Zaczęło się niewinnie - mówi Robert - ot, co, wszyscy skakali... Chciałem spróbować. Znajomi kibicowali, chwila wahania i stało się. Robert spuszcza wzrok i zaczyna milczeć. W okamgnieniu wracamy jednakże do rozmowy. Z wielkim wyrzutem i łamiącym się głosem opowiada przebieg wypadku. Ma pretensje do siebie, że dał się namówić.

Data dodania: 2010-05-27

Wyświetleń: 1765

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 4

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

4 Ocena

Licencja: Creative Commons

To było tak. Paczka znajomych, grill, piwek, a wszystko w pięknej lipcowej scenerii. Letnie popołudnie nad jeziorem. Nie myślałem o konsekwencjach. Niby wiedziałem, że nie powinienem wchodzić do wody pod wpływem alkoholu, niemniej jednak wiadomo jak to w grupie jest - wszyscy wchodzili. Nie chciałem być gorszy. Później - propozycja skoków na główkę do wody. Dwóch kumpli już czekało na wiadukcie kolejowym. Gotowi do skoku. Przechwalali się, że robili to już kilka razy, woda jest bezpieczna i żebym skoczył z nimi. Pomyślałam - na basenie skakałem, umiem to robić, więc czemu nie... Adrenalina i emocje wzięły górę. Skoczyłem. Co było dalej - nie pamiętam.

Wiele dni później obudziłem się w szpitalu. Uraz kręgosłupa. To było jak wyrok. Nie da się tego opowiedzieć, opisać... Najpierw przyszedł lekarz, późnej psycholog, rehabilitant... Pokazano mi wózek inwalidzki. Dopiero wówczas zacząłem uświadomić sobie, co się stało. Nie wierzyłem, że trafiło akurat na mnie. Przez wiele godzin patrzyłem na własne bezwładne nogi. Płakałem i krzyczałem na przemian! To był szok. Odechciało mi się żyć. Nie chciałem, aby mnie ktokolwiek odwiedzał. Miałem 23 lata, a czułem się jak gówniarz, który zostawił mózg na imprezie. Przez długi okres czasu nie mogłem spojrzeć w oczy rodzicom, dziewczynie..., chociaż oni wspierali najbardziej. Robert ponownie spuszcza wzrok i jedzie do kuchni zrobić herbatę. Ja w międzyczasie rozglądam się po jego nowo wyremontowanym mieszkaniu. Jest całkowicie przystosowane do jego wymagań. Mieszka sam. Po blisko dwóch latach od wypadku zaczął akceptować swoją niepełnosprawność, chociaż jak mówi - nie ma dnia, żeby nie zadał sobie pytania: dlaczego ja?!

Po kilku minutach wraca Robert i pyta: wiesz, co jest najgorsze w tym wszystkim? Przecząco kiwam głową. Nie to, że jestem kaleką i z dnia na dzień zmieniło się całe moje życie. Nie to, że męczą mnie wyrzuty sumienia i psychicznie nie do końca jestem pozbierany. Nie to, że zawaliły się moje plany na życie... Ale to, że wszyscy, z którymi skakałem tamtego dnia - nigdy się już nie odezwali do mnie. I nie chodzi mi o litość, ani współczucie - szybko sprostowuje Robert - ale o to, że nie poradzili sobie z tym, co się stało. Nie poradzili sobie z moim wypadkiem i odeszli. A przecież mogli być na moim miejscu! Przerosła ich ta sytuacja... Zostałem sam. To boli najbardziej.

Statystycznie każdego roku w wyniku urazów kręgosłupa, w wypadkach spowodowanych skokami do wody, kalekami zostaje ponad pół tysiąca ludzi. Trafiają na wózki inwalidzkie. Tracą pracę, szkołę, rodziny, perspektywy i złudzenia. Brawurę zastępują rozpacz, niepewność, lęk... Ich świat zawala się. Jeżeli już podźwigną się z tragedii - na nowo uczą się żyć. Inni zaś zamykają się w swoich domach, odrzucając dostępną pomoc.

Chwila „zabawy" daje konsekwencje na całe życie. Weźmy to pod uwagę w czasie naszych wakacyjnych wojaży. Rozsądek niezbędny jest nie tylko podczas wybierania noclegu, środka komunikacji, ale przede wszystkim podczas zabawy . Nic nie zastąpi nam myślenia, zdrowego rozsądku i wyobraźni. Drodzy rodzice - szczególnie tych nastoletnich, zbuntowanych i wszystkowiedzących chłopców - rozmawiajcie z nimi, nim będzie zbyt późno.

Licencja: Creative Commons
4 Ocena