ SKWAROWSKI (do Świętożyźni, z udawanym oburzeniem):

Towarzyszko Klemermann! Jak można mieszać Jej Królewską Mość Królową Marysieńkę w sprawę Tamtych Wydarzeń?! Toż to karczemne zuchwalstwo, pospolita impertynencja, konfundująca niezręczność, embarrassante faux pas!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (piskliwie, do przedmówcy):

Nie mieszam w to królowej Marysieńki! Źle mnie zrozumieliście, towarzyszu Skwarowski! (Poważnie, do wszystkich komunistów) Moi drodzy, dla mnie liczy się tylko jedno: prawda. Suche fakty dotyczące Tamtych Wydarzeń. Jak wiecie, podałam wam dwie całkiem prawdopodobne teorie na ich temat. Jednakże bardziej wiarygodna wydaje mi się ta pierwsza: 30 kwietnia 1952 roku publicznie zniszczono sobowtóra Łowcy Onych, a prawdziwy Zdzisław pokazał się światu 2 maja o godzinie 6:00 rano.


DOROTEUSZ KPINA (nieco zażenowany):

Towarzyszko Klemermann, czy nie widzicie, że wasza teoria spiskowa jest w 60% oparta na filmie “Metropolis” Fritza Langa? Naoglądaliście się bajek i nawet sobie nie uświadamiacie, jak wielki mają one wpływ na waszą wyobraźnię tudzież sposób rozumowania! Co tu dużo mówić… Nie odróżniacie rzeczywistości od kinowej fikcji!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (obrażona):

Towarzyszu Kpina! To jest jawna kpina! Film “Metropolis” oglądałam tylko trzy razy, a w ostatnim czasie w ogóle o nim nie myślałam! Wasze oskarżenia są bezpodstawne!


DOROTEUSZ KPINA:

Bezpodstawne? Przecież widzę, iż wzorujecie się na tej scenie z “Metropolis”, w której robotnicy palą na stosie Fałszywą Marię, a Freder krzyczy “Maaariooo!!!”, ponieważ myśli, że ginie jego ukochana. Tymczasem prawdziwa Maria ucieka przed Rotwangiem, który ściga ją, bo wierzy, że ma do czynienia z Fałszywą Marią. Dokładnie taka sama intryga! Zdzisław to Maria, Fałszywy Zdzisław to Fałszywa Maria, stara Baumfeldowa to Freder, “ważna osoba z Warszawy” to Rotwang, natomiast Werfelberg to Joh Fredersen, który pod koniec filmu już tylko łapał się za głowę i ubolewał nad skutkami całej afery.


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (w estetycznej ekstazie):

“Metropolis”… Za każdym razem, kiedy słyszę o tym arcydziele lub je oglądam, robi mi się ciepło na duszy! Zaiste, stary film, a cieszy! Jednak kino na tym poziomie to już historia. Teraz jest moda na romantyczne gumno z Marylin Monroe!


DOROTEUSZ KPINA (urażony, do Archibalda):

No, przepraszam bardzo! Marylin Monroe to świetna aktorka i przepiękna kobieta! Mam w domu jej zdjęcia - wiszą na honorowym miejscu tuż nad moim łóżkiem! Proszę jej nie obrażać, obywatelu Archibaldzie, bo sobie tego nie życzę!


ARCHIBALD MOŹDZIERZ:

A ja mam w domu zdjęcia Brigitte Helm i co mi zrobicie, towarzyszu?


DOROTEUSZ KPINA (z pogardą):

Jesteście staroświeccy, żeby nie powiedzieć: reakcyjni. W czasach, kiedy Brigitte Helm była popularna, tacy komuniści jak my cierpieli prześladowania ze strony piłsudczyków. Ale skąd wy możecie o tym wiedzieć, skoro przebimbaliście całe międzywojnie… nie wiadomo gdzie?! Poczytajcie sobie, towarzyszu ignorancie, o zamykaniu działaczy KPP w Berezie Kartuskiej i nie plećcie farmazonów!


GLICERIA GOŚCIWIT (krzyczy):

Kelvin 2/5/52 - żądamy prawdy!


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (do Kpiny, lekceważąc Glicerię):

Obywatelu podporuczniku, nie rozmawiamy o międzywojniu i sytuacji ówczesnych komunistów, tylko o kinie światowym. Jeśli wam jedno skojarzyło się z drugim, to znaczy, że macie jakieś kompleksy na punkcie swojej przeszłości. Podejrzana sprawa, jak w mordę strzelił! Będę musiał poinformować o tym Partię!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (zniecierpliwona, do Archibalda i Doroteusza):

Po co, towarzysze, uskuteczniacie takie durne dyskusje?! Przecież to do niczego nie prowadzi! Ja chcę tylko zwrócić waszą uwagę na fakt, że sprawa “śmierci” i “zmartwychwstania” Baumfelda posiada bardzo wiele niewiadomych. Z relacji Werfelberga wynika, że Zdzisław został aresztowany w nocy z 29 na 30 kwietnia, a około godziny 1:00 po południu zaprowadzono go na Stare Miasto. Pytanie: co się z nim działo w międzyczasie?


GORGONIUSZ SKWAROWSKI (zaskoczony pytaniem):

Hmmm… Werfelberg nigdy nam o tym nie opowiadał!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN:

No właśnie. Skoro w momencie przybycia na Starówkę Baumfeld wyglądał na bardzo skatowanego, to możemy przypuszczać, że przez kilka lub kilkanaście godzin był torturowany. Ale czy rzeczywiście tak było? Czy mamy na to jakikolwiek dowód?


FULGENCJUSZ SKWAROWSKI (powoli, z namysłem):

No… nie!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (do Fulgencjusza):

Otóż to, towarzyszu Skwarowski. Nie mamy żadnego dowodu. Dlatego sądzę, że przydałyby nam się stenogramy z ostatnich godzin życia Zdziśka. Najlepiej takie, które relacjonowałyby wydarzenia minuta po minucie.


GLICERIA GOŚCIWIT:

Kelvin 2/5/52 - żądamy stenogramów!


DOROTEUSZ KPINA (wytrzeszczając oczy):

Stenogramy z tortur i egzekucji? What the f**k?! Pracuję w UB od samego początku, czyli od 1945 roku, wcześniej udzielałem się w Resorcie Bezpieczeństwa Publicznego, lecz jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś sporządzał tego typu dokumenty! Jak wy sobie wyobrażacie te stenogramy, co? “Godzina 1:11: milicjanci prowadzą Baumfelda do miejsca kaźni. Godzina 1:12: milicjanci nadal prowadzą Baumfelda do miejsca kaźni. Godzina 1:13: milicjanci w dalszym ciągu prowadzą Baumfelda do miejsca kaźni. Godzina 1:14: Baumfeld zaczyna bluźnić przeciwko swoim wrogom. Godzina 1:15: Baumfeld kończy bluźnić przeciwko swoim wrogom. Godzina 1:16: Baumfeld potyka się, wywołując rozbawienie u milicjantów. Godzina…”


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (zniecierpliwiona, przerywa Doroteuszowi):

Zamknijcie się, podporuczniku Kpina! (Spokojnie, do wszystkich słuchaczy) Nikt z nas nie wie, dokąd zaprowadzono czy też zawieziono Zdziśka po jego zatrzymaniu. Nikt z nas nie wie, co mu zrobiono. Nikt z nas nie wie, czy był to prawdziwy Łowca Onych, czy jego sobowtór. No i kolejna sprawa… Jeśli był to sobowtór, to czy wiedział on, w co został wplątany, czy też nie był świadomy odgrywania roli Zdzisława Baumfelda? Ja myślę, że mógł doskonale wiedzieć, do jakich celów wykorzystuje go warszawska bezpieka.


FULGENCJUSZ SKWAROWSKI (zdumiony):

Mógł wiedzieć? Skąd to przypuszczenie, towarzyszko?


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN:

Bo gdyby nie wiedział, że Urząd Bezpieczeństwa każe mu “robić” za Łowcę Onych, to zapewne krzyczałby na Starym Mieście: “Odczepcie się ode mnie! Nie jestem żadnym Baumfeldem!”. A podobno tego nie robił…


FULGENCJUSZ SKWAROWSKI (kiwając głową w zamyśleniu):

Fakt. O tym nie pomyślałem.


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN:

W tym miejscu warto zadać kolejne trudne pytanie. Jeśli sobowtór wiedział, że wciela się w rolę Zdziśka, to czy możemy podejrzewać, iż uczestniczył w tym spektaklu dobrowolnie? Czy ktokolwiek zgodziłby się na to, by go torturowano, a następnie zabito w imię uwiarygodnienia jakiejś mistyfikacji?


GLICERIA GOŚCIWIT (głośno, z przejęciem):

Oczywiście, że nie! Nikt nie jest aż tak głupi!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN:

Czyli co? Sobowtór tylko udawał, że cierpi i umiera? Jego rany były namalowane, a ubranie poplamione czerwoną farbą? Czy Fałszywy Zdzisław był w zmowie z milicjantami, którzy go pilnowali, a potem zdjęli z szubienicy i zanieśli do prosektorium “Jaskinia Hadesa”? Gdzie w tym czasie był prawdziwy Baumfeld? Co robił? Zadaję te pytania, chociaż wiem, że mój tok myślenia może być błędny. Niewykluczone, iż na Rynku Starego Miasta w Warszawie zginął prawdziwy Zdzisiek, a my się po prostu mylimy.


GLICERIA GOŚCIWIT (głośno, stanowczym tonem):

Kelvin 2/5/52 - żądamy prawdy!


DOROTEUSZ KPINA (szyderczo):

Phi! Ja myślę, że wy nie żądacie prawdy, tylko potwierdzenia swojej teorii spiskowej!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (wyniośle, do Kpiny):

Nie tyle potwierdzenia naszej… jak to określiliście… “teorii spiskowej”, ile zweryfikowania prawdomówności Waldeberta Werfelberga, dyrektora Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Młodzianowicach. Widzę, podporuczniku Kpina, że nie do końca rozumiecie cele i założenia opozycyjnego ruchu społecznego Kelvin 2/5/52.


DOROTEUSZ KPINA:

“Opozycyjnego ruchu społecznego”? A ilu, do choroby ciężkiej, macie członków, że nazywacie się szumnie “opozycyjnym ruchem społecznym”? Tylu, co przeciętne kółko różańcowe?


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (spokojnie, bez żadnych emocji):

Zastanówmy się. Jestem ja, czyli porucznik Świętożyźń Klemermann. Jest moja siedemnastoletnia córka Gniewosądka. Jest szeregowiec Gliceria Gościwit…


GORGONIUSZ SKWAROWSKI:

Jest szeregowiec Gorgoniusz Skwarowski…


FULGENCJUSZ SKWAROWSKI:

Jest starszy brat Gorgoniusza, również szeregowiec, Fulgencjusz Skwarowski…


ARCHIBALD MOŹDZIERZ:

Jest sierżant Archibald Moździerz…


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (dumnie, do Kpiny):

To dość dużo jak na początek istnienia organizacji, nie sądzicie, obywatelu Doroteuszu?


DOROTEUSZ KPINA (krzywi się z niesmakiem):

Czy ja wiem…


Nagle rozlega się dźwięk dzwonka. Świętożyźń Klemermann zrywa się jak oparzona z fotela i wybiega z pokoju, a potem wraca do niego ze swoją 17-letnią córką Gniewosądką, która trzyma w rękach szczelnie zamknięte, kartonowe pudełko. Córka funkcjonariuszki UB jest ubrana tak samo jak matka - nosi krótką, białą, niezwykle dziewczęcą sukienkę w kwiatki.


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (pod nosem, uśmiechając się lekko):

Dwie panny Klemermannówny…


Starsza Klemermann “obdarza” Archibalda morderczym spojrzeniem.


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (groźnie, lodowato, do Moździerza):

Słyszałam to! (Do córki) Gniewosądko, ci ludzie to moi znajomi z pracy. Wszyscy wiedzą już o sprawach, o których rozmawiałyśmy wczoraj, przedwczoraj i trzy dni temu. Są po naszej stronie… no, jeśli nie liczyć podporucznika Doroteusza Kpiny, który wprawdzie nie wierzy w nasze teorie, ale obiecał nikomu nie powtarzać naszych sekretów.


GNIEWOSĄDKA KLEMERMANN (uprzejmie, do gości):

Miło mi was poznać, towarzysze. Ja jestem Gniewosądka Klemermann, mam siedemnaście lat i uczę się w pięcioletnim liceum zawodowym.


Gniewosądka kładzie pudełko na stole i razem z matką zaczyna je otwierać.


GNIEWOSĄDKA KLEMERMANN (wyjaśniająco, do gości):

To jest paczka od naszego warszawskiego przyjaciela, Dalmacjusza. Pod tym pseudonimem ukrywa się Makary Posłowicz - jeden z milicjantów, którzy pilnowali Baumfelda na Rynku Starego Miasta, a potem przenieśli go do najbliższego prosektorium. Udało nam się z nim skontaktować i poprosić, żeby opowiedział wszystko, co wie o Tamtych Wydarzeniach. Zaraz się dowiemy, jak zapamiętał te wypadki.


Kiedy pudełko zostaje otwarte, Świętożyźń wyjmuje z niego zagiętą kartkę (którą pośpiesznie odgina i zaczyna czytać), a Gniewosądka - cywilną, męską, pokrytą czerwonymi plamami kamizelkę. Podczas gdy matka zajmuje się lekturą listu, córka ogląda kamizelkę ze wszystkich stron i pokazuje ją gościom.


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (skończywszy czytać list):

Dalmacjusz pisze, że nie wie, czy powieszony na Starówce mężczyzna był prawdziwym Łowcą Onych, czy nie. Ale jest pewien jednego: to, co zrobiono temu człowiekowi, to nie był żaden “fake”. On naprawdę był skatowany i przeznaczony do powolnego konania na oczach podekscytowanego motłochu. Jego ból, rozpacz, wstyd i rany były autentyczne. Ubrania (m.in. kamizelka, którą zgubił) pachniały krwią, a nie farbą czy jakimkolwiek innym barwnikiem.


GNIEWOSĄDKA KLEMERMANN (wąchając w skupieniu kamizelkę):

Faktycznie… Zapach krwi…


GORGONIUSZ SKWAROWSKI:

Heh, ale przynajmniej otrzymaliśmy odpowiedź na jedno z naszych pytań. Wisielec wcale nie udawał, że jest ranny i umierający! On naprawdę taki był!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (kontynuuje przerwaną wypowiedź):

Jak wynika z treści listu, późną nocą mężczyzna stracił przytomność, a funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej i obserwatorzy uznali go za zmarłego. Tylko nasz Dalmacjusz, czyli milicjant Makary Posłowicz, miał do tego wątpliwości. Podobno próbował przekonać pozostałych mundurowych do swoich racji, ale oni go nie słuchali, gdyż cała scena miała miejsce na krótko przed północą. Milicjanci bali się, że jeśli się spóźnią i wyniosą trupa po godzinie dwunastej, to zostaną oskarżeni o Pracę-w-Dniu-Pracy. No, po prostu lękali się, iż skończą tak samo jak ów wisielec. Dlatego nie sprawdzili dokładnie, czy mężczyzna naprawdę jest martwy, czy tylko zemdlał.


ARCHIBALD MOŹDZIERZ:

To wiele wyjaśnia!


GLICERIA GOŚCIWIT (krzyczy):

Kelvin 2/5/52 - żądamy prawdy!


FULGENCJUSZ SKWAROWSKI (zaciekawiony, do Świętożyźni):

Towarzyszko, czy obywatel Makary Posłowicz pseud. Dalmacjusz wie coś o “zmartwychwstaniu” Zdziśka? Czy 2 maja o godzinie 6:00 rano był w pobliżu “Jaskinii Hadesa”?


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (ze smutkiem):

Niestety, nie. Dalmacjusz leżał wówczas w szpitalu, więc nie mógł zobaczyć tego epokowego wydarzenia. A szkoda, bo podobno zawsze marzył o zostaniu świadkiem jakiegoś niecodziennego zjawiska…


GORGONIUSZ SKWAROWSKI:

Dlaczego Dalmacjusz leżał w szpitalu? Co mu się stało?


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (wzruszając ramionami):

A bo ja wiem? Nie napisał o przyczynach swojej niedyspozycji! Mogę tylko przypuszczać, że odniósł rany w jakiejś potyczce z sabotażystami.


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (złośliwie, pogardliwie):

Co z niego za milicjant, skoro dał się zakiełbolić jakimś odszczepieńcom?


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN:

Też się zastanawiam. (Krótka pauza) Kurde druza, szkoda, że trafił do szpitala akurat przed 2 maja! Kto wie, może dzięki niemu dowiedzielibyśmy się więcej o Tamtych Wydarzeniach?


Niespodziewanie do uszu bohaterów dociera dźwięk dzwonka.


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (zdumiona):

A któż to taki? Gniewosądko, idź sprawdzić, kto do nas przyszedł!


Młodsza Klemermannówna wybiega z pokoju gościnnego. Chwilę później słychać skrzypienie otwieranych drzwi, a potem pełen złości, kobiecy głos dochodzący z przedpokoju.


MARIA LOLITA (jeszcze niewidoczna dla publiczności):

Cześć, Gniewosądko. Jest może twoja matka?


GNIEWOSĄDKA KLEMERMANN:

Tak, jest. A czemu pytasz?


MARIA LOLITA (oschłym, niecierpliwym tonem):

Chcę się z nią widzieć. Natychmiast!


GNIEWOSĄDKA KLEMERMANN (zdziwiona zachowaniem przybyłej):

Bardzo proszę. Jest w salonie.


Córka Świętożyźni i Maria Lolita wchodzą do pokoju gościnnego.


MARIA LOLITA (gniewnie, nienawistnie, na widok matki Gniewosądki):

Świętożyźń, ty stara, zjełczała psychopatko! Przychodzę, żeby cię spoliczkować za… za… za 28 kwietnia!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (zaskoczona):

A co się wydarzyło 28 kwietnia?


MARIA LOLITA (wściekle, zaczepnie):

Już nie pamiętasz, ty zbutwiała lampucero piorąca slipy Trockiemu?! Otóż, droga córo Koryntu, 28 kwietnia odbyło się nadzwyczajne zebranie funkcjonariuszy UB, podczas którego Waldebert Werfelberg poinformował was o pomyśle “ważnej osoby z Warszawy”. Dyrektor wyraźnie powiedział, że nie przyjmie oferty tego człowieka, jeśli wy nie wyrazicie na to zgody. Zaapelował, żeby ci, którym zależało na życiu Zdzisia, rzekli coś w jego obronie. I co? Nikt się nie odezwał! Zupełnie nikt! Werfelberg zwrócił się indywidualnie do kilku podwładnych - między innymi do ciebie - z prośbą o powiedzenie czegokolwiek, ale nie usłyszał ani jednego słowa. Wiesz, co to oznacza, nierządnico babilońska?! Że wy wszyscy, wspólnymi siłami, skazaliście Zdzisia na śmierć! Tak! Zdeptaliście go swoją obojętnością! A ta obojętność była spowodowana między innymi twoją wcześniejszą wypowiedzią, w której totalnie obsmarowałaś mojego faceta i oskarżyłaś go o wszelkie nieszczęścia! (Piskliwie, drżącym głosem, wybuchając płaczem) Ty wywłoko, masz krew na rękach!!!


Kochanka Zdzisława Baumfelda zakrywa sobie twarz dłońmi i przez chwilę łka oraz szlocha. Potem odsłania buzię i krzyczy na całe gardło.


MARIA LOLITA (histerycznie, oskarżycielsko):

Świętożyźń Klemermann ma krew na rękach! Świętożyźń Klemermann ma krew na rękach!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (gniewnie):

A ty, zidiociała wszetecznico, nie masz krwi na rękach?! Przypomnij sobie, jak wielu ludzi zadenuncjowałaś, jak wiele osób zniszczyłaś swoim długim jęzorem! Przez wiele lat byłaś Tajną Współpracowniczką Urzędu Bezpieczeństwa, a to bardzo poważna sprawa! Co z twoim nienarodzonym dzieckiem, szmato? Wszyscy wiedzą, że kazałaś ginekologowi rozerwać je na strzępy jak kartkę papieru! Poza tym, dlaczego bronisz tego wypierdka Baumfelda? Opowiadasz się za moralnością Kalego z powieści Henryka Sienkiewicza? “Jak Zdzisio Baumfeld torturować i zabijać, to dobrze. Jak Zdzisia Baumfelda torturować i zabijać, to źle”?


MARIA LOLITA (obrażona, z furią):

Ty suko! Zapłacisz mi za to!


Po tych słowach Maria Lolita podchodzi do Świętożyźni i z całej siły ją policzkuje. Porucznik Klemermann wydaje z siebie krótki okrzyk, po czym łapie się za bolący policzek.


MARIA LOLITA (tryumfalnie):

Masz to, na co zasłużyłaś, gnido! Oby czegoś cię to nauczyło!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN (jadowitym tonem):

“Nauczyło”?! To ty chcesz mnie pouczać?! Lepiej sama weź się za naukę, bo donoszenie do UB w zamian za seks z przystojnym funkcjonariuszem źle świadczy o twoim intelekcie! Cha, cha, cha, cha, cha! Całe Młodzianowice patrzą na ciebie jak na coś gorszego od prostytutki! Wydaje ci się, że społeczeństwo nie wie, co cię łączyło lub łączy ze Zdzisławem Baumfeldem?! Otóż wie, i to doskonale! “Tajna Współpracowniczka - Jawna Kochanka”! Na litość Marksa, co za kompromitacja!


MARIA LOLITA (mrużąc oczy):

Odkiełbol się od mojego faceta, dobrze?! Ty nawet nie wiesz, co on przeżył! Został brutalnie pobity, powieszony za nogi w miejscu publicznym, a potem doznał śmierci klinicznej! To cud, że po jakimś czasie znowu zaczęło mu bić serce! Jak śmiesz go krytykować, kurtyzano?! Jak śmiesz?!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN:

Idiotko, nie tocz piany z pyska! Twój “ukochany” Zdzisiek też bił i zabijał ludzi, ale nigdy ci to nie przeszkadzało! Nie łudźmy się: dobrze wiesz, czym na co dzień zajmował się Baumfeld! Sama niejednokrotnie obserwowałaś, jak przesłuchiwał więźniów!


MARIA LOLITA (nienawistnie):

Debilka!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN:

Ladacznica!


MARIA LOLITA:

Imbecylka!


ŚWIĘTOŻYŹŃ KLEMERMANN:

Rozpustnica!


FULGENCJUSZ SKWAROWSKI (do Gorgoniusza, Kpiny, Moździerza, Gościwit i Gniewosądki):

Cieszmy się, że wreszcie otrzymaliśmy odpowiedź na nurtujące nas pytanie: “Czy Zdzisław Baumfeld naprawdę został zamordowany?”. Brzmi ona: “I tak, i nie. Funkcjonariusz Łowca Onych doświadczył zjawiska śmierci klinicznej, co można uznać za pewną formę zgonu oraz zmartwychwstania”.


ARCHIBALD MOŹDZIERZ:

Wynika z tego, że pułkownik Waldebert Werfelberg od początku mówił prawdę. Chociaż była to… bardzo nietypowa prawda!


GLICERIA GOŚCIWIT (smutno):

Czy to oznacza, że opozycyjny ruch społeczny Kelvin 2/5/52 jest już niepotrzebny?


GORGONIUSZ SKWAROWSKI (również smutno):

Niestety, tak.


DOROTEUSZ KPINA (dumnie, z wyższością):

Phi! Od razu wiedziałem, że to nie wypali!


FULGENCJUSZ SKWAROWSKI:

Przepraszam, że zmieniam temat, ale po prostu muszę zadać to pytanie… Dlaczego w tej części TragiFarsy ani razu nie pojawił się Zdzisław Baumfeld?!


GORGONIUSZ SKWAROWSKI (rozkładając bezradnie ręce):

Nie wiem! Tak już wyszło!


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (anachronicznie, żartobliwie):

TragiFarsa bez Baumfelda to jak Ich Troje bez Wiśniewskiego - nie może istnieć jedno bez drugiego!


GLICERIA GOŚCIWIT (również anachronicznie i żartobliwie):

Ich Troje bez Wiśniewskiego to jak PiS bez Kaczyńskiego!


FULGENCJUSZ SKWAROWSKI (przyłącza się do “rzucania” anachronizmami):

PiS bez Kaczyńskiego to jak Hutch bez Starsky’ego!


GORGONIUSZ SKWAROWSKI (formułuje własny anachronizm):

Hutch bez Starsky’ego to jak Paździoch bez Kiepskiego!


ARCHIBALD MOŹDZIERZ (kontynuuje anachroniczną zabawę):

Paździoch bez Kiepskiego to jak BrzydUla bez Dobrzańskiego!


DOROTEUSZ KPINA (zniesmaczony):

Towarzysze, czy wy przypadkiem nie pomyliliście epok? Wydawało mi się, że są lata pięćdziesiąte XX wieku!


GLICERIA GOŚCIWIT:

Może i pomyliliśmy epoki, kto wie? Ale nie ma to żadnego znaczenia, gdyż TragiFarsa socNIErealistyczna musi być… nierealistyczna!


GORGONIUSZ SKWAROWSKI (posługując się mottem serialu “Z Archiwum X”):

“The Truth Is Out There”!



K-O-N-I-E-C

Natalia Julia Nowak,
6-8 sierpnia 2010 roku

 

Licencja: Creative Commons
0 Ocena