Jest to kontynuacja mojej komedii teatralnej pt. "Jeszcze Nowszy Porządek Świata", opowiadającej o losach włoskiej faszystki zakochanej w komuniście. Tym razem więcej uwagi poświęcam wyznawcom komunizmu (UB-ekom) niż faszyzmu (Czarnym Koszulom).

Data dodania: 2010-01-10

Wyświetleń: 1189

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

OD AUTORKI:

Niniejsza sztuka teatralna jest kontynuacją, a właściwie: wariacją na temat dramatu "Jeszcze Nowszy Porządek Świata", który opublikowałam pod koniec października 2009 roku. Napisałam ją z myślą o ludziach, którzy przeczytali "JNPŚ" i są ciekawi dalszych losów głównych bohaterów.

Druga część "Jeszcze Nowszego...", zatytułowana "Bardzo Spiskowa Teoria Dziejów", nie należy bynajmniej do utworów ambitnych - posiada luźną fabułę, której jedynym celem jest odpowiedzenie na pytanie: "Co dalej stało się z Orsolą, Biagiem i Fabriziem?". Ponieważ poprzednia komedia była dziełem otwartym, pozbawionym wyrazistego zakończenia i zmuszającym do różnego rodzaju domysłów, postanowiłam wziąć udział w zaproponowanej przez siebie (sic!) zabawie i odgadnąć przyszłość wspomnianych wcześniej postaci.

A teraz: krótkie przypomnienie fabuły "JNPŚ". Komedia opowiadała o perypetiach włoskiej faszystki, 18-letniej Orsoli, która - ku powszechnemu niezadowoleniu - zakochała się w 22-letnim komuniście o imieniu Biagio i postanowiła go poślubić. Ponieważ nieszczęśliwym kochankom (a zwłaszcza chłopakowi) groziła zemsta ze strony brutalnych Czarnych Koszul, tajemniczy wynalazca John Smith zaproponował prześladowanemu narzeczeństwu ucieczkę do roku 2207. Niestety, w wyniku pewnej pomyłki bohaterowie nie trafili do XXIII wieku, tylko do przepełnionego absurdem roku 2113. A ślubu i tak nie otrzymali...

Druga część lub - jak kto woli - wariacja na temat "Jeszcze Nowszego Porządku Świata" tym różni się od oryginału, iż poświęca więcej uwagi wyznawcom komunizmu. Dlaczego? Ano dlatego, że zarówno faszyzm, jak i komunizm, były ideologiami totalitarnymi, które pociągnęły za sobą wiele krzywd, tragedii oraz zasługujących na potępienie zbrodni. W pierwszej części "JNPŚ" bardziej skoncentrowałam się na Czarnych Koszulach niż na komunistach, toteż tym razem postanowiłam zwrócić uwagę na UB-eków i ich manię poszukiwania oraz tępienia przeciwników politycznych.

Reasumując: "Bardzo Spiskowa Teoria Dziejów" to pewna forma literackiego FAD-a (z ang. fad - przelotna moda, kaprys, dziwactwo, mania, fanaberia, bzik). Kto ma czas i ochotę, niech go przeczyta i skomentuje. Ale ostrzegam! Jeśli nie znacie „Jeszcze Nowszego Porządku Świata", raczej niewiele z tego zrozumiecie!


Natalia Julia Nowak





Scena pierwsza

Miejsce akcji: pokój w domu Fabrizia
Osoby: Fabrizio, Gioacchino, Lorenzo

Fabrizio, Gioacchino i Lorenzo, odziani w czarne, faszystowskie mundury, siedzą na krzesłach w pokoju tego pierwszego i rozmawiają na temat przygody opisanej w "Jeszcze Nowszym Porządku Świata".

GIOACCHINO (do Fabrizia):

...czyli dotarliście do momentu, w którym wszyscy są szczęśliwi. Orsola jest szczęśliwa, bo John Smith pozwolił jej powrócić do macierzystej epoki. Ty jesteś szczęśliwy, bo pozbyłeś się balastu w postaci niedoszłego szwagra-komucha. Biagio, ten komuch, jest szczęśliwy, bo uwolnił się od faszyzmu i pozostał w lewicowym roku 2113. John i Jane Smith są szczęśliwi, bo okazali się przydatni oraz przynieśli radość innym ludziom. Doprawdy, Fabrizio, trudno o lepsze zakończenie! Mam nadzieję, że ta afera była pierwszym i ostatnim tego typu zdarzeniem...

FABRIZIO (cedzi przez zęby):

Jeszcze się nie ciesz, Gioacchino. Moja siostra jest nieobliczalna jak liczba pi, więc nigdy nie wiadomo, co jeszcze może jej uderzyć do głowy. Kiedy my, faszyści, rozpoczynaliśmy naszą walkę o Włochy, Orsola była jeszcze dzieckiem (rocznik 1911!), ale pomagała nam jak tylko mogła. No, po prostu maczała palce w naszych sprawach i ułatwiała nam lokalizowanie komunistów, chociaż sama była zbyt mała i słaba, żeby uczestniczyć w bezpośrednich akcjach. A potem... (Wzdycha) Ech, dziewucha zaczęła dojrzewać i najnormalniej w świecie dostała pierdolca. Romans z komunistą! Przecież to jest chore! (Kompletnie załamany) Ja pitolę, dlaczego musiało to spotkać akurat mnie?!...

LORENZO (melancholijnie):

No fakt, o romansie Orsoli z Biagiem było głośno w całej Wenecji. Ludzie patrzyli na ciebie przez pryzmat tej małej, puszczalskiej wariatki, nazywali cię "Tym-Faszystą-Co-Ma-Siostrę-Która-Chodzi-Z-Komuchem". Swoją drogą, lepsze to niż poprzednie określenie: "Ten-Co-Go-Ekskomunikowali". Bo musisz wiedzieć, Fabrizio, że tak też o tobie mówiono.

FABRIZIO (zirytowany):

Wiem, wiem, nie musisz mi tego przypominać! Ludzie są pazerni na skandale, robią z igły widły, rozpamiętują pewne wydarzenia, jakby miały one jakiekolwiek znaczenie. Czy to moja wina, że raz, kiedy byłem pijany, zarżnąłem księdzu koguta i namalowałem krwią pentagram na drzwiach kościoła?! Oczywiście, nasz proboszcz strasznie się zbulwersował, zgłosił sprawę do hierarchów i opisał ją w gazetce parafialnej. Teraz mam klątwę kościelną, jestem potępiony za życia i muszę wysłuchiwać drwin ze strony różnych dewotów. Wiesz, o co mi chodzi. O te wszystkie rewelacje i dziwowania się w stylu: "Taki dorosły facet, a zajmuje się czarną magią", "Czarne Koszule urządzają Czarne Msze" albo "Faszyzm to dzieło Lucyfera i ludzi na jego usługach". Ja pitolę... Przecież to jest patologia!

GIOACCHINO:

Mówię ci, Fabrizio: ciesz się, że przynajmniej sprawa z twoją siostrą została załatwiona. Nie ma takiej afery, która byłaby ekscytująca przez całą wieczność, aktualnie na topie są świeżo zdemaskowane konszachty pewnego wykładowcy z mafią sycylijską. Od rozstania się Orsoli z Biagiem minęło pół roku, a to dość długi czas na powrót do normalności.

LORENZO (z przekonaniem):

Dokładnie. A wiesz, co jest najważniejsze? To, że - w gruncie rzeczy - nic złego się nie stało. Ksiądz Wróciwoj Maria Cudzysłów z Europejskiej Republiki Polski nie udzielił im ślubu, a dziewoja sama poszła po rozum do głowy i zrozumiała, że komunista nie pasuje do faszystki. Nie została w XXII wieku, wróciła tam, gdzie jest jej miejsce w czasoprzestrzeni. "Bo kochanków można mieć stu, a Ojczyznę ma się tylko jedną" - to jej własne słowa!

FABRIZIO (z wymuszonym uśmiechem):

Już to słyszałem. Jane Smith skomentowała tę wypowiedź stwierdzeniem: "No proszę, to się nazywa Wyższa Szkoła Jazdy im. B. Mussoliniego!".

GIOACCHINO (drwiąco):

Komuszyca.

LORENZO:

Ale dobrze zwalcza noobów i SPAM-erów na portalach społecznościowych! Nigdy nie zapomnę, jak doprowadziła do trwałego zbanowania Dzieci Neo, które robiły kompletny flood i off-topic na Facebooku, wracając wielokrotnie pod zmienionymi nickami. Na pohybel lamerom! Uważam, że takie trolle nie powinny mieć dostępu do Netu!

FABRIZIO (przestraszony):

Lorenzo, nie tak głośno! Jesteś w roku 1930!


Scena druga

Miejsce akcji: to samo
Osoby: Fabrizio, Orsola

Fabrizio, jakiś czas po wyjściu gości, leży na kanapie i czyta wiersze Gabriela d'Annunzio. W pewnym momencie rozlega się pukanie do drzwi. Kiedy faszysta woła "Proszę!", do pomieszczenia wchodzi Orsola, która - mimo czarnego, faszystowskiego mundurka - sprawia wrażenie onieśmielonej, zawstydzonej i skrępowanej.

ORSOLA (niepewnie, drżącym, nerwowym głosikiem):

Eeee... Nie przeszkadzam ci?

FABRIZIO (nie odrywając oczu od książki):

No, trochę przeszkadzasz. Ale jak masz jakąś sprawę, to wal prosto z mostu, żeby było szybciej.

Orsola chwiejnym krokiem idzie w stronę krzesła, a potem na nim siada, krzyżując nogi i stopy oraz spuszczając wzrok.

FABRIZIO (ostro, spostrzegając dziwne zachowanie siostry):

Co żeś znowu zmalowała? Kolejny romans z jakimś marksistą?

Orsola, nie patrząc na brata, nerwowo "wyłamuje" sobie palce u rąk i wykonuje takie ruchy, jakby myła ręce. Fabrizio wkłada do książki zakładkę, wstaje z kanapy i podchodzi do siedzącej dziewczyny.

FABRIZIO (surowo, ze zniecierpliwieniem):

Pytam cię po raz drugi: co żeś znowu zmalowała?

ORSOLA (unosząc po dziecinnemu przestraszone oczy):

Ja... chciałam ci coś powiedzieć... (Głośno przełyka ślinę) Bo... przypadkowo podsłuchałam twoją rozmowę z kolegami... Słyszałam, jak mówiliście, że ta sprawa z komuchem jest już załatwiona... I tak dalej... I tak dalej... (Na chwilę milknie, po czym odzywa się mocniej i z większą pewnością siebie) Po prostu chciałabym to zdementować.

FABRIZIO (groźnie, szyderczo):

Aha, czyli nadal się z nim spotykasz! No proszę... A ja myślałem, że udało mi się wyrwać cię z paszczy czerwonego smoka!

ORSOLA (szybko, usprawiedliwiająco):

Nie o to chodzi! Ja... Posłuchaj, Fabrizio, byłam dzisiaj u lekarza. Dowiedziałam się...

FABRIZIO:

Czego?

ORSOLA:

Że jestem w szóstym miesiącu ciąży!!!

Fabrizio na kilka sekund zamienia się w słup soli, a potem pada na kanapę i zakrywa sobie oczy prawą dłonią, wołając: "O ja pitolę!". Po chwili wstaje i ponownie podchodzi do Orsoli, która zaczyna płakać.

FABRIZIO (spokojnie, aczkolwiek spodziewając się najgorszego):

To jest jego dziecko, prawda? Tego komucha?


Orsola kiwa głową, ocierając sobie łzy.

FABRIZIO:

No nic, Orsola. Stoimy przed faktem dokonanym. Widocznie jesteś nową Lilith, wybraną przez szatana na matkę antychrysta!


Dziewczyna, pod wpływem złośliwego i demonicznego komentarza Fabrizia, rozpłakuje się na dobre. Ten zaś chwyta najbliższe krzesło, po czym siada obok siostry.

FABRIZIO (delikatniej):

Oj, przecież żartowałem! Nie rozklejaj się, siostrzyczko, nie ty pierwsza i nie ostatnia! Może to nawet dobrze, że jesteś w ciąży, bo będziesz mogła wychować nowego obywatela na wzorowego faszystę, przekazać mu nasze ideały, nauczyć go haseł i rytuałów...

ORSOLA:

Ale jak ja sobie poradzę, skoro ojciec dziecka zaginął gdzieś w czasie i przestrzeni?! Dzwoniłam do Jane Smith, a ta mi powiedziała, że nie ma go w roku 2113. Widocznie wyjechał do innej, bardziej komunistycznej epoki. Nikt nie potrafi go namierzyć! Nikt, dosłownie nikt! (Wzdycha, wyjmuje z kieszeni haftowaną chusteczkę, ociera sobie oczy i policzki, wysmarkuje nos) Ach, głupio trochę być samotną matką!

FABRIZIO (uśmiecha się cwaniacko, jakby miał jakiegoś asa w rękawie):

Nie będziesz sama.

ORSOLA:

Nie pocieszaj mnie! (Histerycznie) Kto teraz zechce taką dziewczynę jak ja - używaną, a na dodatek po komuchu?! Mnie, zhańbioną, przeklętą, psu z gardła wyjętą... Kto by chciał zjeść ochłap mięsa wypluty przez niedźwiedzia?!

FABRIZIO:

Widzę, że nisko się cenisz. Ale nie płacz, bo nie będziesz sama.


Mężczyzna pewnym krokiem wychodzi z pokoju, zostawiając szlochającą Orsolę sam na sam z jej nienarodzonym dzieckiem.


Scena trzecia

Miejsce akcji: duża, tradycyjna jadalnia
Osoby: Fabrizio, Orsola, Casimiro, Giovanni, Nazario, Enrichetta (żona Fabrizia), Giada i Clarenzio (dzieci Fabrizia), Rosamaia i Onofrio (rodzice Fabrizia i Orsoli)

W domu, zamieszkanym przez Orsolę, jej rodziców, brata, bratową i bratanków, panuje dziwna, uroczysta, a jednocześnie tajemnicza atmosfera. Cała rodzina (z wyjątkiem umundurowanych faszystów: Fabrizia i jego siostry) jest odświętnie ubrana, siedzi przy stole i "trzyma się" nad wyraz kulturalnie. Jedynie Fabrizio stoi w pobliżu drzwi wejściowych (lub, jak kto woli, wyjściowych) i zachowuje się w taki sposób, jakby zaraz miał przemówić albo coś zaprezentować.

ORSOLA (nie rozumiejąc, co się święci):

Co tu się dzieje, do choroby ciężkiej?! Dlaczego zeszła się cała rodzina i z jakiego powodu wszyscy są tak elegancko ubrani?! Fabrizio, może ty mi to wyjaśnisz, hę?!

FABRIZIO (uroczyście, wyraźnie, oficjalnie):

Droga siostro! Jak zapewne pamiętasz, wczoraj po południu wypłakiwałaś u mnie oczy, martwiłaś się, że zostaniesz samotną matką, albowiem żaden mężczyzna nie zechce takiej dziewczyny jak ty - "zhańbionej, przeklętej, psu z gardła wyjętej". W związku z powyższym, ja i nasi rodzice postanowiliśmy stanąć na wysokości zadania i zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby twoje najczarniejsze obawy się nie ziściły. Trzeba ci wiedzieć, nieszczęsna panno, że są na tym świecie ludzie, którzy chcieliby spędzić z tobą całe życie i którzy okrutnie cierpieli z powodu twojego związku z komunistą. Myślę, że nadszedł czas, abyś uświadomiła sobie ich istnienie. (Do osób za drzwiami) Chłopaki, możecie już wchodzić!



Kiedy Fabrizio wypowiada ostatnie zdanie, drzwi się otwierają i do jadalni wchodzą trzy Czarne Koszule - Casimiro, Giovanni i Nazario. Co najśmieszniejsze, wszyscy mają na sobie charakterystyczne, bogato zdobione weneckie maski. Faszyści ustawiają się w równym szeregu naprzeciwko Orsoli i jej rodziny.

ORSOLA (zszokowana, po angielsku, jak w niektórych filmikach typu Youtube Poop):

What the f**k?!

FABRIZIO (tym samym, oficjalnym i uroczystym tonem):

Jak powiedziałem podczas naszej prywatnej rozmowy, wcale nie musisz być sama, moja droga siostrzyczko. Przyprowadziłem do ciebie trzech mężczyzn, którzy są gotowi, aby cię poślubić i zastąpić ojca twojemu nienarodzonemu dziecku. Pierwszym z nich jest 20-letni Casimiro, drugim 23-letni Giovanni, a trzecim - 26-letni Nazario. Wybierzesz sobie tego, który ci się najbardziej spodoba.

ORSOLA (nie posiadając się z oszołomienia):

Do stu tysięcy rózg liktorskich... Nie wiem, co powiedzieć... Trzej kandydaci na męża... Czuję się jak jakaś księżniczka!

ENRICHETTA (zachwycona określeniem, które przyszło jej do głowy):

Orsola - Księżniczka Wenecka!

Orsola wzdycha: "Nie no, ja po prostu wysiadam!", wybucha śmiechem i zakrywa sobie dłonią oczy - tak jak to zrobił Fabrizio, kiedy usłyszał, że jego dużo młodsza siostra jest w ciąży. Kandydaci na męża wiercą się niespokojnie, ale nic nie mówią.

ORSOLA (do brata):

Fabrizio, przecież ja muszę się zastanowić!

FABRIZIO:

Zastanowić?! Mówisz o zastanawianiu się?! (Wybucha ostrym, szyderczym śmiechem) Cha, cha, cha! Ja pitolę! Powinnaś była się zastanowić, zanim oddałaś się komuchowi do dyspozycji!

ORSOLA (rozpaczliwie):

Ale ja potrzebuję czasu!

FABRIZIO:

Twój czas to Present Perfect - czynność z przeszłości, która ma skutek w teraźniejszości.

ORSOLA (naburmuszona):

Mój czas to Present Perfect Continuous - permanentna opera mydlana, która trwa nieprzerwanie już od dłuższego czasu i ma odczuwalne skutki na mojej osobie.

FABRIZIO (pozując na wybitnego anglistę):

No to zrób coś, żeby Present Perfect Continuous zamienił się w strukturę "used to", a jeszcze lepiej - w Past Simple!

Orsola wzdycha ciężko i przez chwilę milczy.

ORSOLA:

Ja wiem, Fabrizio, że chcesz mojego dobra, a także dobra mojego dziecka. Każdy dzieciak ma prawo do życia w zdrowej, pełnej, szczęśliwej rodzinie - to nie podlega dyskusji! Rozumiem, że jedynym inteligentnym, racjonalnym i etycznym wyjściem, jakie mi pozostało, jest rychłe małżeństwo z rozsądku. Ale, Fabrizio... (Wskazuje głową na mężczyzn w maskach weneckich) Ja po prostu nie kojarzę tych panów! Nie znam żadnego Giovanniego, Casimira i Nazaria, a oni - pomimo skrytego podkochiwania się w mojej osobie - nie znają mnie! Dlatego powiedziałam, że potrzebuję czasu, aby to wszystko dokładnie rozważyć.

ROSAMAIA (natarczywie):

Córeczko, jesteś w szóstym miesiącu ciąży! Zegar biologiczny już tyka: tik-tak, tik-tak!

ORSOLA:

Widzę, że znalazłam się między sierpem a młotem... Przepraszam: między młotem a kowadłem.

FABRIZIO (kpiąco):

"Sierpem i młotem" to ja roztrzaskam paszczękę twojemu ukochanemu bolszewikowi, kiedy przyjedzie do ciebie w odwiedziny. Zaiste, będzie miał z fizjonomii Bucatini all'amatriciana! Wcześniej chciałem mu zrobić Parmigiano Reggiano, ale potem zrezygnowałem.

ORSOLA (olśniona, do wszystkich zgromadzonych):

Wiecie co? Skoro już jestem tą... jak to określiła Enrichetta... "Księżniczką Wenecką", powinnam zorganizować dla moich zalotników specjalny turniej. Ten, który wygra najwięcej konkurencji albo zrobi na mnie największe wrażenie, otrzyma moją rękę i prawo do opieki nad moim dzieckiem.

FABRIZIO:

Ja ci odradzam turniej, za to polecam teleturniej - no, po prostu parodię programów telewizyjnych, które oglądaliśmy podczas pobytu w XXII, XXI i drugiej połowie XX wieku.

ORSOLA (zachwycona):

Genialny pomysł!

FABRIZIO:

Na początek niech będzie "Randka w ciemno". Ty będziesz zadawać pytania, a panowie w maskach - udzielać na nie odpowiedzi. Co do mnie, wcielę się w rolę Ojca Prowadzącego, natomiast publiczność będzie nas wszystkich oklaskiwać. Umowa stoi?

ORSOLA:

Stoi jak żołnierz na warcie! A czy będę mieć jakieś "koła ratunkowe", takie jak w "Milionerach"?

FABRIZIO:

Jeśli będziesz chciała, pozwolę ci wykonać telefon do przyjaciela albo skierować pytanie do publiczności.

ORSOLA:

Pasuje mi taki scenariusz!

FABRIZIO (nawiązując do innego teleturnieju):

A więc zaczynamy. "Orsolo, to jest twoja chwila prawdy!".

ORSOLA (do kandydatów na męża):

Pytanie pierwsze: z jaką ideologią się pan utożsamiał, zanim został pan faszystą?

CASIMIRO:

Jeśli chodzi o mnie, zaczynałem podobnie jak Duce. Głosiłem hasła socjalistyczne i marzyłem o wielkiej rewolucji proletariackiej, jednak później moje przekonania uległy zmianie, stały się bardziej nacjonalistyczne i konserwatywne. Gdy dowiedziałem się o istnieniu bojówek faszystowskich, postanowiłem się do nich przyłączyć. Teraz jestem Czarną Koszulą.

GIOVANNI:

U mnie sytuacja przedstawiała... a właściwie: przedstawia się... zupełnie inaczej niż u przedmówcy. Odkąd pamiętam, podobały mi się poglądy i hasła nacjonalistów, byłem patriotą, zwolennikiem tradycji i nie mogłem zaakceptować rosnącego w siłę ruchu robotniczego. Jeśli chodzi o gospodarkę, starałem się znaleźć złoty środek między kapitalizmem a socjalizmem. Kiedy we Włoszech zaczęto mówić o ideologii faszystowskiej, pomyślałem, że warto się tym bliżej zainteresować. W końcu "wyostrzyłem" się, nauczyłem wytrwałości, brutalności i bezwzględności wobec wrogów, zradykalizowałem swój światopogląd, no i trafiłem w szeregi Czarnych Koszul. Korzystając z okazji, chciałbym się pochwalić, że wielu ex-lewaków do dziś trzęsie się ze strachu na mój widok; szczególnie ten, którego dopadłem pewnej nocy na Placu Świętego Marka. Cha, cha, cha, cha! Ale pompa!

NAZARIO:

Co do mnie, zawsze byłem człowiekiem neutralnym ideologicznie i apolitycznym - dużo w życiu doświadczyłem, z niejednego kotła zupę żarłem, więc wiedziałem, że nie warto się ograniczać do jednej partii czy organizacji. Faszyzm wybrałem z przyczyn czysto pragmatycznych. Po prostu spodobał mi się program społeczny Mussoliniego, który zakładał pomoc dla weteranów wojennych, walkę z kryzysem gospodarczym i ogólną odbudowę kraju. Pomyślałem sobie: "Raz kozie śmierć!" i zostałem faszystą. Proste, jasne i logiczne.

ORSOLA:

Pytanie drugie: jakie ma pan plany na przyszłość?

CASIMIRO:

Jeśli chodzi o mnie, chciałbym rozwijać moje zdolności techniczne. Obecnie nie mam wystarczająco dużo pieniędzy, aby rozpocząć studia na politechnice, lecz gdy to się zmieni, spróbuję zostać inżynierem. Marzę o tym już od dzieciństwa, a moi rodzice pokładają we mnie ogromne nadzieje. Nie chciałbym im zawieść, zwłaszcza, że nie mam nikogo innego na świecie.

GIOVANNI:

Ja, w przeciwieństwie do poprzedniego kandydata, nie myślę wyłącznie o sobie i swoich aspiracjach, mających na celu głównie zadowolenie rodziców. Skoro tutaj jestem, to znaczy, iż pragnę zabiegać o względy panny Orsoli, a nawet zostać jej mężem i ojczymem jej dziecka. Poza tym, chcę dalej służyć Wodzowi, Narodowi i Państwu. Jestem idealistą, a nie karierowiczem i maminsynkiem!

NAZARIO:

Heh, chciałem powiedzieć to samo, ale widzę, że kolega Giovanni wyjął mi z ust całą wypowiedź. Żeby nie powtarzać słów poprzednika, powiem, iż marzy mi się kariera popularnego publicysty - lubię bowiem pisać i obiektywnie komentować wydarzenia z kraju i ze świata. Oprócz tego, chciałbym wydać moją powieść obyczajową pt. "Kocham Cię mimo wszystko!". Wydaje mi się, że miałaby ona szansę na zdobycie sporej popularności.

ORSOLA:

Pytanie trzecie: co pan o mnie sądzi?

CASIMIRO:

Uważam, że jest pani niezwykłą, wyróżniającą się z tłumu indywidualistką, która nie boi się łamać stereotypów i utartych schematów. Z drugiej strony, mam wrażenie, iż jest pani odrobinę nieodpowiedzialna, o czym świadczy pani romans z marksistą oraz nieplanowana ciąża.

GIOVANNI:

Ja też sądzę, że jest pani osobą jedyną w swoim rodzaju. Ma pani pomysł na siebie i nie boi się pani go realizować, nawet, gdy całe otoczenie krzywo na to patrzy. Nie mogę zgodzić się z opinią Casimira, który stwierdził, iż należy pani do dziewcząt nieodpowiedzialnych. Moim zdaniem, jest pani bardzo odpowiedzialna - nie chowa pani głowy w piasek, nie umywa rąk, nie ucieka od problemów, nie próbuje się pozbyć "balastu" w postaci nieślubnego dziecka. To, że chce pani stworzyć swojemu maleństwu normalną, pełną rodzinę, świadczy o umiejętności ponoszenia konsekwencji za własne czyny, a także o mądrości, honorowości i potrzebie naprawiania własnych błędów. Krótko mówiąc: jestem pod wrażeniem pani postawy!

NAZARIO:

Myślę, że obaj panowie, komentujący pani postępowanie, mają odrobinę racji. Od siebie mogę dodać, iż jest pani dziewczyną wyjątkowo atrakcyjną - ładna buzia i zgrabna sylwetka idą u pani w parze z błyskotliwością i zaradnością życiową. To bardzo rzadka cecha. Znam wiele kobiet, które są piękne, ale nie reprezentują sobą absolutnie nic. Na szczęście, pani jest inna, o wiele lepsza.

ORSOLA:

Pytanie czwarte: gdyby spotkał pan Johna Smitha i otrzymał możliwość przeniesienia się do dowolnej epoki i dowolnego kraju, to które miejsce w czasoprzestrzeni by pan wybrał?

CASIMIRO:

To trudne pytanie, albowiem nigdy nie zastanawiałem się nad takimi zagadnieniami. No, ale skoro ucieczka od tego pytania byłaby dowodem braku grzeczności i wypadłaby negatywnie w pani oczach, postaram się udzielić jakiejś odpowiedzi. Gdybym mógł odwiedzić dowolne miejsce w czasoprzestrzeni, wybrałbym mój ukochany starożytny Rzym. Sprawdziłbym, jak naprawdę wyglądało Imperium Romanum, aby móc bardziej efektywnie wskrzeszać je w ramach faszyzmu włoskiego.

GIOVANNI:

Jeżeli chodzi o mnie, zdecydowałbym się na niebezpieczną podróż do przyszłości. Gdybym zauważył, iż jest ona nieszczęśliwa dla naszego narodu, powróciłbym do macierzystej epoki i wykonałbym stosowne kroki w celu zapobieżenia katastrofie. Ale... czy oszukanie przeznaczenia naprawdę jest możliwe? Skąd pewność, że jeśli zneutralizujemy jedno zagrożenie, to na jego miejsce nie przyjdzie inne, o wiele groźniejsze i bardziej destrukcyjne? Panno Orsolo, jeśli zostanie pani moją żoną, będę miał całe życie na przemyślenie z panią tego problemu!

NAZARIO:

Gdybym spotkał Johna Smitha i otrzymał możliwość odwiedzenia dowolnego miejsca w czasoprzestrzeni, wybrałbym się do czasów późnego, europejskiego średniowiecza. Zostałbym dzielnym, zakutym w zbroję rycerzem, walczącym w imię honoru i z imieniem swojej damy na ustach. Czyli pani, o Orsolo, Księżniczko Wenecka!

ORSOLA:

Pytanie piąte, ostatnie: proszę określić swoją osobowość za pomocą trzech wyrazów.

CASIMIRO:

Ambitny, inteligentny, pracowity.

GIOVANNI:

Bezkompromisowy, idealistyczny, zdecydowany.

NAZARIO:

Rozważny, punktualny, oszczędny.

ORSOLA (do Fabrizia):

Braciszku, chyba już wiem, kogo wybiorę. Czy mam powiedzieć od razu, czy poczekać chwilę, aby spowodować wzrost napięcia?

FABRIZIO:

Hmmm... Przed ogłoszeniem werdyktu jury najczęściej występuje przerwa na reklamy, ale ty możesz powiedzieć od razu. To i tak tylko parodia "Randki w ciemno".

ORSOLA (uroczyście, wstając z krzesła i podchodząc do trzech zamaskowanych mężczyzn):

Muszę przyznać, że każdy z panów zrobił na mnie ogromne wrażenie, przez co trudno mi wybrać "tego jedynego", z którym chciałabym spędzić całe życie. Wszystkie wypowiedzi bardzo mi się podobały, jednak nie da się ukryć, iż jeden pan wyróżniał się na tle pozostałych, mówił w sposób wyjątkowo ciekawy i zajmujący. Ten człowiek ma w sobie "to coś", chociaż - jak sam podkreśla - jest sadystą i zwyrodnialcem, co upodabnia go do większości faszystów we współczesnej Italii (Pozdrowienia dla mojego brata, hehehe! Ja wiem, Fabrizio, że lubisz w koalicji z kumplami bić socjalistów, ale układ "pięciu na jednego" jest odrobinę niesprawiedliwy! A jeśli myślisz, że nie widziałam, jak spałowałeś na śmierć Vincenza, to jesteś naiwnym ignorantem! Bydlak z ciebie, i tyle!). Nadszedł czas, abym zdradziła imię mojego wybranka. Wstrzymajcie oddechy, ludzie!

Publiczność, składająca się z krewnych Orsoli i Fabrizia, skanduje jak widzowie w pewnym teleturnieju: "Idź na całość! Idź na całość! Idź na całość! Idź na całość!".

FABRIZIO (ignorując krytyczną wypowiedź siostry na temat faszystów i jego samego):

Jak to się mówi w Ameryce podczas rozdawania nagród: "And the winner is..."

Chwila ciszy, podczas której emocje sięgają zenitu.

ORSOLA (krzyczy):

Giovanni!!!

Oklaski. Giovanni występuje z szeregu, a Orsola zdejmuje mu wenecką maskę.

ORSOLA (zaskoczona, głupawo):

Oooo! Ja pana znam z widzenia! Mieszka pan dwie ulice dalej, nieprawdaż?

GIOVANNI:

Prawdaż, prawdaż. Często obserwowałem panią, kiedy szła pani do szkoły albo na zebranie organizacji ideologicznej. Ale pani... no cóż, pani zdawała się mnie nigdy nie dostrzegać.

ORSOLA:

To był żenujący błąd, za który przepraszam. Mam nadzieję, że moja dzisiejsza decyzja jest odpowiednim zadośćuczynieniem za dotychczasową... ignorancję.


Giovanni bardzo delikatnie przytula Orsolę, żeby nie zrobić krzywdy dziecku, które znajduje się w jej brzuchu. Publiczność znowu klaszcze, a Casimiro i Nazario wychodzą z jadalni.

GIOVANNI:

Czy jest pani pewna, że chce pani poślubić mnie z rozsądku?

ORSOLA (z przekonaniem):

Tak. Teraz, kiedy jestem w szóstym miesiącu ciąży i nie mam kontaktu z biologicznym ojcem dziecka, wyjście za mąż za człowieka, który ma poglądy zbliżone do moich i cieszy się uznaniem mojej rodziny, to jedyne racjonalistyczne wyjście.

FABRIZIO (gorąco, również z przekonaniem):

Święte słowa! Jeśli chcecie, mogę wam pomóc załatwić formalności związane z racjonalistycznym ślubem w Urzędzie Stanu Cywilnego! (Chichocze) W końcu od tego są starsi bracia, no nie?

ORSOLA (złośliwie, podkreślając ostatnie słowo):

Ślub racjonalistyczny? A dlaczego nie kościelny?

FABRIZIO (z nagłą irytacją):

Och, daj mi św. Spokój! Jestem antyklerykałem!

ORSOLA:

Antyklerykałem? Raczej DUCHOWNOFOBEM! (Nawiązując do filmiku "ZUOMARKET" autorstwa SiergiejtoStudios) A do tego satanistą, który zarzyna parafialne koguty, aby zrobić z nich farbę do malowania okultystycznych wzorów, łatwo zmywalną wodą święconą!

ONOFRIO (karcącym tonem):

Dzieci, to nie jest odpowiedni moment na kłótnie!

ORSOLA:

Oj, tato, daj sobie siana! Dobrze wiesz, że Fabrizio i ja żyjemy ze sobą jak brat z siostrą... Przepraszam: jak pies z kotem. To żadna nowość, więc nie rób z tego kolejnej afery!

ONOFRIO (wzdychając, ironicznie):

No tak, to by było niezbyt racjonalistyczne...

GIOVANNI (do Orsoli, biorąc ją pod rękę i naśladując urzędowy styl wypowiedzi):

Zważywszy na to, że wyznaliśmy już sobie racjonalistyczną miłość, serdecznie zapraszam moją przyszłą współmałżonkę na równie racjonalistyczny rejs gondolą o zachodzie słońca. Deklaruję, że wyżej wymieniona forma rekreacji przyniesie obu stronom satysfakcję i zmotywuje je do dalszej współpracy. Co więcej, stworzy ona okazję do racjonalnego i obiektywnego opracowania bilansu zysków i strat, jakie mogą wystąpić na poszczególnych etapach naszego pożycia małżeńskiego. Załączam wyrazy szacunku i liczę na pozytywne rozpatrzenie mojego zaproszenia. Z poważaniem, Giovanni (nazwisko do wiadomości redakcji).


Orsola całuje nowego narzeczonego w policzek, a potem oboje opuszczają pomieszczenie.



Scena czwarta

Miejsce akcji: mieszkanie Johna Smitha w roku 2009
Osoby: John Smith, Biagio

Ciemny, jesienny wieczór w 2009 roku. Biagio siedzi na fotelu i wpatruje się nieprzytomnie w szybę, za którą huczy wiatr i szumią kolorowe liście na drzewach. John Smith, zastanawiając się nad czymś gorączkowo, chodzi w kółko po pokoju.

JOHN SMITH (wzdycha):

Wiesz, Biagio? Myślę, że jesteś na tyle dyskretnym i godnym zaufania człowiekiem, iż mogę ci zdradzić moją największą tajemnicę. Kto jak kto, ale ty, mój młody przyjacielu, powinieneś doskonale ją zrozumieć i zaakceptować. Czy jesteś gotowy, aby dowiedzieć się co nieco na temat mojej przeszłości, czy też kompletnie cię to nie interesuje? Wiesz, nie chciałbym cię zadręczać moimi wspomnieniami i zmartwieniami... Ty jesteś facet z innej epoki, więc masz swoje życie...

BIAGIO (uprzejmie, zachęcająco):

E tam, od razu "zadręczać"! Jeśli ma pan potrzebę, aby mi się pozwierzać, to śmiało - ja wszystkiego wysłucham!


John Smith siada na fotelu obok swojego rozmówcy.

JOHN SMITH:

Zacznijmy od tego, młody człowieku, że ja nie nazywam się John Smith, tylko Zdzisław Baumfeld. Towarzysz Zdzisław Baumfeld.


Biagio zrywa się na równe nogi.

BIAGIO (zszokowany, podkreślając pierwszy wyraz):

Towarzysz Zdzisław Baumfeld?! Dlaczego mi pan wcześniej nie powiedział, że pan też jest komunistą?!

JOHN SMITH (z politowaniem):

Bo się, głupku, nie pytałeś!


Młodszy marksista z powrotem siada na fotelu.

BIAGIO:

W porządku, jest pan komunistą. To już wiem. I co dalej?

JOHN SMITH (kontynuuje swoją wypowiedź):

No więc nazywam się towarzysz Zdzisław Bonifacy Baumfeld, znany w pewnych środowiskach jako agent Wehikularz. (Ze zgrozą i przejęciem) Jestem starym UB-ekiem, SB-ekiem i PZPR-owcem, który od wielu dekad błąka się w czasie i przestrzeni jak... jak... jak... jak... jak Polański! Swego czasu miałem dwie teczki w Instytucie Pamięci Narodowej, ale jedną z nich ukradłem i teraz targam ją po różnych krajach i epokach, w nadziei, że znajdę dla niej bezpieczne miejsce. Jeśli chodzi o fałszywe nazwisko, którym obecnie się przedstawiam, przybrałem je z takiej prostej przyczyny, iż "John Smith" brzmi trochę jak "Zdzisiu".

BIAGIO (sceptycznie):

Nie widzę podobieństwa...


Pokój pogrąża się w nieprzyjemnej ciszy.

BIAGIO (chcąc przerwać krępujące milczenie):

A co się dzieje z tą drugą teczką? Nadal leży w IPN-ie?

JOHN SMITH (smutno):

Tak, nadal leży w IPN-ie. Wiesz, chętnie bym ją stamtąd zabrał, ale jest jeden poważny szkopuł: za Chiny nie pamiętam, jak brzmiał ten drugi pseudonim, którym posługiwałem się w mojej agenturalnej karierze! Wiele nocy zarwałem, próbując sobie przypomnieć ten przydomek, jednak wciąż tkwię w punkcie wyjścia. To kompletna paranoja! Moja siostra, Jane Smith, właśc. Zdzisława Baumfeldówna, także zapomniała mojego przybranego imienia. Czy wiesz, co to oznacza? Że nie mogę ukraść mej drugiej teczki, bo najzwyczajniej w świecie nie wiem, która to jest! Nie mów mi, proszę, że powinienem polecieć do tamtej epoki i po prostu sprawdzić, bo to jest zbyt niebezpieczne. ONI polują na mnie jak... jak... jak... jak... jak na Polańskiego! (Załamuje się) Ach, ja nieszczęsny! Przez tę jedną teczkę w IPN-ie nie mogę spać spokojnie!

BIAGIO (pocieszająco):

Niech się pan nie martwi, panie Smith... to znaczy: Baumfeld. Nie pan jeden!

JOHN SMITH:

Owszem, nie ja jeden. Ale TA teczka jest jedyna w swoim rodzaju, inna niż wszystkie, niezwykła i oryginalna!

BIAGIO (z lekką kpiną):

Bo to PAŃSKA teczka, tak?

JOHN SMITH (trochę urażony):

No, niezupełnie. Ta teczka przedstawia ogromną wartość, albowiem jej wnętrze zawiera odpowiedź na jedno z najtrudniejszych i najbardziej intrygujących pytań, jakie zadaje sobie ludzkość od niepamiętnych czasów. Gdyby schowane w niej dokumenty i zdjęcia wyszły na światło dzienne, z pewnością wstrząsnęłyby one światem i doszczętnie zburzyły dotychczasowe wyobrażenie o rzeczywistości. (Krótka pauza) Nie pomyśl sobie, Biagio, że - pomimo moich komunistycznych zapatrywań - odwróciłem się nagle od wszelkiego rodzaju rewolucyjnych rozwiązań. Owszem, jestem rewolucjonistą i to radykalnym, jednak zawartość mojej teczki jest po prostu ZBYT rewolucyjna. Jak powiedziała jedna z bohaterek "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego: "Tego z ręki się nie zbywa, w tajemnicy się ukrywa...". Nie mogę dopuścić do tego, aby moja teczka dostała się w niepowołane ręce i zdradziła światu tę mroczną tajemnicę. Nie mogę, po prostu nie mogę!

BIAGIO:

I co pan, w związku z tym, zamierza zrobić?

JOHN SMITH:

Wyruszyć razem z tobą, Biagio, w podróż czasoprzestrzenną, mającą na celu odnalezienie jedynego człowieka, który pamięta mój agenturalny pseudonim. Kiedy już się dowiem, jakiego przydomku używałem, będę mógł włamać się do IPN-u i wykraść tę nieszczęsną teczkę!

BIAGIO (zachwycony):

Mmmm... Już czuję smak przygody!

JOHN SMITH (z euforią):

Czyli zgadzasz się na podróż?! Cudownie! Razem możemy zdziałać więcej!

BIAGIO:

A czy mogę pana nazywać po prostu towarzyszem?

JOHN SMITH (zmieniając dotychczasową formę gramatyczną na bardziej bolszewicką):

Nawet powinniście, towarzyszu! (Krótka pauza) Wyruszamy jutro o świcie. Przygotujcie się, towarzyszu, dobrze na tę podróż, bo nigdy nie wiadomo, co nas może spotkać. ONI wiedzą o moich zamiarach i zrobią wszystko, co w ich mocy, aby mnie powstrzymać.

BIAGIO (zaintrygowany):

Jacy ONI, towarzyszu?

JOHN SMITH (cytuje definicję z "Nonsospedii. Polskiej encyklopedii humoru"):

"Oni - tajne stowarzyszenie pozarządowe, mające na celu zawładnięcie światem. Gdy nie wiadomo, kto jest sprawcą jakiejś afery, to za wszystkim stoją Oni. Nikt niewtajemniczony nie wie, kim są Oni, mało kto wie o ich istnieniu, dlatego nazywa ich się Onymi. (...) Mimo że tak mało wiemy o Onych, istnieją świadectwa ich istnienia, tajemne znaki pozostawiane przez Onych w najróżniejszych miejscach, od dzieł sztuki po znaczki pocztowe - wszędzie można znaleźć ich świadectwo, wystarczy wiedzieć, czego szukać. (...) Oni istnieją od starożytności, w sztuce antycznej można znaleźć przesłanki o ich działalności. Rzeźba Wenus z Milo jest przykładem tajemnego języka znaków, mówiącego o władaniu Onych nad wszystkim w czasach antycznych".

BIAGIO:

Zatrważające. Czy jesteście absolutnie pewni, towarzyszu, że ONI będą deptać nam po piętach jak włoska mafia? Że będą próbowali obronić IPN i przechowywane w nim archiwalne dokumenty? Czy ONI są na tyle bezwzględni i niebezpieczni, iż mogą zagrozić nam jako ludziom oraz wyznawanej przez nas ideologii?

JOHN SMITH:

Obawiam się, że tak, towarzyszu. Dlatego musicie być równie ostrożni jak ja. ONI nigdy nie odpuszczają, nie porzucają niedokończonego dzieła, nie zadowalają się drobnymi zwycięstwami, a moją psychikę znają jak własną kieszeń. Stąd tak ważny jest pośpiech i dobry pomyślunek. Musimy działać dynamicznie, ale precyzyjnie.

BIAGIO (uroczyście, patetycznie, bojowo):

A więc... do roboty, proletariusze wszystkich krajów świata!


Scena piąta

Miejsce akcji: mieszkanie Johna Smitha w roku 2009
Osoby: Biagio, Orsola (słyszalna tylko przez telefon), Giovanni (słyszalny tylko przez telefon), John Smith


Biagio, korzystając z chwilowej nieobecności Johna Smitha, bierze do ręki słuchawkę bezprzewodowego telefonu i dzwoni do Orsoli.

ORSOLA (w słuchawce telefonu):

Słucham?

BIAGIO:

Cześć, Orsola. Zgadnij, kto dzwoni.

ORSOLA (wstrząśnięta):

Biagio?! O rany... Gdzie ty się podziewasz, pieronie bolszewicki?!

BIAGIO:

Hmmm... Nie chciałbym zdradzać mojej konkretnej lokalizacji, ale mogę ci powiedzieć, że jestem w Przyszłości. Nie martw się o mnie, aniołku, jest mi tu dobrze i jakoś sobie radzę. Postanowiłem do ciebie zadzwonić, bo... bo... bo nie słyszałem cię całe pół roku. (Wymownym, pełnym czułości tonem) Tęsknię za tobą, moja mała. Ostatnio często o tobie myślę. To prawda, że rozstaliśmy się "za porozumieniem stron", ale wiesz, jak to jest z uczuciami... Trudno się od nich uwolnić... A tak w ogóle, to co u ciebie słychać?

ORSOLA:

Nic specjalnego. Wychodzę za mąż.

BIAGIO (zszokowany, niepewny, czy dobrze usłyszał):

Co?!

ORSOLA (spokojnie):

To, co powiedziałam: wychodzę za mąż. I to bynajmniej nie za ciebie, tylko za ojczyma twojego dziecka. Proste jak budowa cepa.

BIAGIO:

Za jakiego ojczyma? Jakiego mojego dziecka?! O czym ty mówisz?!


Orsola milczy.

BIAGIO (dużo ciszej i delikatniej):

Kwiatuszku, czy ja o czymś nie wiem?


W słuchawce rozlega się szloch i łkanie.

ORSOLA (drżącym głosem):

Och, Biagio, chciałam cię sama powiadomić, ale nie miałam na ciebie namiarów! Dlaczego do mnie nie dzwoniłeś?!

BIAGIO:

Bo nie miałem zasięgu. Gdybym mógł, już dawno bym się z tobą skontaktował.

ORSOLA (płacząc):

Biagio, od sześciu miesięcy noszę pod sercem twoje dziecko! Ale nie myśl o tym, bo między nami wszystko skończone. Mam kogoś, kto zdecydował się spędzić ze mną resztę życia, a ja z nim. Proszę, zapomnij o tej całej sprawie, bo naprawdę nie ma o czym mówić!

BIAGIO (zdecydowanie):

Przyjadę do ciebie.

ORSOLA:

Nie, nie przyjeżdżaj, bo nasza miłość się odnowi! Zburzysz wszystko, co w ostatnim czasie budowałam resztkami sił! Nie przyjeżdżaj!

BIAGIO:

Przyjadę do ciebie.

ORSOLA (rozpaczliwie):

Narazisz się na gniew mojego brata i narzeczonego! Nie przyjeżdżaj! Ja chcę mieć normalne życie, na cóż mi reaktywacja tego całego cyrku?! Mówię ci, człowieku, nie przyjeżdżaj do mnie! Nie przyjeżdżaj!!!


Niespodziewanie w słuchawce rozlega się dziwny szmer.

GIOVANNI (ostro, przez telefon):

Przyjeżdżaj szybko, wypierdku Stalina, bo nie mogę się doczekać dnia, w którym zrobię ci z jaj jajecznicę!

BIAGIO:

Wypraszam sobie "wypierdka Stalina"! Jestem marksistą-leninistą! Co ty sobie wyobrażasz, że skoro liżesz odbyt Mussoliniemu, to wolno ci obrażać porządnych ludzi?!

GIOVANNI (doprowadzony do pasji jak Tomasz B., bohater słynnej rozmowy telefonicznej pt. "Bydlaku", na stacji benzynowej Neste):

"O ty k***o, pedale j****y, ty! (...) Nie podaruję tego!!! Nie podaruję tego tobie!!!"

BIAGIO:

Spokojnie, towarzyszu.

GIOVANNI (oburzony i obrażony):

Nie jestem twoim towarzyszem!!!

BIAGIO:

To po kiego grzyba ze mną rozmawiasz, oszołomie reakcyjno-burżuazyjny?!

GIOVANNI (najwyraźniej nie znając faktów):

Uwiodłeś moją narzeczoną, zaciągnąłeś ją do łóżka, zrobiłeś jej dziecko, porzuciłeś ją na pastwę losu jak ścierkę i doprowadziłeś do skrajnej rozpaczy... Jak cię znajdę, glonojadzie, to ci pokiereszuję tę przystojną buzię, która wiecznie robi dobrą minę do złej gry!

BIAGIO (sarkastycznie):

Taaa, jasne...

GIOVANNI:

Biagio, mnie możesz wierzyć - niejednego lewaka już skatowałem!

BIAGIO:

Nie nazywaj mnie lewakiem!

GIOVANNI:

Bo co? Może komuch to nie lewak? Posłuchaj mnie teraz uważnie, bo nie chciałbym dwukrotnie tłumaczyć tego samego: znajdę cię, gdziekolwiek jesteś. Czy to w starożytnej Mezopotamii, czy to w beduińskiej wiosce, czy to w Cesarstwie Austro-Węgierskim, czy to w sowieckim łagrze, czy to w oświeceniowym pałacu, czy to w dziewiętnastowiecznej kamienicy czynszowej, czy to w amazońskiej dżungli, czy to na Wyżynie Tybetańskiej, czy to u podnóży Kilimandżaro, czy to na krańcu czasoprzestrzeni - wszędzie cię dopadnę i powybijam ci zęby ze szczęki! A mój przyjaciel, Fabrizio, połamie ci ręce i nogi na tysiąc drobnych kawałków! Wiem, co mówię - będziesz skomlał o litość jak zbity pies!


W słuchawce rozlega się pełen rozpaczy jęk Orsoli: "Dlaczego wy, faszyści, jesteście tacy okrutni?!", na który Giovanni odpowiada: "Ty też jesteś faszystką!".

BIAGIO (do Giovanniego, mając dosyć tej bezsensownej wymiany zdań):

Gryź kable, knurku hodowlany!


Wściekły Biagio, nie zważając na nic, odkłada słuchawkę. Potem siada na fotelu i podpiera sobie pięścią głowę, co świadczy o złości i nieprzyjaznym nastawieniu do otoczenia. Niespodziewanie do pokoju wchodzi John Smith.

JOHN SMITH (szczęśliwy, że ma kogoś, kogo może wtajemniczyć w sprawę "Onych"):

Trzeba wam wiedzieć, mój młody towarzyszu z przedwojennej Italii, że ONI są największą bolączką świata od zarania dziejów. ONYCH można nawet określić mianem jedenastej plagi egipskiej, z tym, że dręczą ONI nie tylko Egipt. ONI nieustannie prowadzą sabotaż i kontrrewolucję, sieją propagandę nienawiści i ciemnoty, są największym wrogiem Ludu, Postępu, Pracy, Równości i Sprawiedliwości. Co więcej, mam podstawy mniemać, że to właśnie ONI odpowiadają za tajemniczą śmierć obywatela Stalina (chociaż was, towarzyszu, raczej to nie zainteresuje, bo jesteście leninistami). ONI wynaleźli religię, aby - pod groźbą wiecznych mąk piekielnych - narzucić chłopom i robotnikom postawę pokory wobec burżuazyjnych tyranów. Wyzysk warstw nieposiadających, wstecznictwo i klerykalizm, ucisk kobiet przez mężczyzn, wymyślenie patriotyzmu i nacjonalizmu w celu usprawiedliwienia łupieżczych wojen, opanowanie Chile przez tego zbrodniarza Pinocheta, upadek muru berlińskiego, powstanie i tryumf "Solidarności" w Polsce, rozpad ZSRR, zawyżanie liczby ofiar naszej ideologii, nagonka na Jaruzelskiego i Kiszczaka - za to również odpowiadają ONI. Ale największą i najstraszniejszą ambicją, jaka kiedykolwiek zakwitła w umysłach ONYCH, jest faszyzm, do którego ONI dążą od niepamiętnych czasów. Kiedy wypowiadam te słowa, jest jesień 2009 roku, a więc ustroje faszystowskie należą już do historii. Musicie jednak pamiętać, towarzyszu Biagio, że ONI nie wyginęli i zrobią wszystko, co w ich mocy, aby przywrócić dawny porządek rzeczy. Reakcjonizm, ot co! Niestety, ONI nigdy się go nie wyrzekną...

BIAGIO (przejęty):

O strasznych rzeczach mówicie, towarzyszu!

JOHN SMITH:

Ja, jako UB-ek, SB-ek, i PZPR-owiec, poświęciłem znaczną część mojego życia na walkę z ONYMI, ale - jak widać - nie udało mi się wytępić ich w całości. Tak, tak... Wielu ONYCH przeszło przez moje ręce. Chociaż starałem się jak mogłem, wyciskałem z siebie i z nich ostatnie soki, nie zdołałem wydobyć z ONYCH żadnych konkretnych informacji na temat ich struktur, hierarchii, przywódców i planów na najbliższe lata. ONI pilnie strzegą swoich sekretów, przez co od zarania dziejów są tacy bezkarni i wpływowi. Ach, mój młody towarzyszu! Nawet nie macie pojęcia, z jakimi typami ONYCH miałem już do czynienia! Niestety, teraz ONI się na mnie mszczą i przetrzymują moją teczkę w IPN-ie. Dobrze wiem, że chcą mnie ukarać m.in. za zbrodnię sprzed ponad trzydziestu lat jak... jak... jak... jak... jak Polańskiego! W czasach, w których teraz jesteśmy - rok 2009 - ONI kontrolują niemal cały świat i eliminują wszystkich, których uważają za zagrożenie dla swojej władzy oraz kapitału. Pamiętajcie, towarzyszu: ONI są absolutnie wszędzie! I nigdy nie wiadomo, kto jest jednym z ONYCH!

BIAGIO (nieśmiałym, lękliwym głosikiem niczym jakaś bajkowa postać wykorzystana w pewnym filmiku typu Polish Youtube Poop):

"Jak ich pokonamy, skoro jest ich tak dużo?"

JOHN SMITH (rapuje fragmenty utworu "Damy radę!" grupy WWO):

"Damy radę - to dla moich ziomków!
Damy radę - dla ich rodzin i potomków!
Damy radę - dla bliskich i wszystkich, którzy wiesz!
Też od życia swoje bierz, damy radę! (...)
Złożę dwie victorie, lewa na górze.
To, że damy radę, to leży w naszej naturze.
Zapomniałeś już, że nie mieliśmy nic nie tak dawno?
Z grupą lojalną, przeciw nam całe bagno.
Dziś nie przestaniemy iść, dumnie żyć.
Wierzę, że ty też możesz przejść przez wyjątkowe okoliczności...
I dać radę! I dać radę!"

BIAGIO (zdecydowanie, dobitnie):

Popieram was, towarzyszu!

JOHN SMITH:

I słusznie, bo rządy ONYCH można obalić tylko na drodze rewolucji! Towarzyszu, jeśli spotkacie kiedyś ludzi sprawiających wrażenie, jakby należeli do ONYCH, koniecznie zapamiętajcie ich wygląd i - jeśli to możliwe - dane osobowe. Potem zgłoście problem do mnie, a ja już sprawdzę, czy oni to ONI i ewentualnie wykonam stosowne kroki w celu zneutralizowania zagrożenia.

BIAGIO (chichocze):

Hehehe, widzę, towarzyszu, że jesteście urodzonymi Łowcami Onych!...

Ku najwyższemu zdumieniu Biagia, John Smith staje jak wryty, wytrzeszczając oczy i szeroko otwierając usta. Trwa to jakieś 4-5 sekund.

JOHN SMITH (olśniony):

Łowca Onych!

BIAGIO:

Słucham?

JOHN SMITH:

Łowca Onych! Tak brzmiał ten drugi pseudonim, którym posługiwałem się w mojej agenturalnej karierze! Towarzyszu, udało wam się znaleźć brakujące ogniwo tej całej układanki! Łowca Onych - to mój zapomniany przydomek! Łowca... Łowca...

BIAGIO (żartobliwie, naśladując gwarę górali podhalańskich):

Łowca, łowca, łowiecka - hej, juhasy, na góreckach!
Baca pasie łowiecki - będą z mleka łoscypecki!

JOHN SMITH (wybuchając śmiechem):

Głupiście, towarzyszu!


Epilog & Deus Ex Machina

Miejsce akcji: sala konferencyjna w 2113 roku (ta sama, która pojawiła się w dramacie "Jeszcze Nowszy Porządek Świata")
Osoby: John Smith, Jane Smith, Orsola (z malutką Carlottą na kolanach), Biagio, Fabrizio, Giovanni, Gioacchino, Lorenzo, Casimiro, Nazario, Enrichetta, Giada, Clarenzio, Rosamaia, Onofrio, dziennikarze, różni nieznajomi ludzie, 9 ONYCH


John Smith, odziany jak polityk w ciemny garnitur, siedzi przy stole nakrytym lśniącym, szafirowym obrusem. Naprzeciwko niego, na skromnych, podobnych do szkolnych krzesłach, siedzą zaś pozostali bohaterowie utworu. W pewnym momencie John bierze do rąk szarą, kartonową teczkę i pokazuje ją zgromadzonym, aby wszyscy mogli zobaczyć napisy "Instytut Pamięci Narodowej" oraz "Łowca Onych". Następnie Smith wyjmuje z teczki jakąś pożółkłą ze starości kartkę. Były UB-ek, SB-ek i PZPR-owiec przez chwilę milczy, po czym ostentacyjnie chrząka i zabiera się do czytania dokumentu.

JOHN SMITH (takim tonem, jakiego używają księża i lektorzy w kościołach):

Czytanie z IPN-owskiej teczki funkcjonariusza Łowcy Onych:

Było to w dwudziestym którymś roku panowania towarzysza Stalina. W owym czasie wyszło rozporządzenie władz ludowych o podziale Urzędu Bezpieczeństwa na osiem departamentów. Natenczas żył we wsi zwanej Świńską Czaszką pewien wynalazca, nazwiskiem Zdzisław Baumfeld, z rodu robotniczego. Zabiegał on o to, żeby się przypodobać ubecji i żeby wstąpić w poczet jej funkcjonariuszy.

Razu pewnego stary chłop ze wsi Świńska Czaszka, Teodozjusz Smalec, znalazł na swoim polu obiekt przedziwny. A obiekt ten był wykuty jakby z wypolerowanej stali i wysadzony jakby drogocennymi kamieniami. Zdumiał się wielce [Teodozjusz] i przywołał do siebie Zdzisława, ten zaś zawezwał ubecję i zaprowadził ją na pole. Dziwili się tedy funkcjonariusze, widząc obiekt przedziwny, który zstąpił z nieba. I rzekli do Zdzisława: "Pójdźcie, towarzyszu, do obiektu i przynieście nam ciała podróżnych!".

Natenczas Baumfeld wszedł do obiektu, a ujrzawszy zwłoki jedynego pasażera, strwożył się wielce i powrócił na pole. Spytali go UB-ecy: "Z jakiejże republiki pochodzi ten obiekt?", zaś on im odpowiedział: "Zaprawdę, republika jego nie jest z tego świata!". Roześmiali się na to [funkcjonariusze] i zaczęli go wyszydzać. A jeden z nich, uczony w pismach Marksa, rzekł Zdzisławowi: "Towarzyszu, ten tylko wejdzie do Urzędu Bezpieczeństwa, kto poświadczy swoją wierność ludowi i władzy ludowej. Ten zaś, kto nie poświadczy, zostanie przeklęty aż do trzeciego pokolenia razem z żoną swoją, i dziećmi swoimi, i całym bydłem swoim".

Zasmucił się tedy [Baumfeld] i spuścił wzrok, lecz potem rzekł do uczonego w pismach: "Dlaczego wątpicie, [towarzyszu] małej wiary? Czyż nie powiedziano wam, że ten tylko jest roztropnym mężem lub niewiastą, kto zaprzecza pogłoskom jedynie po ich sprawdzeniu?". Natenczas funkcjonariusz wszedł do obiektu przedziwnego, a zobaczywszy ciało pasażera, zawołał: "Prawdziwie! Ten nie jest z tego świata!".

Zaraz też nastało wielkie wesele wśród UB-eków, zaś jeden z nich, wskazawszy palcem Zdzisława, rzekł: "Ten jest godzien, żeby zasiadać z nami w Urzędzie!". I uczyniła go ubecja wysokim funkcjonariuszem, na obraz swój go uczyniła. A Zdzisław żył, przyjął imię Łowca Onych i dochowywał wierności UB, i widzieli uczeni w pismach, że był dobry.

Oto słowa z IPN-owskiej teczki!

WSZYSCY ZGROMADZENI (śpiewnym tonem):

Dziiiwnaaa tooo histoooooooooriaaaaaaaaa!!!

John Smith chowa dokument do teczki, po czym wyjmuje jakieś stare, czarno-białe (aczkolwiek wciąż wyraźne) fotografie. Starzec wstaje z krzesła i rozdaje zdjęcia widzom w pierwszym rzędzie, którzy bardzo gwałtownie na nie reagują, a potem podają je sąsiadom do obejrzenia.

GIOVANNI (podczas oglądania jednej z fotografii, naśladując bohaterów pewnego filmiku zarejestrowanego amatorską kamerą i opublikowanego na Youtube):

"O k***a, co to jest?! Co to, k***a, jest?!"

FABRIZIO (wstrząśnięty, podbiegając do Giovanniego i spoglądając na zdjęcie):

Ja pitolę!

ORSOLA (oglądając inne zdjęcie, ale w taki sposób, by malutka Carlotta na jej kolanach go nie widziała):

Teraz już wiem, dlaczego John Smith... to znaczy: Zdzisław Baumfeld tak bardzo się martwił o swoją IPN-owską teczkę! Jeśli te zdjęcia i dokumenty są autentyczne, to mogą one być odpowiedzią na wiele pytań nurtujących ludzkość (także historyków!) od zarania dziejów!

JOHN SMITH (do Orsoli):

W mojej teczce jest jeszcze taśma filmowa, którą zaraz publicznie odtworzę. Ukazuje ona sekcję zwłok obcego, którego znalazłem w rozbitym UFO na polu pana Teodozjusza. Nie jest prawdą, że to nagranie zarejestrowano w Roswell w 1947 roku - faktycznie pochodzi ono z roku 1946 i zostało zrobione w Polsce Ludowej. Niestety, ONI przywłaszczyli sobie ten film i przerobili go w taki sposób, aby sprawiał wrażenie amerykańskiego dzieła. Może wynikało to z antagonizmów między światem kapitalistycznym a socjalistycznym? Nie wiem... Nie mam pojęcia... Ale nie ulega wątpliwości, że ONI mają jakiś interes w tym, żeby kontrolować wszystko, co posiada jakikolwiek związek z kosmitami i Niezidentyfikowanymi Obiektami Latającymi.

ORSOLA (chichocze):

Spiskowa Teoria Dziejów!

JOHN SMITH:

Kto jak kto, ale ja, stary UB-ek, SB-ek i PZPR-owiec, mam wiedzę na temat takich rzeczy, o jakich nie śniło się nawet naćpanym fantastom. Wiele z nich to jednak ścisłe tajemnice, których nie powinno się zdradzać nawet teraz, w roku 2113.


Nagle Biagio zrywa się z krzesła i krzyczy na tyle głośno, żeby usłyszały go wszystkie osoby w sali konferencyjnej.

BIAGIO (wskazując palcem Smitha):

Towarzyszu Zdzisławie! A może to WY jesteście jednym z ONYCH?!

W pomieszczeniu robi się wrzawa podobna do tej, którą wywołał okrzyk "Chiny weszły do Europy!!!" w "Jeszcze Nowszym Porządku Świata". Ludzie spontanicznie wstają z krzeseł, wytykają Smitha palcami i krzyczą: "Towarzysz Baumfeld jest jednym z ONYCH!", "To on! To jeden z nich!", "ONI tu są!" etc.

ROSAMAIA (histerycznie):

Ja już nie wiem, czy i gdzie przebiega granica między prawdą i kłamstwem, demaskacją i mistyfikacją, szczerością i obłudą, informacją i propagandą, przeszłością i przyszłością, dobrem i złem, pięknem i brzydotą, wtajemniczeniem i wykiwaniem, mądrością i głupotą...

GIOACCHINO (parodiując jednego z braci Kaczyńskich, który przejęzyczył się podczas przemówienia):

"Nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne!"

JANE SMITH (do Gioacchina):

Czyli sugerujesz, buńczuczny faszysto, że twoja Czarna Koszula jest Biała?

GIOACCHINO:

W negatywie - jak najbardziej!

ENRICHETTA (trochę do siebie, trochę do zgromadzonych):

Biagio! Skąd wiesz, że John Smith z domu Baumfeld jest jednym z ONYCH? Czyżbyś sam do nich należał? A co z twoim idolem, Włodzimierzem Leninem? Orsola, Fabrizio, faszyści! Skąd pewność, że to nie ONI dali władzę Mussoliniemu, chcąc go wykorzystać do własnych celów? Ten cały "marsz na Rzym" poszedł mu tak szybko i łatwo, że to wręcz podejrzane... Może wszystkie postacie historyczne, jakie kiedykolwiek chodziły po Ziemi, miały jakiś związek z ONYMI? Kto nam zagwarantuje, iż my także nie wysługujemy się ONYM, chociaż sobie tego nie uświadamiamy? Kto znajdzie jednoznaczny dowód na to, iż my sami nie jesteśmy ONYMI?!

ORSOLA (mocno akcentując wyraz "bardzo"):

Jak słowo daję - BARDZO Spiskowa Teoria Dziejów!

ENRICHETTA:

A co z kradzieżą oświęcimskiego napisu "Arbeit Macht Frei" w 2009 roku? Co z zamachem terrorystycznym na World Trade Center w roku 2001? Co z tajemniczą śmiercią Michaela Jacksona? Czy to ONI maczali palce w tych aferach?!

JOHN SMITH (powróciwszy na swoje "honorowe" miejsce):

Uspokójcie się, ludzie, to wam przeczytam jeszcze jeden dokument z mojej teczki!

Osoby w sali konferencyjnej z ogromnym trudem powracają do normalnego zachowania (siadają na krzesłach i "zamieniają się w słuch").

JOHN SMITH (czyta kościelnym tonem):

Czytanie z IPN-owskiej teczki funkcjonariusza Łowcy Onych:

Gdy funkcjonariusz Łowca Onych siedział na ławce w parku miejskim, zażywając odpoczynku po męczącym dniu w pracy, przyszli do niego trzej UB-ecy i rzekli: „Towarzyszu! Przyprowadziliśmy do was kułaka, który został przyłapany na chowaniu zboża ofiarnego! Zaprawdę, człowiek ten winien być ukarany śmiercią. Albowiem napisane jest: >>Albo wesz zwycięży rewolucję, albo rewolucja zwycięży wesz<<".

Natenczas Łowca wstał z ławki i, podszedłszy do kułaka, pozdrowił go, mówiąc: „Pokój z wami, towarzyszu!". Zdziwili się wielce [funkcjonariusze] i szemrali między sobą: „Ten jest UB-ekiem, a nazywa kułaka towarzyszem". Spojrzał tedy Łowca na funkcjonariuszy, a zobaczywszy szyderstwo w ich oczach, rzekł tymi słowy: „Dajcie mu płaszcz, i pierścień na rękę, i sznur pereł, i kosz ryb, i baranka jednorocznego, a będzie wysławiał komunizm i składał ofiary władzy ludowej".

Natenczas zrobili tak, jak im przykazał, zaś kułak poszedł w świat i głosił dobrą nowinę, uwielbiając Stalina i składając dziękczynienie ubecji. A wszędzie, gdzie tylko się pojawił, głosił ludowi: „Byłem głodny, a nakarmili mnie. Byłem nagi, a przyodziali mnie". Mówili tedy ludzie w Świńskiej Czaszce: „Funkcjonariusz UB przywrócił rozum obłąkanemu". I radowali się wielce uczeni w pismach, widzieli bowiem, że [Łowca Onych] był dobry.

Oto słowa z IPN-owskiej teczki!


Śmiech na sali.

ORSOLA (nie posiadając się z rozbawienia):

O rany, ale bajka! Dawno nie słyszałam podobnych głupot!

ONOFRIO:

Pewnie, że tak! Myślałby kto, że „kułak" chodził po świecie i gloryfikował swoich prześladowców! Kłamstwa, kłamstwa i jeszcze raz kłamstwa!

NAZARIO:

Cha, cha, cha, cha, cha! Nawet ta opowieść o wraku UFO i martwym kosmicie jest bardziej realistyczna od tych farmazonów!

CASIMIRO:

Oj, panie Zdzisławie, ale się pan skompromitował!


John Smith robi obrażoną minę, ale nie odpowiada na zarzuty. Niespodziewanie do pomieszczenia wpada dziewięć osób - sześciu mężczyzn i trzy kobiety - wyglądających jak główni bohaterowie filmu „Matrix" (noszą charakterystyczne, czarne stroje i ciemne ok

Licencja: Creative Commons
0 Ocena